- Obawa o wzrost cen, kosztów, płac i niedobór kadr była największą bolączką pracodawców na moment wybuchu wojny. Liczba wakatów była rekordowo wysoka i trudno było je zapełnić – mówi w rozmowie z portalem netTG.pl Gospodarka i Ludzie RAFAŁ BANIAK, prezes Zarządu Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej.
Od niedawna kieruje pan Zarządem Pracodawców Rzeczpospolitej Polskiej, najstarszą i największą polską organizacją pracodawców.
Już trzy dekady Pracodawcy RP działają na rzecz przedsiębiorców i pracodawców. W tym czasie udało nam się zgromadzić ponad 19 tysięcy firm i organizacji członkowskich, w których pracę znalazło około 5 milionów osób. Reprezentujemy podmioty funkcjonujące w zdecydowanej większości sektorów gospodarki, w ramach niemal wszystkich kodów PKD. Fakt bycia na czele takiej organizacji to wielki zaszczyt, a zarazem odpowiedzialność.
Polski rynek pracy, który przez ostatnie 30 lat był rynkiem pracodawcy, ostatnio stał się rynkiem pracownika. Co to oznacza dla pracodawców, których pan reprezentuje?
Obawa o wzrost cen, kosztów, płac i niedobór kadr była największą bolączką pracodawców na moment wybuchu wojny. Liczba wakatów była rekordowo wysoka i trudno było je zapełnić. Firmy nie narzekały na zamówienia, ale nie były w stanie zwiększyć produkcji.
Wojna wywołała szok. Nawet na rynku pracy obserwujemy nagły odpływ ponad 150 tys. mężczyzn z Ukrainy, którzy zostali poddani mobilizacji. Tych ludzi nie ma na razie kim zastąpić. Spadnie produkcja. Przybywający do Polski uchodźcy myślą o podjęciu pracy dopiero po odpoczynku, podreperowaniu zdrowia, zapewnieniu podstawowych potrzeb bytowych. Pracodawcy w Polsce, mimo wielkich wyzwań, jakim muszą, sprostać, zaangażowali się w pomoc uchodźcom. Tylko pod naszymi skrzydłami udało się już zorganizować pomoc o wartości ponad 200 mln zł i z dnia na dzień wartość tej pomocy rośnie.
W jakim zakresie Ukraińcy ratują polski rynek pracy?
Do wybuchu wojny do Polski przyjechało według różnych szacunków blisko 2 mln Ukraińców. Nie odebrali oni pracy Polakom, ale zapełnili te miejsca pracy, na których Polacy nie chcą pracować lub gdzie wynagrodzenia są bliskie płacy minimalnej mimo ciężkiej pracy. Dla porównania, w ciągu trzech tygodni od początku rosyjskiej agresji polską granicę przekroczyły również 2 mln osób.
Według ostatnich danych BAEL bezrobocie spadło poniżej 3 proc., do uzyskania takiego wskaźnika wystarczy, że pracują wszyscy, ale każdy co 3 lata zmienia pracę z jednomiesięczną przerwą. Obecność Ukraińców w Polsce pozwoliła na podtrzymanie aktywności gospodarczej, która bez nich po prostu byłaby słabsza. Milion osób to też potrzeby zakupowe i konsumpcyjne, wpływy do budżetu choćby z tytułu VAT czy akcyzy.
Ukraińcy opłacili się nie tylko pracodawcom, ale całej gospodarce, także polskim pracownikom. Uchodźcy z terenu Ukrainy na razie nie ratują polskiego rynku pracy, a emigracja zmobilizowanych mężczyzn na razie szkodzi i firmom, i wykonaniu zamówień na dobra i usługi, które mieli wytworzyć.
Rośnie inflacja, a wraz z nią żądania płacowe. Proszę się pokusić o prognozę i powiedzieć o ile wzrosną płace w tym roku?
Płace rosną coraz wolniej, a ceny coraz szybciej, przez co realny wzrost płac w styczniu zbliżył się do zera. Do końca roku inflacja pozostanie prawdopodobnie zbliżona do 10 proc., a płace będą rosły w tempie jednocyfrowym, co oznacza spadek płacy realnej.
Wojna zmienia nieco obraz sytuacji. Zagraża gospodarce. Pracodawcom i pracownikom zależy na przewidywalności, o którą dzisiaj trudno. Wojna uderzy i w zyski firm, i w płace realne. Pod warunkiem właściwej polityki rządu będzie to zjawisko przejściowe, o kilkumiesięcznym zasięgu, a potem skala aktywności gospodarczej w Polsce ponownie wzrośnie. Ten sukces opiera się na dostosowaniu się firm do nowych warunków gospodarczych, jeśli nasze firmy zrobią to lepiej i szybciej niż zagraniczne, może wzrosnąć nasz udział w globalnym torcie.
Tak było po kryzysie w 2009 roku, tak stało się w pandemii, tak może się stać i teraz, jeśli firmy będą się mogły skupić na biznesie. Mała liczba pracowników była bolączką przed wojną, wzrost liczby pracowników w ciągu kilku miesięcy może być rozwojową szansą.
W ostatnich latach znacznie wzrosła najniższa płaca. Jak ona wpływa na kondycję finansową polskich firm?
Płace w Polsce w ostatnich latach zbliżały się do średniej unijnej szybciej, niż do średniej unijnej zbliżała się wydajność pracy. Taki trend jest na dłuższą metę nie do utrzymania: kończy się spadkiem realizowanych zamówień z powodu braku marży dla firmy.
W horyzoncie kilku lat taki trend jest możliwy, szczególnie w warunkach dobrej koniunktury. Za wyjątkiem pandemii ostatnie lata to okres bardzo dobrej koniunktury gospodarczej. Okres okołopandemicznego zamknięcia pokazał, że firmy nieobjęte w tym czasie pomocą państwa drastyczne zubożały lub upadły. Szok dla biznesu, jaki wynika z wojny, nie będzie osłabiony porównywalną tarczą.
Co to może oznaczać dla polskich firm?
Może się okazać, że część firm upadnie, a część pracowników będzie musiała zmienić pracę. To na pewno nie jest dobry czas na podwyżki płacy minimalnej. Pod warunkiem właściwej polityki rządu i skutecznej reakcji biznesu na obecne wyzwania, ponowny wzrost zamówień pozwoli wykorzystać co najmniej pół miliona pracowników więcej, bez długoterminowego wpływu na tempo wzrostu płac. Pracodawcy, podpisując nowe kontrakty, starają się zapewnić stabilną i doświadczoną kadrę, która umożliwi bezproblemową realizację tych kontraktów.
To nie jest przeciąganie liny – zyskam ja albo oni – tylko działanie długofalowe: dobrze wykonany kontrakt przyniesie następne, większe i po lepszych cenach, pracownikom będzie się opłacało płacić coraz więcej. Dobrze, żeby pracownicy to rozumieli.
Po inwazji Rosji na Ukrainę spada wartość polskiej złotówki, rosną ceny paliw i surowców. Jak to wpływa na działalność naszych firm?
Szok to nie tylko wzrost cen i spadek dostępności surowców. Niepewne są dostawy i ceny dostaw, niepewna jest wiarygodność kontrahentów, którzy mają dostarczyć i odebrać towary. Niepewna jest możliwość i koszt uzyskania kredytu. Napięte są finanse państwa, na które pracodawcy i pracownicy muszą się przecież złożyć.
Do tego dochodzi bagaż obciążeń biurokratycznych i zalew nowych regulacji, których nie rozumieją czasem najlepsi eksperci. Przedsiębiorcy też są na wojnie, o przetrwanie. W tym celu muszą elastycznie zareagować, warto zdjąć z nich zbędne obciążenia, bo od ich sukcesu zależą nie tylko zyski firm, ale kondycja całej gospodarki, praca i płaca dla pracowników, miejsce w naszej gospodarce dla uchodźców, kondycja finansowa państwa. Bez silnych przedsiębiorstw Polska osłabłaby politycznie i nie miała środków na finansowanie zbrojeń, które są się dziś nieuniknione.
W latach 2007-2011 był pan podsekretarzem stanu w Ministerstwie Gospodarki, a w latach 2011-2015 podsekretarzem stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, doradcą wicepremiera prof. Jerzego Hausnera. Jak od tego czasu zmieniła się polska gospodarka, a w niej rola przedsiębiorców?
Od transformacji ustrojowej na początku lat dziewięćdziesiątych polska gospodarka dokonała skoku cywilizacyjnego, który trudno porównać z większością krajów na świecie. Pod względem wzrostu PKB w naszym regionie tylko Rumunia osiągnęła większe sukcesy, mocno przyspieszając w ostatnich kilku latach.
Warto wspomnieć, że pożegnaliśmy nadmierną inflację, która w Polsce była zmorą na początku transformacji w latach dziewięćdziesiątych, a w krajach rozwiniętych ostatni raz straszyła dekadę wcześniej, 40 lat temu. Lata 2008-2009 i 2012 to okres najpoważniejszych międzynarodowych kryzysów gospodarczych przed pandemią: wielkiego kryzysu finansowego i kryzysu zadłużenia państw południa Europy. Te doświadczenia dały kilka cennych lekcji.
Po pierwsze, elastyczna, skuteczna reakcja gospodarki na kryzys zależy od talentów i działań przedsiębiorców. Kryzys jest szansą, jeśli w przedsiębiorstwach znajdzie się motywacja, umiejętności i zasoby organizacyjne, by z kryzysu wyjść, i to nawet silniejszym niż wcześniej. Po drugie, nadmierne zadłużenie odbiera szanse na skuteczne reagowanie na kryzys, zmusza do zaciskania pasa dokładnie wtedy, kiedy potrzebne jest wyjęcie „zaskórniaków.”
Kto nie oszczędza w latach tłustych, musi cierpieć w latach chudych. Dziś cieszymy się z cywilizacyjnego skoku, który wykonaliśmy, ale trudno nie dostrzec zagrożeń, które ekonomiści nazwą nierównowagami: mamy najwyższą od wielu lat inflację, przedsiębiorców obciążonych obowiązkami podatkowymi i biurokratycznymi, najwyższe w historii III RP zadłużenie i przyjemne doświadczenie, którego nie da się powtórzyć, że bank centralny w kryzysie może sfinansować każdy wydatek. Na to wszystko nałóżmy wojnę i wynikający z niej gospodarczy szok i widzimy, jakie brzemię ciąży dziś na przedsiębiorcach.
Na PKB składają się konsumpcja, inwestycje, wydatki rządowe i eksport netto. Konsumpcja pochodzi z płac od przedsiębiorstw, inwestycje to domena przedsiębiorstw, eksport zależy od konkurencyjności produktów przedsiębiorstw, a na wydatki rządowe pochodzą z podatków od płac, konsumpcji i firm. Bez przedsiębiorstw do podtrzymania koniunktury zostaje tylko kredyt, ale kredytów nie można brać w nieskończoność.
Reprezentuje pan Pracodawców RP w Radzie Dialogu Społecznego. Czy dziś ten dialog jest na dobrym, konstruktywnym poziomie?
Cały czas liczę na dobrą wolę rządzących i konstruktywny dialog szczególnie w tych ciężkich czasach, które przed nami ze względu na skutki wojny w Ukrainie. Brak rzeczywistych konsultacji tzw. Polskiego Ładu ze stroną społeczną (bo propagandowo-piarowe były) pokazał, że rząd się, mówiąc językiem piłkarskim, zakiwał.
Wszyscy widzimy i odczuwamy, gdzie obecnie jesteśmy. Dobrze by było, by strona rządowa chętniej korzystała z wiedzy i doświadczenia partnerów społecznych, bo wszyscy jedziemy na jednym wózku. Skutki kryzysu gospodarczego odczuje każdy. Dlatego jako wiceprzewodniczący RDS cały czas apeluję o dialog i wspólne konstruktywne działania jak również deklaruję wsparcie naszych ekspertów w opracowywaniu rozwiązań i propozycji legislacyjnych.
Jak 500+, trzynaste i czternaste emerytury wpłynęły na wzrost konsumpcji polskiego społeczeństwa?
Większa redystrybucja dochodów w kierunku osób biednych i potrzebujących ma niezaprzeczalny walor solidarnościowy i pozytywne skutki społeczne, m.in. ogranicza krąg osób dotkniętych ubóstwem. Jest jednak mieczem obosiecznym: zmniejsza liczbę pracujących, motywację do pracy, podejmowania ryzyka, osładza tkwienie w złych nawykach i odbiera owoce autorom sukcesów.
Skonsumować da się tylko te produkty i usługi, które zostały wytworzone. Polska i światowa gospodarka mają obecnie problem nie z konsumpcją, tylko z zapewnieniem wytwarzania, dostaw. Potrzeba rąk do pracy, motywacji do starania się w życiu zawodowym, zmniejszania barier dla osób zaradnych i przedsiębiorczych. W przeciwnym razie za zwiększone transfery społeczne dostaniemy inflację, a nie więcej konsumpcji.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Ukraińcy niech wygrywają wojnę i wracają cali i zdrowi do Polski, bo nie tylko dobrze wpisali się w nasz rynek pracy, ale też bardzo na nim są potrzebni, bez nich będzie on kulał