- Objęcie sankcjami węgla jest jak najbardziej uzasadnione z moralnego punktu widzenia, jednak gdyby tak się stało, to bardzo trudno byłoby go zastąpić. Rosyjski eksport uzupełnia pewnego rodzaju lukę na naszym rynku - mówi prof. ZBIGNIEW GRUDZIŃSKI, kierownik Pracowni Ekonomiki i Badań Rynku Paliwowo-Energetycznego w Instytucie Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN w Krakowie.
Co wpłynęło na destabilizację tego rynku w ostatnich miesiącach?
Przez cały czas swoje piętno odciska popandemiczne odbicie, którego efektem jest gwałtowny wzrost produkcji, a co za tym idzie, wzrost zużycia energii. Ceny węgla są pochodną wzrostów cen gazu. Bardzo wysokie ceny gazu sprawiły, że produkcja energii elektrycznej z węgla stała się bardzo opłacalna nawet w Unii Europejskiej, gdzie jak wiadomo funkcjonuje system opłat za emisję CO2. Marże uzyskiwane na generacji energii z węgla stały się bardzo opłacalne i o wiele wyższe niż na produkcji z gazu.
To spowodowało, że w wielu krajach Europy Zachodniej, m.in. we Francji i Włoszech, uruchomione zostały ponownie elektrownie węglowe. Zarządzające nimi firmy nie mają kontraktów długoterminowych, więc muszą kupować węgiel na rynku spot. To zwiększone zapotrzebowanie pociągnęło za sobą wzrost cen węgla, ale nawet mimo wysokich cen węgla i bardzo wysokich cen opłat za emisję ta produkcja wciąż jest bardziej opłacalna niż generacja z gazu.
Za wysokimi cenami gazu w Europie po części stoi też Rosja, która jest również jednym z czołowych eksporterów węgla. Jak wyglądała rosyjska polityka eksportowa, jeśli chodzi o ten drugi surowiec, w ostatnim czasie?
Podobnie jak z gazem, tak samo od dłuższego czasu można było zaobserwować kłopoty z dostawami rosyjskiego węgla.
Te problemy zaczęły się kilka miesięcy temu, a jednym z powodów były m.in. kłopoty z dostępem do torów i brak wagonów. Według niektórych jednym z powodów takiej sytuacji były wzmożone transporty wojskowe, które ograniczyły przepustowość torów. Poza tym Rosjanie przyjęli taką samą taktykę jak w przypadku gazu – zaczęli mówić, że nie są zainteresowani dostawami na rynek spot, tylko chcą realizować długoterminowe kontrakty na węgiel. Zwiększyli też swoje zainteresowanie eksportem na rynek chiński Pacyfiku (główni odbiorcy: Korea Płd., Chiny, Japonia, Tajwan), choć tam też mają problemy logistyczne.
Zwiększenie eksportu rosyjskiego węgla można też zaobserwować w basenie Morza Śródziemnego. Te wszystkie ruchy spowodowały, że dziś na europejskim rynku spotowym trudno jest kupić węgiel. Doszło do tego, że Europa szuka węgla energetycznego w Indonezji czy w Australii.
Polska również jest znacznym odbiorcą rosyjskiego węgla.
Tak, to prawda, choć zanim przejdę do tej kwestii, chciałbym najpierw uściślić jedną rzecz. Przy okazji wojny w Ukrainie okazało się, że wiele osób myli Donbas (Zagłębie Donieckie) z Kuzbasem (Zagłębie Kuźnieckie). Donbas to zagłębie węglowe, które leży na wschodnim krańcu Ukrainy. Znajdujące się tam zakłady są kontrolowane przez samozwańcze prorosyjskie republiki. Mimo że pojawiają się takie informacje, to stamtąd węgla w ogóle nie sprowadzamy. On zresztą w naszej energetyce nie miałby zastosowania, bo to głównie bardzo wysokokaloryczny antracyt. Do jego spalania zostały przystosowane elektrownie ukraińskie, które teraz mają olbrzymi kłopot z jego zastąpieniem mniej kalorycznymi węglami. Natomiast Kuzbas to rejon za Uralem, który jest głównym producentem węgla w Rosji. Składa się z kilkunastu kopalń i głównie stamtąd trafia do nas rosyjski węgiel. W minionym roku zaimportowaliśmy razem ok. 9,7 mln t węgla, z czego 6,8 mln t to był węgiel energetyczny. Ok. 62-64 proc. importowanego węgla, czyli prawie 5,9 mln t, to był surowiec z Rosji.
Jakie parametry ma węgiel rosyjski i dokąd trafia?
To węgiel o bardzo dobrych parametrach – dużej wartości opałowej i niskiej zawartości siarki. Prawie w ogóle nie trafia do energetyki zawodowej, w elektrowniach są zużywane jego śladowe ilości. Jego odbiorcami są elektrociepłownie, ciepłownie, a atutem tego surowca jest wspomniana niska zawartość siarki – bo te zakłady nie mają instalacji do odsiarczania – i wyższa wartość opałowa. Oprócz tego, ten węgiel trafia też do gospodarstw domowych i odbiorców indywidualnych. To tzw. węgiel średni i gruby, którego po prostu brakuje na rynku, a polscy producenci nie są w stanie zapewnić jego odpowiednich ilości.
Sytuacja zmienia się bardzo szybko i choć na razie sankcji na rosyjskie surowce, które są nośnikami energii, w tym węgiel, nie ma, jednak import może zostać zablokowany również poprzez odłączenie Rosji od systemu SWIFT. Co to będzie oznaczało dla polskiego rynku węgla?
Dostawy węgla z Rosji to w większości kontrakty nienatychmiastowe (spotowe) i odcięcie od systemu SWIFT wcale nie oznacza, że import zostanie w ten sposób zatrzymany. Dopiero wprowadzanie sankcji (embarga) przez Unię Europejską oznaczałoby jednoznaczne wyeliminowanie tego surowca z polskiego rynku. W tej kwestii decyzji jeszcze nie ma, choć takie głosy dotyczące zatrzymania importu wszystkich surowców energetycznych – w tym także ropy i gazu – do UE są coraz liczniejsze. Również w rejonie Pacyfiku mówi się o podobnych działaniach – tutaj z rosyjskiego węgla mogłyby zrezygnować Korea Południowa, Japonia i Tajwan.
Być może też Rosja w ramach odwetu sama podejmie decyzję dotyczącą odcięcia Europy od surowców energetycznych. W tym przypadku trzeba pamiętać o dwóch kwestiach. Objęcie sankcjami węgla jest jak najbardziej uzasadnione z moralnego punktu widzenia, jednak gdyby tak się stało, to bardzo trudno byłoby go zastąpić. Jak wspomniałem, rosyjski eksport uzupełnia pewnego rodzaju lukę na naszym rynku. Tego rodzaju węgla brakuje także w całej Europie, dlatego szybko okazałoby się, że część gospodarstw domowych, które korzystają z ogrzewania węglowego oraz ciepłowni, miałaby spory problem z jego pozyskaniem.
Tutaj ciepłownie i odbiorcy indywidualni, którzy są odbiorcami tego węgla, powinni zostać do tego przygotowani i objęci jakąś pomocą. Natomiast pocieszające jest to, że nasza energetyka zawodowa prawie w ogóle nie używa węgla z Rosji, więc nie jest on używany do produkcji prądu. Tutaj znacznie większe problemy będą mieli Niemcy, którzy są największym importerem węgla z Rosji w Europie i sprowadzają stamtąd kilkukrotnie więcej tego paliwa.
A jak wyglądają prognozy cen węgla? Czy wojna w Ukrainie będzie miała na nie wpływ?
Na pewno tak, bo jest to kolejny czynnik destabilizujący, który powinien przełożyć się na wzrost cen węgla. Jeśli chodzi o wszystkie ostatnie prognozy, to oczekiwania wobec cen węgla zostały podniesione.
Na rynku przez cały czas mamy do czynienia z dużą zmiennością i niepewnością i nic nie wskazuje na to, żeby to się miało zmienić. Jeśli utrzymają się tak wysokie ceny gazu, to podążające za nimi ceny węgla również powinny się utrzymać na wysokim poziomie. Wydaje się, że takim poziomem powinno być 150-160 dolarów za tonę. To ceny na rynkach światowych, natomiast u nas sytuacja wygląda nieco inaczej. Ceny polskie określają dwa indeksy cenowe.
Obecnie, jeśli chodzi o węgiel dla elektrowni, to polskie ceny wynoszą ok. 11-12 zł za GJ, natomiast w przypadku elektrociepłowni jest to niespełna 14 zł za GJ. Natomiast ceny spot na rynku międzynarodowym kształtują się w lutym na poziomie 35-40 zł za GJ. Polskie indeksy giełdowe zawsze były niższe od cen międzynarodowych, ale teraz ta różnica jest bardzo duża. Różnica pogłębia się od prawie dwóch lat. Podczas gdy przez ostatnie 20 miesięcy ceny międzynarodowe rosły, nasze indeksy właściwie stały w miejscu. Te nożyce tak się już rozwarły, że wydaje się, iż nie ma odwrotu i u nas musi wkrótce nastąpić wzrost indeksów cenowych, tak żeby polskie ceny były bardziej zbliżone do cen międzynarodowych.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.