Niekorzystne dla konsumentów zmiany w prawie i chęć zdążenia z zakończeniem inwestycji przed końcem roku powodują, że inwestorzy kupują zestawy fotowoltaiczne w pośpiechu, nie przebierając w ofertach. Popełniają przy tym sporo błędów, które w przyszłości będą prawdopodobnie ich sporo kosztować.
– Wskutek dobrej koniunktury za ostatnie lata na rynku fotowoltaicznym pojawiło się wiele firm przypadkowych, kierujących się wyłącznie motywacją szybkiego zarobku oraz zaniedbujących kwestie jakości – mówi Bartosz Bąbrych, prezes firmy N Energia, zajmującej się odnawialnymi źródłami energii.
Jego zdaniem obecnie zdecydowana większość mikroinstalacji w Polsce jest wykonana niezgodnie z instrukcjami montażu oraz podstawowymi normami i może przestać prawidłowo działać już za dwa lata. W tym okresie unaoczniają się wszystkie wady ukryte.
Wszystko to dlatego, że instalacja fotowoltaiczna nie może być jednocześnie dobrą i tanią. Niska cena powoduje niską jakość oraz zagrażające życiu i mieniu inwestorów błędy montażowe, skutkami których mogą być zarówno niska produkcja, nieszczelności dachu, jak i pożar lub zerwanie instalacji przez wiatr.
Wiele mitów
Co do pożarów wokół fotowoltaiki narosło wiele mitów. Tak naprawdę jest ich niewiele, ale nie można nie zauważyć, że ponad 40 proc. z nich to według badania TÜV Rheinland Fraunhofer w 18,8 proc. wynik błędu w montażu, w 17,7 proc. awaria urządzeń, a w 5,2 proc. błędu w projekcie.
Bardzo często błędy niedoświadczonych ekip zakładających instalacje są nie do naprawienia, wskutek czego konieczny jest zupełny demontaż instalacji.
Kolejna nowa zasada w kolejnej edycji Mojego Prądu dotyczy wielkości instalacji. Moc instalacji fotowoltaicznej powinna być dostosowana do rocznego zapotrzebowania na energię. Instalacja powinna być tak dobrana, aby całkowita ilość energii wyprodukowanej i odprowadzonej do sieci energetycznej przez instalację objętą grantem w ciągu roku nie przekroczyła 120 proc. całkowitej ilości energii pobranej z sieci przez wnioskodawcę w tym samym okresie rozliczeniowym.
Ten warunek jest związany z powszechnym w Polsce zjawiskiem przewymiarowania instalacji fotowoltaicznych oraz jako skutek nadmiernego obciążenia sieci przesyłowych i awaryjnego wyłączenia falowników.
Program Mój Prąd dał mocny impuls dla rozwoju rynku fotowoltaiki. Mechanizmy wsparcia istniały i wcześniej, ale to właśnie Mój Prąd dzięki prostocie i możliwości otrzymania przez prosumenta niemal od ręki zwrotu części kosztów instalacji został przysłowiowym game changerem dla branży.
– Od kilku miesięcy postulowaliśmy wprowadzenie kryterium jakościowego do zasad przyznawania dotacji na fotowoltaikę. Przez ostatnie kilka lat obserwowaliśmy dużo niepokojących zjawisk, które nazywaliśmy chorobami wieku młodzieńczego branży fotowoltaicznej. Chodzi zarówno o liczne nieuczciwe praktyki sprzedażowe, jak i problemy z jakością wykonania instalacji – reasumuje Bartosz Bąbrych.
Falownik tylko certyfikowany
Na szczęście prawo zaczyna się zmieniać i bardziej chronić konsumenta. 1 sierpnia wszedł w życie obowiązek certyfikowania falowników, czy inaczej inwerterów przyłączanych do sieci niskiego napięcia. Oznacza to konieczność uzyskania potwierdzenia, że falownik/inwerter działa zgodnie z unijną normą NC RfG. Ten obowiązek spoczywa na producentach komponentów instalacji.
Inwerter to jeden z głównych elementów mikroinstalacji PV o mocy do 50 kW. Tego typu instalacje odpowiadają za ok. 70 proc. całkowitej mocy zainstalowanej fotowoltaiki w Polsce. Zatem temat certyfikacji dotyczy licznej grupy użytkowników elektrowni słonecznych w kraju. Do tej pory dla instalowanych falowników wymagana była tylko deklaracja zgodności wystawiona przez producenta.
– W myśl nowych przepisów obowiązek certyfikacji komponentów spoczywa na producentach falowników. Jednak zmiana norm dotyka także firmy montujące instalacje, które posiadają w swoich magazynach gotowe do montażu urządzenia. Po 1 sierpnia 2021 r. wszystkie uruchamiane instalacje fotowoltaiczne muszą posiadać odpowiednie certyfikaty, aby mogły być przyłączone do sieci elektroenergetycznej – mówi Olga Muras z Sunday Polska.
Zmiany w prawie są z pozoru nieistotne dla odbiorcy końcowego, ponieważ konieczność spełnienia nowych wymogów przeniesiona jest na wykonawców instalacji i ich dostawców. Niemniej istnieje ryzyko, że nierzetelni podwykonawcy będą montować niewłaściwie podzespoły aż do wyczerpania zapasów. Może to powodować przedłużającą się procedurę odbioru instalacji i przyłączenia jej do sieci elektroenergetycznej. W skrajnych przypadkach operator może nawet odmówić włączenia fotowoltaiki do swojej sieci.
– Posiadanie falownika bez certyfikatu może skutkować różnymi konsekwencjami. Lokalny operator elektroenergetyczny może odmówić przyłączenia instalacji do sieci. Istnieje więc ryzyko, że niemożliwe będzie korzystanie z gotowej instalacji PV, jeżeli nie posiada odpowiednich certyfikatów – dodaje Olga Muras.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.