Lutowy poranek 2019 r. był słoneczny. Promienie okalały majestatyczne turnie tatrzańskich szczytów. Lodowaty wiatr dawał turystom znać, że zima w pełni, a tam wysoko, na szczytach, będą mogli nacieszyć się stosownym do pory roku krajobrazem.
Dla Rolanda Dudy, pracownika dozoru Oddziału Elektrycznego ruchu Bielszowice kopalni Ruda należącej do Polskiej Grupy Górniczej, dzień ten okazał się wyjątkowy. Nie z powodu pięknych krajobrazów. Po prostu, tego dnia urodził się po raz drugi, by nadal móc cieszyć się życiem i zdobywać kolejne górskie szczyty.
– Lubię góry od szkolnych lat. Uwielbiałem wycieczki w Beskidy. Potem przyszedł czas na wyprawy rowerowe. W końcu zafascynowałem się górami na całego. Z tym, że Tatry są wyjątkowe, nie mają sobie równych, zwłaszcza pod względem widokowym. Dla oka nawet piękniejsze w porównaniu z Alpami. Te są rozległe, a Tatry mają w jednym miejscu wszystko: szczyty, widoki, rzeki, potoki, roślinność. Zwiedziłem je całe. Po górskich szczytach wędrowałem o każdej porze roku – opowiada Roland Duda.
Tamtego dnia wraz z kolegą Markiem zaplanowali wyprawę na Rysy. Przed wyjazdem na Elbrus obaj zamierzali sprawdzić kondycję.
To był moment
– Turystyka wspinaczkowa bardzo mnie pociąga. Kask, czekan, lina. Zawsze je zabieram. Latem w Tatrach sporo szlaków jest ubezpieczonych łańcuchami, to pomaga, ale własny sprzęt warto zabierać. O 6 rano byliśmy już na parkingu na Palenicy Białczańskiej. Ruszyliśmy w górę przy najniższym stopniu zagrożenia lawinowego. Warunki były dobre, choć zmrożony, twardy śnieg przypominał nam o konieczności zachowania szczególnej ostrożności. Dzielnie parliśmy naprzód. Szliśmy szlakiem zimowym, skalnym ramieniem, zwanym Rysą. Tak najczęściej podchodzi się w okresie zimowym. Po jakichś sześciu godzinach dotarliśmy wreszcie do celu, czyli na szczyt Rysów. Oczywiście była euforia, bo chodzenie po górach ma w sobie coś takiego, że jak się osiągnie cel, to jest radość nie do opisania. Ma się w końcu za sobą ileś tam setek metrów pokonanych w pocie czoła – opowiada dalej Roland Duda.
A na szczycie jak zwykle. Kilka pamiątkowych fotografii, posiłek, krótki odpoczynek i dalejże w drogę powrotną. Po przebyciu kilkudziesięciu metrów zdarzyło się coś, co do końca życia zapadnie w pamięci wspinacza z ruchu Bielszowice. Z ręki wypadł mu czekan, którym się ubezpieczał.
– To był moment i zacząłem się turlać wokół własnej osi. Gdy leżałem na brzuchu, ocierałem twarzą o śnieg. Gdy przekręciłem się na plecy, moim oczom ukazał się wirujący krajobraz z błyszczącym w tle niebem. Utraciłem jakiekolwiek panowanie nad swoim ciałem. Jak długo spadałem? Może były to dwie minuty, może kilkadziesiąt sekund więcej lub mniej, ale byłem już pogodzony ze wszystkim, co mogło mnie spotkać najgorszego. Na nic nie miałem wpływu. Wreszcie zatrzymałem się jakieś ok. 900 m pod szczytem. Byłem oszołomiony, ledwo widziałem na oczy. Podniosłem się na nogi. Po minucie, może dwóch, uświadomiłem sobie, że rozsądnym wyjściem będzie wezwanie pomocy. Jednak nie miałem przy sobie telefonu. Wypadł w trakcie tej niesamowitej jazdy w dół. Przepadł też plecak z ciepłą odzieżą. Miałem na sobie zwykłą kurtkę, a temperatura sięgała -10 st. C. Zaczęło mi być zimno – relacjonuje Roland Duda.
Gdy tylko przejrzał na oczy, ujrzał przed sobą skute lodem jezioro.
Jazda po śniegowej pierzynie
– Myślę sobie, Czarny Staw. Żeby nie zamarznąć, postanowiłem przejść go piechotą. I tak dostałem się z jednego brzegu na drugi. Tam postanowiłem odpocząć pod stojącym krzyżem. Nie miałem pomysłu na to, w jaki sposób wezwać pomoc, ale wiedziałem, że tam, na szczycie, został mój kolega i on z pewnością wezwał już pomoc. Szczerze mówiąc, było mi go bardzo żal. Musiał brać pod uwagę fakt, że już się nigdy razem nie spotkamy. I tak rozmyślałem o tym, co się stało, całe półtorej godziny, aż w pewnym momencie ujrzałem ratowników TOPR, którzy schodzili w rejon Czarnego Stawu. Ratownicy nie dowierzali, że mogą znaleźć mnie żywego. Wystartowali w przekonaniu, że lecą po ciało. Któryś z nich powiedział, że życie uratowali mi aniołowie stróże. A potem to już nie wiem, co było. Wprowadzono mnie w stan śpiączki i obudziłem się dopiero w szpitalu. Nad łóżkiem stała małżonka… – ucina Roland Duda.
„Złamane trzy wyrostki kręgów szyjnych i niewielka rana na głowie, a poza tym jest pan cały i zdrowy” – zakomunikował turyście-szczęściarzowi lekarz z nowotarskiego szpitala. Po trzech dniach mógł opuścić lecznicę, choć dojście do pełnej sprawności trwało w sumie dziesięć tygodni.
– Gdy wspominam tamten dzień, to najbardziej żal mi jest kolegi. Przez prawie dwie godziny musiał bić się z najczarniejszymi myślami i potem jeszcze transport do szpitala i niekończące się telefony z pytaniami, czy żyję, czy może już nie. Popłakał się, bardzo to przeżył, bardziej niż ja. Mój problem zakończył się po dwóch minutach, praktycznie bezboleśnie – wraca myślami do tamtego dnia Roland Duda.
Pokonywanie własnych słabości
Ratownicy nie mieli wątpliwości. „Mężczyzna spadł kilkaset metrów tzw. Rysą i zatrzymał się u jej wylotu. Gdyby zdarzyło się to latem, to szanse na przeżycie byłyby znikome. Turysta staczał się w dół po śniegowej pierzynie okalającej skały, amortyzując kolejne uderzenia” – przekazali w komunikacie.
Ta niemiła przygoda nie zraziła bielszowianina do gór. Nadal działają na niego niczym magnes.
– To moja pasja. Niby dlaczego miałbym rezygnować ze wspinaczek? Na pewno będę bardziej ostrożny. Poza tym nikt nie wybiera się w góry, żeby z nich spadać. Mam 54 lata i chciałbym jeszcze coś w życiu zobaczyć. Mont Blanc, może ten Elbrus – snuje plany na najbliższe miesiące.
Póki co, na otarcie łez, Roland i Marek zdobyli jesienią ub.r. szczyt Gran Paradiso we włoskich Alpach.
– Wspaniałe przeżycie, wspinaczka, użycie sprzętu, niepowtarzalne widoki i kolejne pokonywanie własnych słabości. Co poradzę początkującym adeptom wspinaczek? Na pewno warto skorzystać z kursów operowania sprzętem zimowym i umieć posługiwać się zdrowym rozsądkiem. Najważniejsze jest stopniowe zwiększanie swoich umiejętności. Dobrze zacząć od Beskidów, a potem udać się w niższe Tatry. Może wraz z Markiem zbyt szybko przeskakiwaliśmy z etapu na etap, ale w końcu to już historia – podsumowuje Roland Duda.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.