- Kopalnie węgla przeminą, a legenda o Skarbniku zostanie – mawia Mieczysław Kozak, jeden z ostatnich śląskich rzeźbiarzy w węglu. Takich jak on szukać z przysłowiową świecą. Postacie górników, świętych, wazy, misternie zdobione dzbany, patery, zegary, jeszcze ćwierć wieku temu uchodziły za cenne dzieła sztuki. Miała je w swej ekskluzywnej ofercie Cepelia. A dziś mało komu chce się dłubać w węglu.
– Najpierw kilka uderzeń siekierką i jeśli się nie rozleci, to w ruch idzie dłutko i inne narzędzia. Od osiemnastu lat rzeźbię sobie w węglu dla czystej przyjemności. Jak ktoś poprosi, zrobię rzeźbę – opowiada o swej rzeźbiarskiej pasji Mieczysław Kozak.
Byli też tacy, co nie prosili, ale za to bardzo dziękowali mistrzowi za jego pracę. Włodzimierz Lubański, legenda polskiej piłki nożnej, podczas jednej z ostatnich wizyt w kopalni Sośnica dostał w prezencie futbolówkę z węgla.
– Napracowałem się przy niej, nie powiem. Najpierw wykonałem wgłębienie, a następnie wyłożyłem je papierem ściernym i obracałem bryłę węgla, żeby nadać jej okrągły kształt. Nie była to perfekcyjna kula, ale gdy wyżłobiłem na niej charakterystyczny wzór biedronki, sam byłem pod wrażeniem tego, co wykonałem. Miała wielkość piłki do ręcznej. Gdybym zrobił oryginalnych rozmiarów piłkę, pan Włodzimierz pewnie nie byłby w stanie zanieść jej do domu ze względu na ciężar. Tak czy owak bardzo mu się podobała – wspomina, śmiejąc się, Kozak.
Struktura bryły
Specjalnością rzeźbiarza z Sośnicy są postacie Skarbnika. Duch podziemi jakby wyłania się z węglowej bryły. Niby wciąż ta sama postać, ale na próżno szukać dwóch takich samych rzeźb. Każda jest inna.
– To taki celowy zabieg, mój pomysł. Chcę, żeby widoczna była struktura bryły. Węgiel jest trudny w obróbce. Kontakt z tarczą szlifierki powoduje, że się zagrzewa. Nie ma już takiego węgla jak kiedyś, tłustego, bez przerostów kamienia. Trzeba rzeźbić, głównie ręcznie, jak natura daje, i tyle – wyjaśnia Mieczysław Kozak, szlifując kolejną swą rzeźbę.
Mieczysław Kozak przy pracy nad kolejną rzeźbą z węgla. Foto: Kajetan Berezowski
Sprawne ruchy dłutka najpierw odsłaniają długą, kędzierzawą brodę starca. Po chwili wyłania się cała postać ducha, opiekuna podziemi, trzymającego w rękach kaganek i kilofek.
Swoje dzieła artysta z Sośnicy poleruje ostrą szczotką ryżową, aby nabrały charakterystycznego połysku. Następnie gruntuje środkami budowlanymi, a na koniec pociąga lakierem bezbarwnym.
W karierze udało mu się wykonać również kilka figur świętych, w tym Barbarę i Nepomucena. Rzeźby trafiły do kościołów.
Kazimierz Mucha i Janusz Matejczyk z bytomskiego Bobrka tworzą rzeźbiarski duet.
Wspólna robota
– Spotkaliśmy się w jednej kopalni. Czego ja nie poradziłem wyrzeźbić, to poradził Janusz. I tak powstało kilka wspólnych dzieł, w tym ołtarz na cechowi i ten na poziomie 726 poświęcony przed tegoroczną Barbórką – wyjaśnia Kazimierz.
Obaj artyści posługują się narzędziami własnej roboty. Matejczyk specjalizuje się w postaciach. Te wyrzeźbione w jednolitej bryle mają zwykle nie więcej niż 40 cm wysokości. Wyższe klei z dwóch, trzech części, żeby się nie rozpadły. Rzeźby poleruje pastą do butów.
– Bywało, że kończyłem rzeźbę, a tu nagle bach, cała się rozleciała. Innym razem, sięgając nieostrożnie po jakieś narzędzie, strąciłem ją na podłogę i trzeba było zaczynać wszystko od nowa, bo klejenie nie ma w takich wypadkach sensu. To jest wpisane w twórczą pasję, nerwy trzeba trzymać na wodzy – przyznaje rzeźbiarz z Bobrka.
Spod dłuta Kazimierza Muchy wychodzą dla odmiany lampy, pucharki i zegary.
– W swej pracy często korzystam z tokarki, drobne szczegóły wykonuję ręcznie. Świetnie się uzupełniamy. Każdy ma swoją specjalność. Wspólna robota to prawdziwa przyjemność – tłumaczy Mucha.
Węgiel, z którego obaj wykonują rzeźby, pochodzi z pokładów 503, 508, 509 bytomskiej kopalni.
Lecz na próżno szukać takiego, w którym rzeźbili 30 lat temu. Zwłaszcza w dawnej kopalni Radzionków było go sporo. Określano go potocznym mianem feta, albo fetkola.
Górników-rzeźbiarzy trzeba dziś szukać z przysłowiową świeczką w dłoni. Do historii przeszła już zupełnie sztuka wyrabiania biżuterii z węgla. Znakomicie służył temu gagat. Powstawały z niego broszki, krzyżyki, wisiorki, a nawet pierścionki.
Zdaniem etnograf, prof. Ireny Bukowskiej-Floreńskiej, autorki książki zatytułowanej „Rzeźba w węglu i graficie. Symbol górniczego trudu”, pierwsze rzeźby w węglu powstały najprawdopodobniej ok. połowy XIX stulecia. W tamtych czasach nawet zwykła kostka węglowa z inicjałami stanowiła pamiątkę z dołu. Misternie wykonane figurki, z najdrobniejszymi szczegółami, pojawiły się na przełomie XIX i XX w. Dobrą okazją do tego, by dać upust swym zdolnościom artystycznym, były dla górników strajki. Wówczas prosili swe żony, by prócz żywności posyłały im na dół scyzoryki lub inne ostre przedmioty, którymi całymi godzinami dłubali bryły węgla dla zabicia czasu. Rozdawali je potem znajomym, będąc dumni z faktu, że ktoś zechciał przyjąć ich dzieło w podarunku.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Czy można u Panów zamówić rzeźby?