Posiadanie sławnego przodka nobilituje, ale też bywa przyczynkiem do bliższego zainteresowania historią. Tak postąpił Bronisław Korfanty, polityk, ekonomista, senator VI i VII kadencji. Owocem jego starań jest opublikowany zbiór przemówień Wojciecha Korfantego.
- Jestem wnukiem Jana, brata Wojciecha Korfantego. Przez długie lata moi przodkowie związani byli z górnictwem. Ojciec Wojciecha, Andrzeja i Jana Korfantych, czyli mój pradziadek, nosił imię Józef i pracował w siemianowickiej kopalni Fanny. Mój dziadek, Jan, również był górnikiem i pracował w tej samej kopalni. W ich ślady poszedł ojciec. Jeszcze przed wojną rozpoczął studia w AGH w Krakowie, które przerwała wojna. Po okupacji skończył je. Jako nadsztygar pracował w kopalni Polska, był także ratownikiem górniczym – opowiada Bronisław Korfanty.
Śledząc historię rodziny, największą uwagę skupił ze zrozumiałych względów na Wojciechu Korfantym. Uznał, że dostępna bibliografia nie wyczerpuje w pełni wiedzy o jego działalności, a zwłaszcza okresie, kiedy pełnił funkcję posła w niemieckim Reichstagu i pruskim Landtagu. Bronisław Korfanty podjął więc kroki zmierzające do zdobycia materiałów źródłowych z niemieckich archiwów. Udało się.
- Na wieść o tym, że moje starania nie poszły na marne, bardzo się ucieszyłem, ponieważ jako członek rodu Korfantych uważałem za swoją powinność przybliżyć działalność mojego przodka na rzecz obrony polskości na Górnym Śląsku – przyznaje Bronisław Korfanty.
Światło dzienne ujrzało ponad 60 stenogramów z lat 1904-1918, sprowadzonych z Berlina i przetłumaczonych na język polski. Piękna jest mowa Korfantego z października 1918 r., w której zażądał on włączenia do odradzającego się państwa polskiego wszystkich etnicznie polskich ziem zaboru pruskiego, wywołując konsternację na sali obrad, a także zaapelował do władz niemieckich o uwolnienie Józefa Piłsudskiego. Nade wszystko jednak Wojciech Korfanty zajmował się sprawami polskich robotników, poszkodowanych przez urzędników pruskich. W każdym swym wystąpieniu przywoływał konkretne zdarzenie, podając nazwisko poszkodowanego i urzędnika, który złamał prawo. W szczególności ujmował się za śląskimi górnikami.
"W kopalni Mysłowice, polscy górnicy nazywani są przez urzędników niższego szczebla świniami i bydlętami. Pewna grupa górników poskarżyła się na to dyrektorowi kopalni. Została przez niego potraktowana słowami: Precz stąd, wy polskie świnie, napluję wam w pysk, wy przeklęci hultaje" – mówił Korfanty, dodając na koniec swego wystąpienia: „To nie są moje słowa, tylko kwiatki z łąki pruskiej kultury”.
„Królewska Eisenhuette w Gliwicach zakazała swoim hutnikom mówić po polsku. Kto mówi po polsku, płaci 5 marek kary. Jak tak postępują urzędnicy w zakładach państwowych, to w firmach prywatnych musi być jeszcze gorzej" – grzmiał innym razem z mównicy Reichstagu.
Podobnych historii są dziesiątki, a może nawet setki.
- Andrzej Korfanty uciekając przed prześladowaniami, wyjechał do Kanady i nigdy do Polski nie powrócił. Dziadek Jan przeszedł piekło kilku obozów. Z wycieńczenia zmarł w 1947 r. Babcia Wiktoria została aresztowana i w 1943 r. zamordowana w Auschwitz. Mój ojciec cudem uniknął aresztowania przez Gestapo – opowiada Bronisław Korfanty.
Wśród wielu zdarzeń, które wspomina, są również żartobliwe historie, w tym górnicze.
- Mój ojciec pełnił służbę w ratownictwie górniczym. Pewnego dnia wezwano go do akcji. Ratownikom udało się wyprowadzić z zagrożonej strefy kilku górników. W pewnym momencie jeden z nich zwrócił się do niego ze słowami: „Panie sztajger, w tym chodniku, kaj żech był przysypany, został mój zygarek. Nie widzieliście go?”.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.