Dni 24-27 lipca 1969 r. mocno zapisały się w historii polskiego górnictwa. To wtedy doszło do katastrofy w kopalni Zawadzki w Dąbrowie Górniczej. Woda wdarła się do wyrobisk i uwięziła pod ziemią górników. W portalu netTG.pl w tekście „Cztery kilometry, aby wrócić do życia”, przedstawiliśmy relacje jednego z uczestników wydarzeń sprzed 50 lat. Teraz przedstawiamy relacje b. naczelnego inżyniera kopalni Bogdana Ćwięka, który po katastrofie zderzył się wieloma konsekwencjami, choć był niewinny.
Bogdan Ćwięk, który zmarł w czerwcu 2018 r., był osobą bardzo zasłużoną dla polskiego górnictwa. Był dyrektorem kopalń, a także szefował Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego. Lubił także pisać i dlatego w 2011 r. w pracy zbiorowej „Niebezpieczna praca – silna rodzina” pod redakcją Sylwii Jarosławskiej-Sobór przedstawił przebieg zdarzeń w kopalni Zawadzki oraz to, co działo się po katastrofie.
„Po kilku dniach od zakończenia akcji ratowniczej Okręgowy Urząd Górniczy w Sosnowcu zawiesił mnie w pełnieniu obowiązków naczelnego inżyniera, kierując sprawę do rozpatrzenia przez Komisję Dyscyplinarną działającą przy tym Urzędzie. Zawieszenie oparto na paragrafie, który nakazuje bezpieczne prowadzenie ruchu zakładu, a ja dopuściłem do podjęcia produkcji w oddziale GIII, wiedząc o pokazaniu się wody w chodniku wentylacyjnym przy szybie „Łabędzki”. Naraziłem tym samym na niebezpieczeństwo utraty życia 82 ludzi. - wspomina Bogdan Ćwięk, który dalej opisuje jak walczył o swoje dobre imię.
W załączniku pełny tekst.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
WYŚWIETL ZAŁĄCZNIK