Najtańsze mierniki jakości powietrza to dziś wydatek 300-400 zł. Pytanie tylko, czy za takie pieniądze możemy liczyć na rzetelną informację?
Polska zalicza się do niechlubnej czołówki europejskich krajów z najgorszą jakością powietrza. Głównym powodem są stare, pozaklasowe piece i to, co w nich spalamy – niskiej jakości węgiel, drewno oraz różnego rodzaju odpady i śmieci. Mimo upływu lat nie widać wyraźnej poprawy, więc ludzie coraz częściej biorą sprawy w swoje ręce. Nic dziwnego, że w miastach powstają różnego rodzaju sieci czujników informujących o zanieczyszczeniu powietrza, a ludzie kupują też własne tego typu urządzenia.
Czy takie amatorskie pomiary mogą dać wiarygodny wynik i rzetelną informację?
Tomasz Frączkowski, dyrektor Krajowego Laboratorium Referencyjnego i Wzorcującego w Głównym Inspektoracie Ochrony Środowiska podczas I Forum „Czyste niebo nad Krakowem – Jak daleko? Jak blisko?” zaznaczył, że pomiary przeprowadzane przez stacje GIOŚ nie są tanie, biorąc pod uwagę zakup sprzętu, utrzymanie i jego eksploatację.
- Jeśli chodzi o czujniki niskokosztowe, to patrzę na nie w dwojaki sposób. Z jednej strony, przy całej popularności tematu powietrza w mediach, mają swój udział w propagowaniu wiedzy na temat czystego powietrza i zanieczyszczonego powietrza. Z drugiej strony przy tego typu czujnikach brakuje trzech bardzo ważnych informacji, które powinny być zawsze podawane do wiadomości publicznej. Po pierwsze, chodzi o jakość pomiaru, która jest niestety daleko niezadowalająca. My sami, jako Krajowe Laboratorium Referencyjne i Wzorcujące GIOŚ, przy współpracy Urzędu Marszałkowskiego Woj. Małopolskiego, Akademii Górniczo-Hutniczej oraz Krakowskiego Alarmu Smogowego zrobiliśmy dwie akcje, podczas których porównywaliśmy jakość czujników niskokosztowych. Tak naprawdę żaden z tych czujników, podkreślam żaden, a parę firm zgłosiło się do tej akcji, nie przeszedł naszych testów. Największy problem był taki, że dwa czujniki jednego producenta postawione obok siebie, potrafiły pokazywać zupełnie inne wyniki – zaznaczył Frączkowski.
Jak dodał, kolejnym poważnym problemem wypaczającym wyniki jest montaż i lokalizacja czujników.
- Widziałem czujniki, które wisiały w abstrakcyjnych miejscach, tam gdzie nie miały szans mierzyć powietrza dla większego obszaru. Mierzyły po prostu to, co wychodziło z parkingu albo z komina. Lokalizacja to bardzo istotna kwestia, na którą często nie zwraca się uwagi. Przepisy mówią, że tak naprawdę głowica pomiarowa powinna znajdować się na wysokości 4 metrów od poziomu terenu, czyli mniej więcej w tej strefie, w której przebywa człowiek. Niejednokrotnie czujniki są powieszone bardzo wysoko, gdzieś w miejscach całkowicie niereprezentatywnych – powiedział dyrektor Krajowego Laboratorium Referencyjnego i Wzorcującego GIOŚ.
Frączkowski zwrócił również uwagę, że firmy sprzedające czujniki kończą swoją aktywność w momencie, kiedy dostarczą urządzenie.
- Z tą chwilą mówią „dziękuję, zrobiliśmy wszystko”. Natomiast każdy, kto ma do czynienia z jakimikolwiek pomiarami, wie doskonale, że tutaj tak naprawdę dopiero zaczyna się zabawa. Czujnik musi być kalibrowany, wzorcowany, musi być utrzymywana nawiązywalność do wzorców wyższego rzędu. Brak tego wszystkiego powoduje, że nie ma pewności, czy czujnik za miesiąc czy za pół roku będzie pokazywał prawidłowy wynik. Nie mówi się też o żywotności tego rodzaju czujników, a tak naprawdę te urządzenia bazują na jednym i tym samym module sprowadzanym z Chin i mają tylko inną obudowę, wynosi od 1 do 2 lat – dodał Frączkowski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.