Fiaskiem zakończyło się wyznaczenie z oblotu dronem możliwego miejsca odwiertu do uwięzionych w jaskini, a druga próba wydrążenia chodnika ratunkowego w poziomie, nad zatopionym korytarzem, z wnętrza jaskini, utknęła na warstwie twardego granitu. Ciągle jednak międzynarodowy zespół ratowników nie rezygnuje z górniczych metod na ocalenie grupy nastolatków, którzy cudem odnalezieni zostali dziesiątego dnia poszukiwań w Tajlandii.
Wbrew początkowym planom, by oczekiwać nawet do jesieni na zakończenie monsunów i pory deszczowej, w środę, 4 lipca, strumienie wody, które ponownie zaczęły zatapiać podziemia, skłaniają ekspertów do użycia możliwie błyskawicznego wariantu ewakuacji młodych ludzi z pułapki. W pogotowiu pozostają skrajnie ryzykowne metody minerskie, które w ostateczności powinny spowolnić podziemną rzekę albo sprawić, by woda popłynęła z dala od ludzi w jaskini. Przy ciągle padających deszczach pompy okazują się mało skuteczne wobec powodzi w kilometrach słabo zbadanych korytarzy.
- Obawy, że wszyscy, łącznie z ratownikami, mogą utonąć pod ziemią, stają się zbyt poważne i zmuszają do szybkiego działania - sugerują specjaliści uczestniczący w jednej z najdramatyczniejszych podziemnych akcji ratunkowych.
Rowerowa wycieczka do krainy wodospadów i jaskiń
Przypomnijmy, że grupa 12 młodych tajskich piłkarzy z lokalnej amatorskiej dużyny (najmłodsi z nich mają 13 lat, najstarsi ok. 20 lat) pod opieką trenera wyprawiła się na wycieczkę do kompleksu podziemnych jaskiń Luang Nangnon. Długie na ok. 10 km korytarze podziemne są jedną z atrakcji Leśnego Parku Narodowego Tham Luang–Khun Nam Nang Non w prowincji Chiang Rai, w górach Doi Nang Non (z taj.: "Pod śpiącą Panią". Miejscowa legenda głosi, że gdy kobieta zbudzi się i stanie na nogi, szczyt Doi Nang Non będzie najwyższą górą na świecie - przyp. red.) przy granicy z Birmą, których najwyższe wzniesienie mierzy 1276 m. Okolica (którą porównać można do Jury w Polsce) słynie z malowniczych krasowych krajobrazów, obfituje w wodospady i jaskinie, w których podziwiać można stalaktyty i stalagmity. Część sieci jaskiń zagospodarowano i udostępniono turystom. Większość nie została jeszcze rozpoznana. Wzniesienia porasta dziewicza i nieprzebyta dżungla.
Eskapada zaczęła się w piątek, a już po dwóch dniach, w niedzielę 24 czerwca, zaalarmowano rodziców, że grupa ich dzieci nie powróciła na nocleg. Nastolatkowie mieli w planie odwiedzenie jaskiń. Zaginionych odnaleziono po 9 dobach przeczesywania terenu. Przy jednym z wejść do podziemnego kompleksu natknięto się na rowery pozostawione przez młodzież. Ratownicy, którzy ruszyli w głąb ziemi, po przejściu ok. 6 km z przerażeniem odkryli, że powrót odcięła nastolatkom woda, ciągle napływająca do jaskiń. Z powodu ulewy zatopione zostały najniżej położone fragmenty korytarzy. Utworzyły się w nich wodne syfony, których głębokość wynosi najczęsciej 1,5-2,5 m, ale w kilku miejscach wzrasta nawet do 5 m.
Kilometry przepłynęli pod wodą
Nurkowie z trudem penetrowali coraz dalsze odcinki jaskini, a w końcu udało się im natrafić na uwięzioną grupę. Uciekając przed wodą chłopcy na szczęście wspięli się do wysoko położonej, suchej komory, w której czekali na ratunek. Nie wiadomo wciąż, dlaczego nie udało im się w krytycznym momencie opuścić jaskini szlakiem turystycznym. Czy poszli za daleko? Najpewniej przestraszyli się, widząc jak woda zatapia korytarze. Możliwe, że uciekając, zgubili drogę, na rozwidleniach pobiegli w niewłaściwym kierunku. Po odnalezieniu chłopcy zapytali ratowników po angielsku, jaki jest dzień tygodnia. Pod ziemią z reguły traci się rachubę czasu. Natychmiast podano im porcje żywności, lekarstwa, folie do okrycia ciała i medyczne żele.
Przy wejściu do jaskiń od wielu dni rodzice młodych ludzi modlą się o szczęśliwe zakończenie akcji. Zmobilizowano do niej około tysiąca osób. Trzon sił ratunkowych zapewniają żołnierze z Królewskich Sił Zbrojnych Tajlandii i policjanci. Elitę ratowników stanowi - uformowana na wzór amerykański - doborowa jednostka Sił Operacji Specjalnych tajskiej Marynarki Wojennej. Operację wspomaga też 30-40 wojskowych Amerykanów i Brytyjczyków oraz speleolodzy i eksperci, którzy pospieszyli na pomoc z wielu krajów świata.
Nieocenione usługi oddali ratownikom geolodzy z tajskiego Ministerstwa Surowców Naturalnych. Kilka miesięcy temu jeden ze specjalistów rządowych, dr Chaiporn Siriponpaiboon, badał około kilometrowy, nieopisany dotąd fragment jaskiń, dokładnie w miejscu, które stało się teraz epicentrum operacji ratunkowej.
Dobre i bardzo złe wieści
Szczegółowa mapa podziemi oraz dodatkowe informacje ekspertów przyniosły dobre i złe wiadomości: po pierwsze półka komory z uwięzionymi leży nad lustrem wody, które opadło w ciągu paru dni, bo - jak się okazało - niżej w górotworze są duże szczeliny, którymi odpływa podziemna rzeka.
Niestety - pora deszczowa dopiero zaczęła przybierać na sile, trwa zwykle w górach na północy Tajlandii do końca września lub października. Co oznacza około 4 miesięcy oczekiwania. W lipcu i sierpniu deszcze mogą być łagodniejsze i ziemia schnie szybko, ale pogoda potrafi zmieniać się w oka mgnieniu. Miesiącami trzeba by podtrzymywać 13 nastolatków z opiekunem przy życiu, w zdrowiu i dobrej kondycji psychicznej.
Górnicze pompy nie nadążają z odwadnianiem
Po wtóre: kilkadziesiąt pomp (w tym kilka najwydajnieszych, górniczych, jakie zwieziono do jaskiń) nie jest w stanie powstrzymać podnoszenia się poziomu wód, jeśli ulewy runą nieprzerwanie. Stało się tak już w środę, 4 lipca, a na piątek meteorolodzy zapowiedzieli burzę z nawałnicami.
Doraźnie sztab akcji rozpatruje górnicze metody minerskie, którymi można by doprowadzić w większej odległości od ludzi zaangażowanych pod ziemią do utworzenia zawalisk lub szczelin w korytarzach tak, aby rwącą rzekę pod ziemią przytamować i skierować w bezpiecznych kierunkach. Byłaby to jednak ogromna operacja inżynieryjna, niewolna od ryzyka i z niepewnym skutkiem.
Ewakuacja korytarzami praktycznie niemożliwa
Tymczasem ewakuacja młodych ludzi jest obecnie niemożliwa: aby wydostać nastolatków bez narażania na utonięcie, musieliby najpierw nauczyć się nurkowania. Nawet dla profesjonalistów, którzy uczestniczyli w akcji - było śmiertelnie niebezpieczne: pod wodą panuje kompletna ciemność, światła widoczne są tylko po przystawieniu latarek bardzo blisko oczu, trzeba płynąć, przeciskając się miejscami przez ciasne zwężenia, pojedynczo, bez jakiejkolwiek asysty, na którą brak miejsca. Na dodatek podziemne strumienie nanoszą wielkie ilości mułu, który bezpowrotnie zatyka najniższe partie zatopionej drogi ucieczki.
- Problem jest ogromny, bo chłopcy są oddzieleni od drogi na powierzchnię kilkukilometrowym odcinkiem wody, która przypomina rwący potok sięgający od podłogi po sufit jaskini. Chłopcy musieliby przepłynąć pod wodą niecałe trzy kilometry, a to ogromna odległość. Nie wiemy, czy umieją pływać, a co dopiero nauczyć się nurkowania. Ratownicy ułożyli kilkukilometrowy odcinek linki pod wodą, która pozwoli na transport leków, wody i żywności do uwięzionych - relacjonuje, cytowany przez polskie media Polak Piotr Paulo, instruktor nurkowania z centrum nurkowego Asian Divers w Tajlandii, którzy pozostaje w kontakcie z ratownikami.
Nadzieja w górniczych wierceniach, jak w Chile
Jak poinformowało tajskie Ministerstwo Surowców Naturalnych, które na bieżąco monitoruje akcję, jej sztab zadecydował jeszcze w poniedziałek, 2 lipca, gdy odnaleziono zaginionych pod ziemią, o rozpoznaniu, czy możliwe byłoby użycie górniczych metod ratunkowych przy pomocy odwiertów. Przypomnijmy, że właśnie dzięki precyzyjnym, kierunkowym wierceniom z powierzchni ziemi, sukcesem zakończyła się słynna operacja ratunkowa w Chile jesienią 2010 r. Na głębokość prawie 700 m wydrążono szyby ratunkowe, którymi przy pomocy kapsuły ratunkowej Feniks o wysokości 4 m i średnicy zaledwie 53 cm wywieziono szczęśliwie na powierzchnię wszystkich 33 górników, którzy uwięzięni zostali na 68 dni po wstrząsie w kopalni miedzi i złota na pustyni Atacama.
W Polsce odwiert ratunkowy wykonano na głębokość 1050 m w ruchu Śląsk kopalni Wujek, po wstrząsie w kwietniu 2015 r. Niestety dwaj poszukiwani wówczas górnicy zginęli wcześniej. Tragicznie - pięcioma ofiarami - zakończyła się także akcja w maju tego roku w kopalni Zofiówka, w której również - na niewielką odległość, spod ziemi - użyto wierceń kierunkowych do miejsca, które sprawdzano w poszukiwaniu zaginionych górników.
Na razie metody górnicze podczas obecnej akcji ratunkowej w Tajlandii zakończyły sie fiaskiem. Szczegóły opisał jednej z rosyjskojęzycznych agencji informacyjnych bezpośredni uczestnik akcji - ukraiński nurek i speleolog Wsiewołod Korobow.
Dwa nieudane podejścia: przeszkodą dżungla i granit
Przy pierwszej próbie oblotem z drona usiłowano wyznaczyć na powierzchni góry miejsce, z którego wiertnia mogłaby zacząć przebijać się w dół do nastolatków uwięzionych ok. 800 m niżej. Skały w większości są bardzo miękkie, lecz górotwór nie został zbadany, zawiera przerosty innych, znacznie twardszych warstw skalnych. Największym problemem jest jednak las tropikalny, który szczelnie porasta wzniesienia na rozległym obszarze. Przyroda uniemożliwia na razie dotarcie i zamontowanie ciężkiego sprzętu. Trzeba by najpierw wykarczować spore poletko dla wiertnicy i pod skład rur wiertniczych, a następnie - tylko śmigłowcami - transportować na miejsce obsługę i materiały.
Drugą próbę podjęto pod ziemią we wtorek w nocy. Usiłowano przedłużyć wierceniem w górę około dwumetrową szczelinę, aby następnie - poziomo pod stropem jaskimi - wydrążyć otwór ewakuacyjny do komory, w której chronią się uwięzione dzieci.
- Przez taki otwór można by wyciągnąć je na linach. Niestety natrafiono na warstwę granitu. Może to znaczyć, że dalsze wiecenie jest niemożliwe i ten wariant wydostania zaginionych odpada. Rozważano rozkruszenie granitu mikrowybuchami, ale istnieje zbyt wielkie ryzyko, że może to doprowadzić do zawalenia się stropu i zatopienia jaskini - opisuje Korobow.
Ogromne ryzyko zatopienia podziemi
Jedno z ryzyk przy wierceniach wiąże się z niebezpieczeństwem naruszenia warstw wodonośnych lub podziemnych zbiorników, których rozmieszczenia nikt nie zna w nieprzebadanym geologicznie krasowym łańcuchu górskim. Gdyby odwiertem lub szczelinami woda zaczęła przedostawać się w dół, zatopiłaby ratowanych w kawernie i ratowników w korytarzach.
Z punktu widzenia technik górniczych pojawienie się w odwiercie kierunkowym wody oznacza dla ratowników konieczność natychmiastowego zatłoczenia do otworu masy uszczelniają,cej, np. płynnego betonu, który błyskawicznie utworzy szczelny korek i nie dopuści do zatopienia niższych odcinków i komór. Wypełnienie 800-1000 m odcinka (w przypadku wierceń z powierzchni) wymagałoby jednak uprzedniego zgromadzenia przy wiertni odpowiedniej ilości materiału w rezerwie. A to - jak wiadomo - nie będzie wykonalne w warunkach lasu tropikalnego, który sfilmowano z drona, bez dróg transportu, na niedostępnej stromiźnie zbocza.
Czasu przed kolejnymi ulewami jest coraz mniej. Ratownicy czekają na wszelką pomoc i pomysły, które płyną do Tajlandii z całego świata.
Adam Żur, szef specjalistycznego pogotowia wodnego w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu podkreśla, że potężna determinacja, by uratować uwięzionych pod ziemią nastolatków, będzie czynnikiem, który powinien sprzyjać sukcesowi akcji.
Zobacz film Thai Navy SEAL: uwięzieni w jaskini nastolatkowie przekazują wiadomości swym bliskim
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Bardzo dobry tekst, panie redaktorze. Jest pan wzorem dla młodych. [...]