Górniczy eksperci nie mają wątpliwości, że trwająca nieprzerwanie od soboty akcja ratunkowa w kopalni Zofiówka należy do najtrudniejszych w polskim górnictwie w ostatnich dziesięcioleciach. Powodem jest przede wszystkim kumulacja różnych podziemnych zagrożeń.
- W swojej 37-letniej pracy w górnictwie, w tym 21 lat w ratownictwie górniczym, uczestniczyłem i obserwowałem wiele akcji. Nie mam żadnych wątpliwości, że ta w kopalni Zofiówka należy do najtrudniejszych, z wielu powodów - powiedział w czwartek, 10 maja, PAP prezes Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w Bytomiu dr inż. Piotr Buchwald.
Ratownicy z CSRG, wraz z tymi z kopalń, uczestniczą w akcji poszukiwania trzech zaginionych pod ziemią górników. Stacja dostarczyła też wykorzystywany w akcji sprzęt, m.in. kamerę endoskopową czy urządzenia do lokalizowania sygnałów radiowych z nadajników w górniczych lampach.
Jak mówił prezes Buchwald, o trudności akcji przesądza nie tylko wielka skala zniszczeń, jakie wstrząs uczynił w podziemnych wyrobiskach, ale także kumulacja różnych podziemnych zagrożeń, m.in. metanowego i temperaturowego. Ponadto pracę ratowników utrudniło zalewisko wodne.
- Wstrząs spowodował wypiętrzenie spągu. Mówiąc obrazowo, spód chodnika został wyrzucony do góry, miażdżąc wszystko, co znajdowało się w tym chodniku: taśmociągi, maszyny, infrastrukturę. W tak zniszczonym wyrobisku pozostały prześwity miejscami jedynie na 40-60 cm; w takie szczeliny wchodzą ratownicy - wyjaśnił prezes CSRG.
Jak wcześniej informowali przedstawiciele Jastrzębskiej Spółki Węglowej, przed tąpnięciem chodnik 900 m pod ziemią, w którym znajdowali się poszukiwani obecnie górnicy, miał ponad 6 metrów szerokości i 4 metry wysokości. Aby posuwać się naprzód w zdeformowanym wyrobisku, ratownicy muszą wycinać metalowe fragmenty zmiażdżonego sprzętu i ręcznie przekopywać się przez rumosz skalny.
Po sobotnim wstrząsie, który - jak szacują służby górnicze - miał siłę co najmniej 3,4 stopnia w skali Richtera - w wyrobisku wydzieliła się duża ilość metanu - bezbarwnego, bezwonnego gazu, towarzyszącego złożom węgla. Momentami jego stężenie w atmosferze sięgało 50 proc., a czasem - co szczególnie niebezpieczne - przechodziło przez poziom 5-15 proc. nazywany trójkątem wybuchowości - właśnie w takim stężeniu metan może wybuchnąć. Z powodu tego zagrożenia w rejonie akcji nie można używać urządzeń elektrycznych, a jedynie pneumatyczne, zasilane sprężonym powietrzem.
Aby móc prowadzić akcję ratunkową, konieczne było napowietrzanie wyrobisk - w tym celu ratownicy zbudowali kilkaset metrów tzw. lutniociągów, czyli rurociągów doprowadzających powietrze, oraz instalowali dodatkowe wentylatory. Miało to także drugi cel - umożliwienie oddychania zaginionym górnikom. Ratownicy liczą, że mogą oni znajdować się w miejscu, gdzie już wcześniej przechodził rurociąg z powietrzem - w takich sytuacjach intuicja i doświadczenie podpowiadają uwięzionym górnikom rozszczelnienie rurociągu, by zapewnić sobie dopływ powietrza.
Ze względu na niezdatną do oddychania atmosferę, ratownicy - gdy mogli już wejść do wyrobisk po obniżeniu poziomu metanu - od początku pracują w aparatach tlenowych. Powietrza starcza w nich najwyżej na dwie godziny - czasem mniej, ponieważ oddech ratowników, w czasie dużego wysiłku, często jest przyspieszony. W czasie pracy aparatu ratownik musi dojść z podziemnej bazy do wskazanego rejonu, spenetrować wybrany odcinek, i zdążyć wrócić. Stąd pięcioosobowe zastępy muszą się często wymieniać - w ciągu doby w akcji jest ich nawet ponad 40.
Dodatkowym utrudnieniem jest panująca w wyrobiskach wysoka temperatura. Jak relacjonowali przedstawiciele JSW, już po jej obniżeniu, ratownicy - z pełnym, obciążającym wyposażeniem i aparatami - pracują w wyrobiskach o temperaturze przekraczającej 28 stopni Celsjusza.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Komentarz usunięty przez moderatora z powodu złamania regulaminu lub użycia wulgaryzmu.