Jerzy Markowski, ekspert górniczy i były wiceminister gospodarki, podkreśla, że trzej poszukiwani w Zofiówce górnicy, jeśli tylko nie zostali zaciśnięci, to cały czas mają szansę na ocalenie. W miejscu katastrofy da się oddychać. Wtłaczane jest powietrze. Podkreśla też, że takiego jak w Jastrzębiu-Zdroju uwolnienia się metanu nie było do tej pory w historii górnictwa na Górnym Śląsku. Takie procesy zdarzały się za to w kopalniach na Dolnym Śląsku.
- Jak śledzi się akcję ratowniczą w Zofiówce, to trudno uwierzyć, że polskie górnictwo należy do najbezpieczniejszych na świecie.
- A jednak tak właśnie jest. Trzeba mierzyć się z najlepszymi, czyli Stanami Zjednoczonymi, Niemcami i Kanadą, gdzie technologia związana z wydobyciem i bezpieczeństwem jest na najwyższym światowym poziomie. Nie mamy się czego wstydzić, u nas poziom jest podobny. Podobnie jak bilans nakładów inwestycyjnych związanych z bezpieczeństwem pracy. Zdecydowanie i tu jesteśmy w światowej czołówce.
- Wypadek w Zofiówce spowodował jednak wysyp komentarzy nawołujących do zamknięcia kopalń. Dlaczego tak się dzieje?
- Górnictwo nadal ma kłopot w wizerunkiem. Ludzie w kraju widzą górnika albo jak pali opony przed siedzibą spółki, albo wynoszonego na noszach po wypadku, daj Boże żywego.
- Jest jeszcze szansa na to, że zaginieni górnicy żyją?
- Tak i to spora. Proszę zauważyć, że dwaj górnicy, których odnaleziono, zginęli nie od uduszenia, a zostali zaciśnięci. Tam można oddychać, a to najważniejsze. Mamy jeszcze czas, by to wszystko dobrze się zakończyło. W Nowym Wirku w 1995 r. po pięciu dniach wydobyto czterech żywych górników, jeden z nich leżał tam razem z martwym kolegą. Nie wspominam już o Alojzym Piontku, który zasypany przeżył pod ziemią osiem dni. Szansa jest zawsze. Zdumiał mnie natomiast poziom metanu w atmosferze chodnika - mówiono o 50 proc.
- Co to oznacza?
- Tąpnięcie musiało otworzyć ogromny, naturalny zbiornik z metanem. W kopalniach Górnego Śląska takie zdarzenia nie zostały do tej pory odnotowane. Tutaj metan uwalnia się podczas urobku, jest zamknięty w strukturze węgla. Zdarzają się za to, tak jak np. w Szczygłowicach, "fukacze", czyli niewielkie naturalne zbiorniki, które otwierają się podczas eksploatacji. Ale to, co wydarzyło się w Zofiówce, to u nas ewenement. Wydawało mi się, że już wszystko w górnictwie widziałem, a jednak to mnie zaskoczyło. Podobne duże zbiorniki gazu mieliśmy za to w kopalniach Dolnego Śląska, takich jak Nowa Ruda, Thorez, Wałbrzych, Victoria.
- Jak pan ocenia samą akcję ratowniczą?
- Póki trwa, nie należy jej oceniać, ani też dywagować o przyczynach wypadku. Teraz ważne jest coś innego. Ratownicy próbują dotrzeć do zaginionych z dwóch stron. Wiadomo, gdzie mogą się znajdować dzięki temu, że tuż przed wstrząsem korzystali z telefonu i podali lokalizację. Ponieważ pod ziemią ludzie zazwyczaj pracują w grupach, trzymają się razem, to jest szansa, że teraz też będą niedaleko siebie. Jestem dobrej myśli.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.