Nocą z soboty na niedzielę, 10-11 marca, ratownicy po kilkudziesięciu godzinach wytężonych poszukiwań dotarli do miejsca, w którym zawał stropu uwięził dwóch górników w białoruskiej kopalni potasu Biełaruśkalia.
Nie udało się uratować mężczyzn, zginęli pod zwałami. Maksim Iwanow pozostawił żonę i dwie córki, Dmitrij Walkow - żonę i syna. Dyrektor kopalni zadeklarował w telewizji białoruskiej ONT, że przedsiębiorstwo pokryje wszelkie koszty pogrzebu, wypłaci rodzinom odszkodowania i będzie w dalszym ciągu okazywać im pomoc.
Górnicy pracowali w kopalni soli patosowych na głębokości 620 metrów pod ziemią. W piątek wieczorem podczas urabiania skał doszło niespodziewanie do wyrzutu gazu i soli potasowych w wyrobisku. Nastąpił wybuch. Ze stropu obsunęło się ok. 600 m sześc. skał. Gdy ratownicy dotarli do przodka, okazało się, że zarówno kombajn, jak i wóz odstawczy zostały całkowicie zasypane wraz z obsługującymi je górnikami.
— Ciała znajdowały się między zwałami skał a obudowami maszyn. To znaczy, że śmierć nastąpiła błyskawicznie, w ułamku sekundy, gdy doszło do wyrzutu skał i gazu - opisał szef zakładu Iwan Gołowatyj w wypowiedzi cytowanej przez białoruskie media.
W dniu tragedii załoga kopalni liczyła ok. 150 osób, a w rejonie wypadku pracowało 14 górników.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Szczęść Im Boże na wiecznej szychcie