1 maja, zwany przez lata Świętem Pracy. 1 maja - planowany termin zaistnienia w pełnej okazałości Polskiej Grupy Górniczej. 2 maja - kolejna rocznica III Powstania Śląskiego. Przeszłość i teraźniejszość, w których spoiwem jest zwykły górnik. Jaką pozycję w strukturze społecznej mają dziś górnicy, oni sami najlepiej wiedzą. Jaką mieli przed 1939 r., w czasach II Rzeczypospolitej, mało który ze współczesnych górników wie. Zapraszamy na skrótową powtórkę z historii.
Górnicy przed wojną wcale nie mieli lepiej niż dziś. Historia potwierdza ludowe porzekadło, że lepsze deko handlu niż kilogram roboty. 12-godzinny dzień pracy w kopalniach, w znacznej części będących własnością zagranicznego kapitału, nie był rzadkością, choć oficjalnie obowiązywała 7,5-godzinna dniówka. W 1918 r. rząd wprowadził zasady wyliczania nadgodzin z grubsza obowiązujące do końca II RP: pierwsze dwie nadliczbowe godziny - 150 proc. stawki zasadniczej, trzecia i następne godziny w danym dniu - 200 proc. W 1920 r. ktoś mądry stwierdził, że nie samą pracą człowiek żyje, a jak ma już nią żyć, to trzeba mu coś dać ekstra. Wówczas to mocą prawa, a nie widzimisię jakiegoś burżuja, wprowadzono deputat barbórkowy: ćwierć litra wódki, 20 dkg kiełbasy i dwie bułki. Dodajmy, że wydawano go jeszcze z początkiem lat 80. w wersji zmodyfikowanej: doszła paczka papierosów marki "Sport" i wódka była we flaszkach 0,33 l, więc deputatowiec musiał zapłacić za ponadurzędową miarkę.
Zatrudnienie niestabilne
Nim dojdziemy do zarobków górników i siły nabywczej ich ówczesnych zarobków, warto wiedzieć, że przed 1939 r. górnictwo znaczyło tyle, co kopalnie węglowe, bo przy czarnym węglu pracowało (jak podaje rocznik GUS z 1938 r.) 76 proc. zatrudnionych, z ok. 50 tys. w górnictwie ogółem. Ten sektor przed kryzysem w 1929 r. dawał 4 proc. dochodu narodowego II Rzeczypospolitej. Później dawał już mniej, wyszedł z dołka w 1935 r. i nie zdążył odżyć do stanu przedkryzysowego, bo się zaczęła wojna.
W tamtej Polsce, choć w kopalniach strajkowano częściej niż w początkach III RP, właściciele nie konsultowali ze związkami zawodowymi zamykania nierentownych kopalń. Dość wspomnieć, że w latach 1913-1938 liczba kopalń węgla kamiennego zmniejszyła się z 90 do 60. Oznacza to, że zatrudnienie w górnictwie wówczas nie było tak stabilne, jakby dziś mogło się komuś wydawać. Za sprawą zwycięskiego III Powstania Śląskiego Polsce przypadło 50 proc. górnośląskiego hutnictwa i 76 proc. górnictwa węgla kamiennego. Kapitał pozostał jednak zagraniczny. W roku 1938 kopalnie polskie i polsko-francuskie miały 35,4 proc. udziału w wydobyciu węgla kamiennego w Polsce, niemieckie - 44,8 proc., amerykańsko-niemieckie (Giesche) - w 6,1 proc. oraz firmy francuskie i belgijskie - 13,7 proc.
Krezusami byli właściciele kopalń, a nie górnicy w nich pracujący. Zresztą wśród robotników wykwalifikowanych na szczycie drabiny wynagrodzeń stali hutnicy. GUS na swoje 85-lecie istnienia dokonał kwerendy przedwojennych roczników statystycznych i sporządził z nich raport o zarobkach w II RP. Wynika z niego, że hutnik na tydzień zarabiał (średnio, jak to w statystyce) 32,3 zł, podczas gdy robotnik (także objęty ubezpieczeniem emerytalnym w ZUS) pracujący w "górnictwie i kamieniarstwie" dostawał 28,8 zł. Opracowanie pokazuje, że lepiej mieli ci, którzy ukończyli szkoły. Pracownik zwany umysłowym zarabiał miesięcznie 280,5 zł (395 zł na Górnym Śląsku).
Pies ma cztery nogi, jego właściciel dwie. Średnio obaj mają po trzy. Wydaje się, że wrzucenie do jednego wora "górnictwa i kamieniarstwa" sprawiło, że średnia tygodniowa wyszła nieco zbyt mała dla górników węgla kamiennego. W pracy "Problemy eksportu polskiego węgla" (1936 r.) widnieją inne dane - ok. 240 zł na miesiąc. Taką pensję miał pracujący na dole bezpośrednio przy wydobyciu. Przypomnijmy: przeciętna cena węgla w roku 1928 wyliczona dla 54 kopalń, wynosiła 40 zł za tonę w sprzedaży z kopalni przy koszcie wydobycia 18,32 zł za tonę (płace górników - 7,62 zł, administracja - 1,33, podatki i opłaty - 0,37, prowizje - 0,45 zł).
Zapałka za 4 grosze
Prawie ćwierć tysiąca brzmi nieźle, ale pamiętajmy, jak była średnia pracownika umysłowego. Poza tym, jeśli wierzyć GUS, do utrzymania przeciętnej rodziny robotniczej na Górnym Śląsku trzeba było 250 zł, zatem 63 proc. górników zarabiało mniej niż wynosiły minimalne koszty utrzymania. "Rocznik statystyczny GUS 1939 r." podaje, że kilogram mięsa kosztował najmniej 1,5 zł, ziemniaków - 10 gr, litr mleka - 27 gr, a kilogram cukru złotówkę. Z kolei 10 kg węgla kosztowało 48 groszy, a na najtańszego nowego Fiata 508 trzeba było wyłożyć 5,4 tys. zł. Motocykl Sokół 600 był o połowę tańszy. Za dolara wtedy płaciło się nieco ponad 5,3 zł.
Generalnie nie było tak, że II Rzeczypospolita była krajem mlekiem i miodem płynącym. Chyba że dla nielicznych. Gdyby w ówczesnym górnictwie tak dobrze płacili, to nie byłoby emigracji zarobkowej z terenu polskiego Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego do kopalń we Francji czy Belgii i młody Edward Gierek zostałby w kraju. Bieda była i z tej biedy wziął się zwyczaj, który dziś przetrwał tylko w porzekadle - dzielenia zapałki na czworo. Na początku lat 30. jedna zapałka kosztowała 4 grosze.
Spuścizna przedwojnia
Skoro było tak, jak było, nic dziwnego, że strajki w górnictwie Polski przedsanacyjnej i sanacyjnej nie były rzadkością. Jeśli do powodów natury ekonomicznej doda się działania polityczne niektórych partii z ośrodkami decyzyjnymi poza granicami Polski, to nie ma się co dziwić, że górnicy buntowali się, co w sposób malarski przedstawił choćby Kazimierz Kutz w filmie "Perła w koronie".
Na całe szczęście w Polsce międzywojennej górnictwo nie sprowadzało się wyłącznie do strajków, wyzysku zagranicznego kapitału i światowego kryzysu. Warto pamiętać, że w owym czasie powstała Akademia Górniczo-Hutnicza (1919 r.), stworzono Wyższy Urząd Górniczy (w 1922 r.), wprowadzono pierwsze polskie Prawo górnicze (w 1930 r.).
A gdyby już ktoś chciał wiedzieć, czy lepiej żyło się rodzinie górniczej z 1935 r., czy współczesnej, to można tak dać zadość tej ciekawości: za miesięczne wpływy przedwojenna familia górnicza mogła zafundować sobie dwie krowy. Współczesną może byłoby stać na zakup co najwyżej jednej. Na całe szczęście mleko jest teraz tańsze niż w 1935 r. Jaki z tego morał? A taki, że nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli, by było!
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
mój dziadek na zdjęciu, mam je na ścianie
górniku powinieneś teraz jechać do Sosnowca i pomnik Gierka całować bo dzięki niemu masz te wszystkie przywileje