Rosyjskie zapowiedzi o nieprzedłużeniu umowy tranzytowej z Ukrainą czy wypowiadane wprost groźby wstrzymania dostaw gazu do Europy, to próba wywarcia politycznego nacisku na UE - uważają eksperci. Szanse na realizację takiego scenariusza są - ich zdaniem - nikłe.
- Pojawiające się ostatnio informacje dotyczące nieprzedłużania przez Gazprom obecnej umowy tranzytowej z Ukrainą i komentarze związane z możliwością wstrzymania dostaw gazu do Europy, są kolejną próbą wywarcia przez Rosję nacisku na Europę. Rosja stara się udowodnić, że mimo trudnej sytuacji gospodarczej spowodowanej nałożonymi sankcjami, niskimi cenami ropy i gazu, a także deprecjacją rubla, cały czas jest w stanie wywierać polityczny wpływ na Europę - powiedział we wtorek (14 kwietnia) Bartosz Milewski z Hermes Energy Group.
Ekspert rynku Robert Zajdler z Instytutu Sobieskiego zauważa zaś, że nawet jeśli jest to próba politycznego nacisku, jest ona spóźniona. Jak zaznaczył, ustalenia dotyczące unii energetycznej wskazały jasno kierunek, w jakim zmierza UE.
- Ma to być przede wszystkim dywersyfikacja kierunków i źródeł dostaw oraz rozwój rynku LNG - podkreślił.
W przeciwieństwie do Rosji i Gazpromu, UE zaczyna postrzegać rynek gazu podobnie jak rynek ropy, czyli globalnie, gdzie towar jest dostępny i nie ma jednego dominującego podmiotu.
- Tymczasem Gazprom próbuje pokazać jak to dotąd było dobrze w oparciu o długofalowe relacje oparte na wspólnych inwestycjach i zależnościach tego, który dostarcza gaz i tego, który go konsumuje. Świat jednak poszedł w innym kierunku, więc to raczej próba zachowania status quo - powiedział Zajdler.
W poniedziałek agencja TASS zacytowała wypowiedź rosyjskiego ministra energetyki Aleksandra Nowaka, że Rosja nie planuje przedłużenia wygasającego w 2019 roku kontraktu z Ukrainą na tranzyt gazu do Europy. Wcześniej taką samą deklarację złożył prezes rosyjskiego Gazpromu Aleksiej Miller.
- Wszystkie wysiłki są teraz skierowane na zbudowanie systemu przesyłu gazu na granicy turecko-greckiej i dostarczanie surowca odbiorcom w Europie Południowo-Wschodniej i Środkowej tą trasą - oświadczył Nowak.
Miller ze swej strony zauważył, że zablokowanie przez Komisję Europejską budowy magistrali South Stream miało tylko jeden cel - utrzymanie status quo z tranzytem rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Zasugerował też, że po 2019 r. koncern może wstrzymać dostawy do Europy tej części gazu, która teraz płynie tam przez Ukrainę, do czasu zbudowania przez jego europejskich partnerów infrastruktury niezbędnej do odbioru paliwa z granicy turecko-greckiej, dokąd dotrze ono za pośrednictwem projektowanego gazociągu Turkish Stream (Turecki Potok).
- Tureckiego Potoku po dnie Morza Czarnego nie musimy uzgadniać z europejskimi partnerami. Zbudujemy gazociąg i będziemy czekać. Za ryzyko czasowe odpowiada Unia Europejska - powiedział Miller.
- Nasz atut konkurencyjny polega na tym, że możemy zrobić przerwę, jeśli zostaniemy do tego zmuszeni. Przerwa może trwać dość długo - podkreślił.
Zdaniem Milewskiego wypowiedzi Millera to dodatkowy argument, jaki Rosja będzie starała się wykorzystać przy budowie nowego gazociągu przez Morze Czarne do Europy.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.