Z chodnika, którym brną metr po metrze po zaginionego kolegę, ratowników wycofywano przez tydzień już kilkanaście razy, bo stężenie metanu co chwilę grozi wybuchem. Nowa eksplozja oznaczałaby ponad 40 pogrzebów...
Szanse na to, że kombajnista, zaginiony po poniedziałkowej (7 października) katastrofie w kopalni Mysłowice-Wesoła, może ciągle pozostawać przy życiu, są iluzoryczne. Gdyby górnik znalazł wylot lutni, którą bez przerwy tłoczono powietrze, teoretycznie miałby czym oddychać. Ale temperatura w chwili wypadku wynosiła przecież do 1200 st. Celsjusza, a wyrobisko przez wiele dni wypełniały ogień, gorący dym i tlenek węgla. Ratownicy nie mogą pogodzić się, że znajdą tylko ciało:
- Zawsze idziemy po żywego! - powtarzają uparcie.
Szefów akcji, którzy na powierzchni naradzają się z zespołem specjalistów, obowiązuje też jednak inna zasada: "Po pierwsze nie narażać życia ratowników". Dlatego heroizm i determinacja przeplatają się w Wesołej z ostrożnością i namysłem, które muszą spowalniać poszukiwania górnika.
W środę przed tygodniem ratowników dzieliło od niego ok. 900 m, gdy zatrzymał ich gęsty dym. Zwieźli na poziom 665 m i od podszybia nieśli dalej ręcznie 700-kilogramowy wentylator i długie na 20 m, stukilogramowe odcinki lutni.
- Tłoczone lutniociągiem przed zastępami powietrze rozrzedzi dym. Widoczność w wyrobisku wynosiła pół metra do metra - relacjonował Wojciech Jaros, rzecznik KHW.
Równocześnie układano rurkę chromatografu gazowego, którego wyniki już kilka razy alarmowały, że stężenie metanu wchodzi w tzw. trójkąt wybuchowości. W czwartek 700 m od celu postanowiono zbudować betonową tamę, która ochroni 40 ratowników i lekarzy czuwających w bazie przy podszybiu, gdy zastęp poszukiwawczy i asekurujący posuną się w głąb chodnika. W niedzielę w południe tamę szczelnie zamknięto, pompując azot, by zdusić zarzewie wykrytego pożaru.
W poniedziałek ok. 170 m od celu drogę odcięły dwa zalewiska, głębokie na 170 cm. Ratownicy wtaszczyli pompy, by wyssać wodę, gdy alarm chromatografu zawrócił ich do bazy: metan znów grozi wybuchem.
W galerii: Akcja ratownicza w kopalni Mysłowice-Wesoła (zdjęcia: Tomasz Rozynek - KHW).
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Panie wkurzony hajer. Nie wiem czy Pan wiesz ze jest cos takiego jak godziny zjazdowe. np zastępy zjezżają o 0.30 . przyjezdzaja na Wesoła godzine wczesniej i czekaja na swoja kolej zjazdową w tym czasie kopalnia robi dokumentacje w formie zdieć. I jakie 400% normy.. weś ty sie ogarnij i nie pieprz głupot.
Co to akcja jest a tu pozowanie za 400% normy?!
Przez ok 1km targali w łapach wentylator i DV-ke, lutnie tez. Byłem widziałem. Chodzi oczywiscie o odcinek baza-strefa.
"Tak wentylator, jak elementy lutni przez część drogi z podszybia do rejonu zagrożonego musiały być transportowane ręcznie. Także dalej możliwe jest tylko przenoszenie ich i montaż ręczny" - źródło KHW, khw pl/aktualnosci z dnia 8 października godz. 19:00.
To ta kopalnia nie ma żadnego transportu ? Może szybem też ręcznie opuszczali ? Panie Gałązka prześpij się Pan.
"niesli recznie wentylator i lutnie" kto pisze takie brednie,moze niedługo im pomnik wystawcie