Nawet nie pamiętam, którą drogą dotarłem pod kopalnię. Zaparkowałem byle gdzie i byle jak. Chciałem jak najszybciej podbiec pod bramę zakładu
Tego dnia raczej nie zapomnę do końca życia. Byliśmy wszyscy przygnębieni sytuacją w kopalni Halemba. 22 lutego 2006 r. w podziemnych wyrobiskach doszło do silnych wstrząsów. Z zagrożonego rejonu wyprowadzono 30 górników. Niestety, nie było wśród nich trzydziestoletniego Zbigniewa Nowaka, specjalisty metaniarza.
W piątek, 24 lutego, rozmawialiśmy w redakcji o sytuacji w Halembie, ale nie planowaliśmy, żeby tam pojechać, bo niby po co. Warunki prowadzenia akcji pogarszały się z godziny na godzinę. Kto by tam przeżył trzy dni pod ziemią - powtarzali wszyscy wokoło. Tymczasem w poniedziałek, (27 lutego) rano miałem uczestniczyć w konferencji prasowej Vattenfalla w Katowicach poświęconej prezentacji robota. Był chyba kwadrans po 9.00, gdy zadzwoniła moja komórka. Telefonował Krystian Krawczyk, redaktor naczelny Trybuny Górniczej.
- Jesteś samochodem? - zapytał.
- Owszem.
- W takim razie rzucaj wszystko i jedź na kopalnię. Mają go żywego - wyjaśnił.
Nawet nie pytałem, pod którą kopalnię i kogo mają. Wszystko było jasne.
A więc jednak. Niesamowite! To się w głowie nie mieści. W drodze włączyłem radio. Chyba wszystkie rozgłośnie przerwały programy, żeby nadać relację spod Halemby.
Nawet nie pamiętam, którą drogą dotarłem pod kopalnię. Zaparkowałem byle gdzie i byle jak. Chciałem jak najszybciej podbiec pod bramę zakładu. Właśnie wynosili Nowaka. Wszystko to działo się na oczach Hansa Nowaka, ojca Zbigniewa.
- To jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Chyba miałem jeszcze jeden taki dzień, gdy Zbyszek się urodził. Cieszymy się z całą rodziną. Nie dopuszczaliśmy nawet myśli, że mógł zginąć - przyznał łamiącym się głosem.
Z nerwów nie potrafiłem włączyć aparatu fotograficznego. Chwilę później karetka na sygnale pognała w kierunku Sosnowca. Pogotowie zabrało także ojca Zbigniewa, Hansa, który nie wytrzymał i zasłabł przy bramie kopalni.
Nie pamiętam już, kto z przedstawiciel dyrekcji kopalni szepnął mi na ucho, żebym poszedł do budynku restauracji, mieszczącego się w sąsiedztwie kopalni. Gdy tam wszedłem, ujrzałem kilku ludzi siedzących przy stole. Dyrektor kopalni Kazimierz Dąbrowa płakał. Obok niego siedział ratownik Janusz Jarząbek. Wpatrzony w szklankę wody, spokojnym głosem opisywał akcję ratowniczą minuta po minucie.
- Jak usłyszeliśmy jego głos, zaczęliśmy wszyscy przebierać łopatkami jak szaleni. Ja byłem blisko, więc kontynuowałem rozmowę. Gdy upewnił się, że pomoc jest na wyciągnięcie ręki, poprosił mnie spokojnym głosem o wodę i jabłko. Zamurowało mnie. A on dalej do mnie mówi, że żona ma dziś urodziny i musi zdążyć z życzeniami. Wydawało mu się, że spędził pod ziemią nie pięć, a dwa dni. Nie chciałem go wyprowadzać z błędu. Zapewniłem, że wszystko jest w porządku i mamy właśnie czwartek - relacjonował Jarząbek.
Kiedy skończył, nie chciał dłużej z nikim rozmawiać. Narzucił kurtkę i wyszedł, a ja udałem się do sosnowieckiego szpitala św. Barbary.
- Nie ma żadnych zaburzeń funkcjonowania układu oddechowego i układu krążenia. Zaburzenia metaboliczne są mniejsze, niż się spodziewaliśmy - dowiedziałem się od ordynatora oddziału intensywnej terapii dr. Lecha Krawczyka.
W szpitalu poznałem też żonę Zbigniewa Nowaka, Marlenę. Jak tylko górnik wyszedł ze szpitala, złożyłem Nowakom wizytę w ich domu, w podmikołowskiej Borowej Wsi.
Zabrałem z sobą w prezencie pięciolitrową beczkę piwa i koszulkę z napisem Trybuna Górnicza. Już nie roztrząsaliśmy tego, co było. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość i o futbolu. Tak jak dziś nadchodziły piłkarskie mistrzostwa świata. Szykowały się wielkie emocje, bo grała Polska...
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.