Władysław Rożko gaziarz
Władysław Rożko jest w Koksowni Dębieńsko gaziarzem, więc nocami na samodzielnym dyżurze nie wolno mu zmrużyć oka ani zagapić się nawet przez chwilę. Odpowiada za temperaturę w baterii, w której wygrzewa się koks.
- Pracuję 37 lat i trzymam to pod kontrolą. Dzisiaj pomiar robi się automatycznie, pirometrem, a dane cyfrowe sczytuje się na palmtopie. Dawniej trzeba się było dobrze nakręcić ręcznie niemieckimi piroluksami przy palenisku, żeby zgrać dokładnie położenie włókna węglowego - wspomina Rożko.
W baterii koksowniczej temperatura musi wynosić np. zadane 1200 st. Celsjusza, lecz łatwo może wymknąć się spod kontroli.
- Przez cały czas, przez dwadzieścia parę lat, dopóki pracuje bateria koksownicza, dniem i nocą nie wolno wygasić pieca, bo w środku wszystko by popękało. W ciągu dwóch godzin temperatura spadnie nawet o 200 st. Celsjusza, dlatego nie wolno się zagapić na nocce - objaśnia gaziarz.
Władysław Rożko pamięta, że 30 lat temu, gdy jeszcze dojeżdżało się autobusami pracowniczymi i na przystanku wsiadał koksownik, to wszyscy natychmiast wiedzieli. Po zapachu, bo tak przesiąknięte były nim ubrania.
- Ludzie narzekali, że śmierdzi, a ja myślę, że taka koksownia mogłaby przynieść więcej korzyści niż szkód. Cała miejscowość mogłaby mieć centralne ogrzewanie - zastanawia się gaziarz, który od zawsze mieszkał blisko i oglądał łunę z gazowej flary w Czerwionce. - Mogłyby rosnąć pod nią palmy, bo nigdy nie było tam śniegu - zauważa.
Pamięta trudy pracy na początku lat 70.: - To była katorga przy starych bateriach. Piec wyciskało się ręcznie, kobiety stały obok z wężami i polewały dymiący koks. Drzwi oblepiało się gliną, żeby uszczelnić, dopiero potem weszła hydraulika, elektryczne wypycharki. W pomieszczeniu dla gaziarzy od 10 lat mamy klimatyzację. Bez niej temperatura wynosiła nawet 50 stopni. Trochę potu człowiek stracił, więc ulga jest duża - opisuje, że gdy miał 18 lat, etat w koksowni załatwił mu jego ojciec, także koksownik. Na początku chciał uciec i nie przypuszczał, że zostanie na 37 lat.
- To nasz rodzinny zakład. Żona, brat, siostra i córka, wszyscy pracują w koksowni. Kobiety w transporcie, przy obsłudze wagi. W Dębieńsku po zamknięciu kopalni zatrudnienie w koksowni to jest coś - mówi.
Jest dziś jednym z najstarszych pracowników w koksowni Dębieńsko. Wspomina, jak w Dniu Hutnika przyprowadził do koksowni wnuczka Kacpra, który ma 10 lat. - Był wniebowzięty, jak zobaczył otwieranie pieca. Wszystko go zachwycało. Powiedział, że musi kiedyś pracować w tej koksowni! Ale gdy dorośnie, chyba jej już nie będzie...
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.