Jeszcze kilka lat temu nie myślałem o pracy w kopalni. Dostałem się na studia ekonomiczne i raczej z tą dziedziną wiązałem swoją przyszłość. Pojawiła się jednak okazja, by podjąć pracę w Chwałowicach, i tak trafiłem do górnictwa. Nie przypuszczałem jednak, że to właśnie ono poprowadzi mnie tysiące kilometrów od domu - tak swoje zawodowe doświadczenie opisuje 26-letni Rafał Rduch z Rybnika, który w CV może pochwalić się pracą we wspomnianych już Chwałowicach, ale także w australijskiej kopalni Kestrel.
Casting na... górnika
- Pracę w Chwałowicach rozpocząłem w grudniu 2007 r. Dostałem się tam jako jeden z pierwszych, gdy kopalnia na nowo zaczęła przyjmować. W tym czasie jeszcze studiowałem, ale później coraz trudniej było połączyć pracę i naukę i ostatecznie odszedłem z uczelni - wspomina Rafał, którego ojciec i wujek pracowali w kopalni.
W Chwałowicach rybniczanin był zatrudniony w oddziale górniczych robót przygotowawczych.
- Bardzo miło wspominam okres spędzony w tym zakładzie. Była fajna atmosfera, do pracy miałem niedaleko - opowiada Rafał, który obecnie szuka zatrudnienia w górnictwie, i dodaje, że z chęcią wróciłby na "stare śmieci".
W czasie pracy w Chwałowicach w głowie Rafała pojawił się pomysł, by spróbować swoich sił w australijskim górnictwie.
- Powiem szczerze, że tę Australię to sobie wymyśliłem. Zawsze podobał mi się ten kraj. W telewizji oglądałem dużo programów dotyczących Antypodów, sporo czytałem na ten temat... Tak pojawiło się marzenie, żeby tam pojechać, pomieszkać, a może nawet spędzić resztę życia. Wtedy też z telewizji dowiedziałem się, że australijskie górnictwo poszukuje rąk do pracy. Poszperałem w internecie, znalazłem namiary na firmę, która szuka górników, i złożyłem swoje CV - opowiada 26-latek, który dodaje, że konkurencja była duża, bo w sumie swoje aplikacje przedstawiło ponad 600 osób.
Rafał swoje CV złożył w maju 2011 r. Dwa miesiące później do Polski przyjechali Australijczycy, by przeprowadzić rozmowy kwalifikacyjne. Do tego etapu zakwalifikowali się już nieliczni.
Pamiętam, że w gronie kandydatów było mnóstwo osób, po których było widać, że mają doświadczenie i znają się na robocie. Duże znaczenie miała jednak znajomość języka angielskiego. Australijczycy uważają bowiem, że poziom komunikacji w kopalni przekłada się na bezpieczeństwo pracy. Trudno się z tym nie zgodzić - opowiada Rafał, który znalazł się w grupie górników, którym zaproponowano pracę w kopalni Kestrel, położonej o ok. 50 km od Emerald.
Pierwsza szychta
Praca na Antypodach była już zaklepana. Teraz Rafałowi pozostało uporać się z formalnościami, by móc polecieć do wymarzonej Australii.
- We wrześniu i październiku załatwiałem sprawy wizowe. Poszło to dość sprawnie i pod koniec listopada wyleciałem do Australii - wspomina rybniczanin.
Rafał przez blisko cztery lata pracy w Chwałowicach nabył już doświadczenie w górniczej pracy. To jednak nie miało wielkiego znaczenia dla nowych pracodawców i musiał przejść prawie trzytygodniowe szkolenie.
- Miało ono na celu wpojenie zasad bhp oraz wstępne zapoznanie się ze sprzętem stosowanym w tamtejszym górnictwie. Co prawda w Australii dotyczy ono osób, które nie mają żadnego doświadczenia w górnictwie, ale musiałem je odbyć, by otrzymać pozwolenie na pracę - opowiada 26-latek.
Rafał był w pierwszej trzyosobowej grupie, która dotarła do Australii. Łącznie pracę w kopalni Kestrel podjęło siedmiu Polaków. Od razu ich rozdzielono i nie mieli okazji razem pracować.
- Chodziło o to, abyśmy się jak najszybciej zintegrowali z pozostałymi pracownikami i żebyśmy nie tworzyli podgrup. Takie działanie miało ponadto sprawić, że szybciej się usamodzielnimy. Przyznam, że mnie to rozwiązanie bardzo przypadło do gustu i czułem się tam bardzo dobrze - stwierdza Rafał, który swoją pierwszą szychtę pod ziemią w Australii zaliczył 27 grudnia 2011 r.
Lepsze warunki
Na pytanie, co najbardziej zaskoczyło go w australijskim górnictwie, Rafał szybko odpowiada:
- Warunki, w których fedrują, czyli korzystne do wydobycia pokłady węgla, i to, że nie muszą zwracać uwagi na szkody górnicze, bo zakłady zlokalizowane są w zasadzie na pustkowiach, których w Australii nie brakuje - mówi z uśmiechem i dodaje, że w Chwałowicach pracował na niższych poziomach. - W Polsce zjeżdżałem na 550 m. Czasami upadowymi schodziło się jeszcze kilkadziesiąt metrów głębiej. W Kestrel eksploatacja była prowadzona na poziomie 300, a do pracy dojeżdżało się kolejkami spągowymi i samochodami terenowymi.
Rafał wspomina, że w Kestrel przy wydobyciu zatrudnionych było ok. 300 osób. Przy takim zatrudnieniu osiągała ona wyniki porównywalne do polskich kopalń, w których jest ono niejednokrotnie nawet 10 razy większe.
- Nie można jednak w ten sposób porównywać polskiego i australijskiego górnictwa. Byłoby to niesprawiedliwe, bo tam fedruje się w innych warunkach. Dochodzi do tego jeszcze wysoki poziom mechanizacji. Niesie on jednak ze sobą ryzyko. W Polsce dużo rzadziej mają miejsce awarie, które zatrzymują postęp prac. W Australii są one na porządku dziennym i dlatego dobrzy fachowcy są tam na wagę złota - zaznacza rybniczanin.
Ile zarabia górnik w Australii?
- Z wypłaty spokojnie jest w stanie utrzymać rodzinę i jeszcze odłożyć - odpowiada Rafał, który dodaje, że Australijczycy mają duży szacunek do ludzi pracujących w przemyśle ciężkim.
Zarobki na dobrym poziomie, pozytywna atmosfera w pracy i mieszkanie nad oceanem, o którym jeszcze nie wspominaliśmy - w takich warunkach ponad rok przepracował 26-latek z Rybnika. Pojawia się zatem pytanie, dlaczego wrócił.
- Wyjeżdżając tam, nie patrzyłem w pierwszej kolejności na zarobki. Chciałem przeżyć coś ciekawego, znaleźć się w miejscu, które od zawsze mi się podobało. Przeżyłem to, ale, jak to się mówi, dom jest tam, gdzie serce, a wszystkich swoich bliskich zostawiłem tu, w Rybniku, i dlatego jestem tu z powrotem.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.