Poniedziałkowa wizyta Prezydenta RP w Mongolii (21 października) w mediach odnotowana została jako sukces. I niewątpliwie tak jest. Jest to sukces właśnie medialny, propagandowy i wizerunkowy. Mniej dyplomatyczny, jeszcze mniej polityczny, a na pewno już nie gospodarczy. Na ten ostatni aspekt zwróciła uwagę PAP, która w jednym komunikacie podał triumfalną wiadomość o podpisaniu umów na 100 mln USD, a w drugiej jego wersji pominęła tę wstydliwą skalę naszego zaangażowania w tym kraju.
Nie jest to sukces dyplomatyczny, gdyż w delegacji polskiej zabrakło szefa MSZ, odpowiedzialnego za utworzenie ambasady polskiej w Ułan Bator, której jak dotąd nie ma. Sprawę tę dyplomatycznie pominięto w komunikacie, gdyż prawdopodobnie nie życzy jej sobie strona mongolska. I nic tu nie pomogą żadne zaklęcia o odwiecznej przyjaźni, wspólne zdjęcia rodzinne z mongolskimi dziećmi, a nawet wdzięczność Mongołów, którzy kształcili się na naszych wyższych uczelniach. Sprawa jest zbyt poważna, aby Mongołowie wyrazili na to zgodę. Jest to sprawa niepodległości Mongolii, która istnieje tylko dzięki rosyjskim gwarancjom. Inaczej dawno by podzieliła los Tybetu. Zresztą Chiny przy każdej okazji podkreślają, że Mongolia od zawsze należała do ich państwa, a teraz należy do nich tylko jej połowa, która nazywa się Mongolia Wewnętrzna. Polski klucz do Mongolii znajduje się w Moskwie. Jeżeli na tej linii nie nastąpi poprawa, to o kraju tym można zapomnieć.
Można się przeliczyć
Liczymy na współpracę gospodarczą. Pod takim hasłem prezydent RP i towarzyszący mu wicepremier prowadzili wszystkie swoje rozmowy z mongolskimi partnerami. Były one miłe, sympatyczne i przyjazne. Zapewniano się wzajemnie o konieczności większej wymiany towarowej, biznesowej, przede wszystkim w branży górniczej, która jest motorem rozwoju gospodarczego Mongolii. Najwięcej jednak mówiono o demokracji, wolności i pogłębionej współpracy. Czyli tak naprawdę nie mówiono o czymś konkretnym. Z drugiej jednak strony wizytę tę trzeba ocenić pozytywnie.
Polska robi, co może, aby poprawić swoje relacje z Mongolią i wziąć udział w rozbudowie jej potężnego sektora górniczego. Wyrazem tej woli jest powtórne zaproszenie prezydenta tego kraju do złożenia wizyty w Warszawie. Eksploatacją tamtejszych surowców zainteresowane są największe potęgi świata. Zaczyna się od wspomnianej już Rosji, potem są USA, Kanada i Australia, Niemcy oraz Francja. Ostatnio do grona tego dołączyły Japonia i Korea Południowa. Dyskretnie swoje kapitały na górniczym rynku mongolskim starają się zainwestować Chiny. Polska, która w poprzednim okresie miała najlepsze europejskie kontakty z Mongolią, dziś jest na całkowitym marginesie jej zainteresowań. Od strony formalnej przyczynił się do tego wspomniany MSZ, który ze względów "oszczędnościowych" zlikwidował polską ambasadę w Ułan Bator. Teraz nasze interesy w Mongolii reprezentuje ambasada w Pekinie.
Ponieważ Mongołowie z wiadomych powodów wolą unikać chińskiej ingerencji w swoje interesy, ambasada ta ma bardzo ograniczone możliwości gospodarczego reprezentowania nas na tym rynku. Bez tej ambasady, żadne nasze interesy w Mongolii nie mogą się rozwinąć. Dzieje się tak dlatego, że trzeba być tam na miejscu, aby wszystkiego dopilnować w kontekście choćby czysto formalnym i organizacyjnym, jak wizy, spotkania z rządowymi przedstawicielami tamtejszego górnictwa oraz bieżąca obserwacja wydarzeń, które zachodzą w tym kraju. Są to wszystko rzeczy oczywiste. Dlatego bez załatwienia elementarnych spraw konsularnych i reprezentacyjnych z wszystkimi innym można się tylko przeliczyć.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.