Zawieszona pod stropem sonda lub tzw. reantena miga miarowo i wychwytuje ruch każdego z ponad 1600 górników, którzy na zmianie zjeżdżają w Pniówku kilometr pod ziemię. Dlatego już na nadszybiu mężczyźni mają się na baczności i wypatrują małego światełka, które przezwali "oczkiem" albo "okiem Wielkiego Brata".
- Ja bym tego systemu nie nazwał "Wielkim Bratem", choć jest wielki, bo swoim zasięgiem obejmuje obszar całej kopalni - uśmiecha się Dariusz Chlebek, nadsztygar ds. łączności i metanometrii w kopalni Pniówek, który odpowiada za wdrożenie pionierskiego w Jastrzębskiej Spółce Węglowej systemu monitoringu migracji załogi. - Nazwałbym go "bratem", bo jego podstawowym celem jest pomagać pracownikom zatrudnionym pod ziemią - wyjaśnia.
Przedsięwzięcie zaczęto prawie 30 miesięcy temu, szpikując czujnikami najważniejsze strefy zagrożenia metanowego. System wykorzystuje kilometry światłowodowej sieci teletechnicznej, dzięki której na dole w Pniówku działa też m.in. kilkadziesiąt kamer telewizji przemysłowej, telefony i aparatura. Nadajnik ukryty w lampie osobistej każdego górnika wysyła sygnał, wyłapywany przez najbliższą bramkę odbiorczą w promieniu kilkunastu-kilkudziesięciu metrów. Nie lada sztuką było rozmieścić anteny tak, by śledziły każdy zakątek, bo fale radiowe w wyrobiskach rozchodzą się nierównomiernie i nie lubią skalnych załomów.
- Na początku nastawienie było bardzo negatywne, spotykaliśmy się z dość powszechnym oporem. Każdy miał wątpliwości, czy będzie obserwowany i kiedy. Nikt nie lubi, gdy mu się patrzy na ręce - nadsztygar wspomina, że cierpliwie tłumaczono górnikom ideę, pokazywano anteny i wyjaśniano, do czego naprawdę służą i w jakim celu przełożeni gromadzą i interpretują wszystkie informacje.
- W końcu udało się przyzwyczaić załogę, że nie jest to system inwigilacji, a bezpieczeństwa - podkreśla nadsztygar.
W głównej dyspozytorni Pniówka na monitorze widać schemat wyrobisk. W zasięgu wzroku najważniejszej osoby dozoru porusza się mrowie barwnych punkcików. Wystarczy kliknięcie i już wiadomo, czy to Kowalski, czy Iksiński, o której godzinie minął bramkę, w jakim rejonie pracuje, dokąd akurat przechodzi albo że... zastygł w bezruchu.
Do czego potrzebna jest taka informacja? - W sytuacjach kryzysowych, takich jak pożar czy inne zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi, może być na wagę życia, ponieważ dyspozytor ma dogłębną wiedzę, gdzie znajduje się załoga w niebezpieczeństwie. To pozwala mu tak poprowadzić akcję i ruch zakładu, żeby w miarę bezpiecznie wyprowadzić ludzi ze strefy zagrożenia - szef monitoringu tłumaczy, że system oszczędza bezcenne minuty. Tradycyjnie górnik na dole musi zgłosić się do swojego sztygara. Ten następnie zdaje raporty za cały oddział dyspozytorowi kopalni, który odnotowuje zgłoszenia. W przypadku niebezpieczeństwa dyspozytor najpierw przegląda notatki i musi zmobilizować podwładnych z dozoru ruchu kopalni, którzy ręcznie zliczają górników w trakcie ich wycofywania z danej strefy. - Choć wszyscy starają się działać maksymalnie szybko, nie da się ukryć, że zajmuje to dość sporo czasu. A istotna jest każda minuta, bo może decydować o ludzkim życiu. Warto dbać o uzyskanie każdej automatycznej informacji, która skraca ten proces - stwierdza Dariusz Chlebek.
Nagle na ekranie prostokąt z liczbą górników w jednej ze stref błyska na czerwono (a 1000 m niżej, w chodniku kopalni, zaczęła migać świetlna tablica ostrzegawcza). Dyspozytor chwyta telefon i nieuważny sztygar na dole słyszy, że ma natychmiast zmniejszyć zagęszczenie ludzi, bo przekroczyło dozwoloną granicę.
- Wcześniej, o ile ktoś dobrowolnie nie zgłosił, że tam właśnie wchodzi, dyspozytor nie mógł mieć o tym pojęcia - podkreśla Chlebek, dodając, że przy okazji instalowania urządzeń, aby sprawdzić, czy prawidłowo działają, ćwiczy się awaryjne wycofywanie załogi. - Mam nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli użyć monitoringu w razie rzeczywistego zagrożenia - mówi.
Kompletny system w Pniówku kosztował ok. 11 mln zł, ale każda kopalnia może sama określić koszt, bo zależy on od liczby bramek. Nie trzeba zaczynać z wielkim rozmachem, można powoli rozbudowywać zasięg. Po pilotażu w Pawłowicach górniczy Wielki Brat zajrzy do innych kopalń JSW. W Pniówku tymczasem - zainspirowani możliwościami systemu - pracują nad absolutną nowością: chcą móc wysyłać górnikom pod ziemię indywidualne komunikaty, które jak krótkie sms-y będą wyświetlać się na czytniku akumulatora lampy, który górnik zawsze nosi przy sobie.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Zawsze mówiłam , że to najlepsza kopalnia w Polsce, a może w Europie...
G2, nie koniecznie zwłaszcza że to telefoniści montują pewnie. ;)
koniec z nierobolami co mają dniówki zjazdowe a dołu nie widzieli na oczy
nie pitać i już. Ja tam uważam że przynajmniej skończy się telefonistom i innym uciekinierom pitanie.
i jak tu teraz pitac na wczesniejszy wyjazd :D:D