Był gorący lipcowy poranek 2004 roku. Na biurku dyrektora naczelnego spółki węglowej OKD w Ostrawie sekretarka położyła tajemniczy list. Jego autor nie podał na kopercie adresu zwrotnego...
"W jednej z kopalń podłożyłem zdalnie sterowaną bombę. Żądam okupu w wysokości 34 mln koron, w przeciwnym razie ładunek zostanie zdetonowany" - napisał na wstępie terrorysta.
Polecił także, aby kierownictwo spółki kontaktowało się z nim przy pomocy telefonu komórkowego. W tym celu zakupił kartę SIM i zainstalował ją w swym aparacie. Zagroził, że każda próba śledzenia go skończy się zdalnym odpaleniem bomby. Jak się później okazało list wysłany do OKD napisał w rękawiczkach, a z kopertę zakleił używając wody z... toalety jednego z ostrawskich supermarketów i tam skorzystał z wody. Wszystko po to, by zatarzeć ślady przestępstwa.
W OKD postawiono na nogi wszystkie służby. Sytuacja była niewesoła, potencjalny zamachowiec używał fachowego słownictwa górniczego. Doskonale znał również plany kopalni.
Do działania
przystąpiła specjalna grupa policyjna. Rozpoczęła się nerwowa gra na czas, której koniec końców, terrorysta nie wytrzymał psychicznie. Ostatecznie zdradził go telefon.
- Użył nowej karty SIM, ale załadował ją do aparatu, który zarejestrowany był na jego nazwisko - wspomina śledczy prowadzący sprawę.
Mężczyzna wpadł w panikę, gdy minęła druga doba po wysłaniu listu. Zorientował się, że jest obserwowany. Wieczorem został aresztowany przez antyterrorystów we własnym mieszkaniu pod Ostrawą. W piwnicy policjanci znaleźli karabin maszynowy, kilka sztuk amunicji, rozbrojony granat z okresu II wojny światowej i dwie spłonki.
Terrorystą okazał się 45 letni, Milan Sztiepniczka, były górnik. Podczas przesłuchania przyznał się do winy. Śledczym powiedział, że wszystko sobie wymyślił i żadnej bomby nigdzie nie podłożył.
Podczas procesu zeznawał:
- Sądziłem, że 34 mln koron, to żadne pieniądze dla tak dużej firmy, jaką jest spółka OKD. Cztery miliony z tej sumy miałem zamiar przeznaczyć na spłatę zadłużenia mojej firmy instalatorskiej, dwadzieścia chciałem zostawić dla siebie, a resztę przeznaczyć na cele charytatywne - wyznał skruszony.
Wyrok był surowy
7 lat pobawienia wolności. Obrońca Sztiepniczki, adwokat Martin Schulhauzer, nie krył oburzenia.
- Działał pod silną presją wierzycieli. Chciał ratować własną firmę. List do OKD napisał bez namysłu, sam z resztą nie miał pomysłu, w jaki sposób odebrać okup - przekonywał obrońca.
Obecni na procesie sąsiedzi nie chcieli wierzyć.
- Do więzienia ma iść? Przecież to taki dobry człowiek. Komu zaszkodził? Co to za sprawiedliwość? - krzyczeli do telewizyjnej kamery Czeskiej Telewizji relacjonującej ostatnią rozprawę.
Sam oskarżony
argumentował, że stanowcze stwierdzenia, jakie zawarł w korespondencji, o tym, że ludzkie życie nie gra dla niego roli, napisał pod wpływem silnych emocji.
- Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy - zapewniał sąd oskarżony.
W wyższej instancji wyrok utrzymano jednak w mocy. Sztiepniczka zdążył go już odsiedzieć.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.