W minionym roku sosnowiecka kopalnia Kazimierz-Juliusz z niewielkim zyskiem (około 1,5 mln zł) wyszła na swoje. W tym roku poprzeczka przed kierownictwem i załogą tego zakładu zostanie jednak postawiona jeszcze wyżej. W połowie czerwca nastąpi kres wybierania węgla ostatnią ścianą. Pozostanie tylko tzw. system podbierkowy. Realnie biorąc, Kazimierz-Juliusz może się nim bronić przed schyłkiem przez jeszcze co najwyżej sześć do ośmiu lat. Dłuższa perspektywa tkwi ewentualnie w pomyślnych wynikach badań zasobów pola rezerwowego.
W ubiegłym roku kopalnia wydobyła nieco ponad 560 tys. t węgla. Sprzedała - po realizacji pracowniczych i emerytalnych deputatów - około 548 tys. t. Zysk - powtórzmy - sięgnął 1,5 mln zł.
- Specyfiką Kazimierza-Juliusza jest złoże, zalegające pod znacznym, przekraczającym 40 stopni nachyleniem. Od trzech lat, w proporcji mniej więcej pół na pół, było ono wybierane jedną ścianą i opracowanym specjalnie dla warunków naszej kopalni systemem podbierkowym. Pierwszy taki przodek ruszył przed 11 laty. W warunkach górniczo-geologicznych naszej kopalni kontynuacja ścianowego wydobycia jest już dłużej niemożliwa, stąd w połowie czerwca zakończymy fedrunek ostatnim takim frontem - tłumaczy Jacek Matuszczyk, wiceprezes zarządu spółki ds. technicznych i kierownik ruchu zakładu górniczego.
Atutem gruby
W sytuacji schyłku eksploatacji ścianowej punkt ciężkości wydobycia przeniesie się na rozwój drugiego z systemów, tak aby jednocześnie były utrzymywane w ruchu co najmniej 3-4 podbierki. Zakładany w ten sposób poziom wydobycia, około 1,5 tys. t węgla na dobę, nie zrekompensuje wprawdzie w pełni produkcji uzyskiwanej z wcześniejszej kompozycji ścianowo-podbierkowej, niemniej Kazimierz-Juliusz i tak miałby się dalej bronić ekonomicznie.
- W mieszanym systemie eksploatacji wypad grubych sortymentów węgli wynosił w granicach 26-27 procent, zaś średnich około 18 procent. Pozostałą część stanowiły miały. Liczymy, że przy utrzymaniu wysokich parametrów jakościowych naszych węgli eksploatacja samym systemem podbierkowym zwiększy udział najatrakcyjniejszych rynkowo, najbardziej rentownych grubych i średnich sortymentów do około 70 procent. Z tą zaś proporcją łączymy rachuby na uzyskanie w tym roku średniej ceny w granicach 390-400 złotych za tonę, która gwarantowałaby przychody utrzymujące kopalnię na plusie i zabezpieczające jej płynność finansową - kalkuluje Zbigniew Wiśniewski, wiceprezes zarządu spółki ds. ekonomiczno-finansowych.
Redukcja bez dramatów
Wiśniewski twardo stąpa po ziemi. Dlatego nawet przy sprzyjającej Kazimierzowi-Juliuszowi koniunkturze rynkowej ocenia, że taki stan rzeczy będzie możliwy do utrzymania do 2018 roku. No chyba że zasoby, możliwe do wybrania systemem podbierkowym, okażą się nieco większe.
- Prowadzone prace przygotowawcze weryfikują sposób zalegania złoża i możliwości eksploatacyjne. Istotna jest miąższość pokładów, utrzymująca się w granicach od 8 do 20 metrów. Gdyby odwierty, wykonywane w ramach robót chodnikowych, wykazywały, że grubość pokładów do wybierania podbierkowego utrzymuje się w znacznym stopniu powyżej 16 metrów, to eksploatacja z takich parcel byłaby troszeczkę dłuższa. Trochę, czyli co najwyżej jeszcze o dwa lata - tłumaczy Jacek Matuszczyk.
Nowe okoliczności będą się łączyły z redukcją załogi. Dziś kopalnia zatrudnia 1170 osób, w tym 860 pod ziemią. W końcu tego roku stan załogi ma wynosić 960 pracowników. Wiceprezes Wiśniewski przekonuje, że przy zmniejszaniu zatrudnienia obejdzie się bez drastycznych rozwiązań. Z pracy mają odejść głównie osoby posiadające uprawnienia emerytalne. Instrumentem restrukturyzacji zatrudnienia - szczególnie w odniesieniu do pracowników powierzchni - w niewielkim stopniu ma być również kontynuacja programu dobrowolnych odejść.
Niejasna przyszłość
Co dalej? Czy za kilka lat trzeba się liczyć z nieuniknionym schyłkiem produkcyjnej działalności ostatniej z czynnych kopalń w Zagłębiu Dąbrowskim? Kazimierz-Juliusz należy do Katowickiej Grupy Kapitałowej. W czerwcu ubiegłego roku prezes zarządu Katowickiego Holdingu Węglowego Roman Łój ujawnił zamysł sprzedaży kopalni. Był to sygnał, że właściciel nie jest specjalnie zainteresowany podtrzymywaniem jej dalszej produkcyjnej egzystencji. Taki możliwy scenariusz natychmiast stanowczo odrzucili liderzy tutejszych organizacji związkowych.
Rachuby na dłuższą ewentualnie przyszłość kopalni łączą się z niezbadanymi zasobami dawnego pola rezerwowego Dąbrowskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego. Na zamówienie sosnowiczan i na ich koszt odwierty wykonuje specjalistyczna firma, a ich wyniki są konsultowane z Oddziałem Państwowego Instytutu Geologicznego. Dotąd na terenie Wspólnoty Leśnej w Sławkowie wykonano trzy takie otwory badawcze. Trzy - właśnie z racji związanych z nimi wydatków. Metr odwiertu kosztuje do tysiąca złotych, zaś długość każdego otworu waha się w granicach 260-290 m.
Grunt dla inwestorów
- Kiedy poznamy wyniki pierwszych odwiertów, w zależności od tego, na ile byłyby obiecujące, podejmiemy decyzję albo o zleceniu dalszych, albo o poniechaniu badań. Tę ostrożność dyktuje właśnie obawa przed wpędzeniem się w zbyt wysokie koszty - argumentuje Zbigniew Wiśniewski.
Gdyby okazało się, że pod lasami Sławkowa są zasoby węgla, i to - jak z naciskiem podkreśla wiceprezes Wiśniewski - węgla dobrej jakości, wówczas trzeba by go, rzecz jasna, udostępnić. W takim przypadku w grę wchodziłyby już dużo większego kalibru inwestycje. Zdaniem Wiśniewskiego konieczne byłoby zaangażowanie co najmniej 100 mln zł, a więc nakładów na pewno nie do udźwignięcia przez Kazimierza-Juliusza.
- Pełniejsze rozeznanie pola rezerwowego stworzyłoby grunt dla decyzji potencjalnych inwestorów, zainteresowanych przyszłą eksploatacją - konstatuje Zbigniew Wiśniewski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.