To, że przechwałki KGHM na temat swoich zysków muszą się źle skończyć, przewidywano od dawna. Jest to sytuacja o tyle przykra, że firma sama się oto prosiła. Sytuację tę prowokował z jednej strony niczym nie liczący się pijar i nagrody świata biznesu. Obok jednak istnieje względnie większościowy jej właściciel w postaci Skarbu Państwa, któremu na wszystko brakuje pieniędzy. Nie wiadomo nawet, czy gra ta nie była z góry ukartowana, po to aby uzasadnić pobranie haraczu, bo trudno inaczej nazwać ten podatek.
Jego skala w wypadku dołowania firmy dobija ją w sposób powiedzmy "miłosierny". Jest to coś w stylu sztyletu zwanego misericordią, jakim zwycięzcy rycerskich turniejów litościwie dobijali swoich pokonanych przeciwników. W czasie powodzenia skala podatku osiąga niewyobrażalne sumy, które zainwestowane mogłyby z firmy tej uczynić najnowocześniejszą kopalnię miedzi na świecie. Tak czynią z niej kogoś, kto jak legendarny król żyje wśród miedzi i srebra, tylko umiera z głodu. Nie wdając się w analizę skomplikowanych wzorów jakie zaproponowano dla obliczania tego podatku, warto rozważyć jego graniczne wielkości.
Pomysł godny Nobla
Projektowana ustawa o podatku od kopalin KGHM zakłada najniższą cenę miedzi na giełdzie w Londynie w wysokości 13 tys. zł, .czyli około 4 tys. dolarów za tonę. W tym przypadku podatek wynosi 130 zł. Ponieważ firma produkuje ok. 500 tys. ton Cu, podatek ten wynosi 65 milionów złotych. Niby niewiele dla takiego kolosa.
Cena miedzi ok. 4 tys. dolarów to przynajmniej ok. 1500 dolarów deficytu na jej produkcji, bo koszta wytwarzania jednej tony miedzi to ok. 5500 dolarów. W ten sposób deficyt firmy jest też opodatkowany. Jest to pomysł doskonały, gdyż dotąd zasadą było opodatkowywanie zysku, a nie strat. To pomysł wart przynajmniej nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. W tym przypadku sprawę częściowo ratuje srebro, którego bilans ekonomiczny jest nierozłącznie związany z miedzią. Minimalne opodatkowanie w wynosi 10 zł od kilograma. Przy produkcji 1200 ton srebra daje to kwotę 12 milionów złotych, przy zysku 120 milionów złotych. Koszta pozyskiwania srebra wliczone są już w koszta produkcji miedzi. Nie da się tego rozdzielić, bo oba te metale występują w tej samej skale nawzajem się przenikając.
W tej sytuacji zarobek na srebrze nie jest w stanie pokryć deficytu uzyskanego na produkcji miedzi. Małym pocieszeniem będzie jeżeli rząd nie opodatkuje produkcji platyny i złota oraz metali ziem rzadkich, która łącznie nie przekracza wielkości jednej tony. Przy niskich cenach miedzi i srebra, zwykle również złoto dołuje i prawdopodobnie nie wyrówna pogłębionego podatkiem deficytu. W tej sytuacji firma musi zwijać swój interes nie chcąc pogłębiać swoich długów wynikających z bessy, którą pogłębia pobierany podatek.
Kończy się eldorado
Projekt wspomnianej ustawy dla miedzi i srebra zakłada wzrost podatków w skali logarytmicznej, czyli wykładniczej. Inaczej mówiąc, cena rośnie liniowo, a podatek dogania ją w postępie geometrycznym. Oto, kiedy cena miedzi osiąga astronomiczną cenę 52 tys. zł. za tonę tj. ok. 16 tys. dolarów, to podatek wynosi 32 tys. zł. Firmie z tego "kokosowego" interesu pozostaje równe 20 tys. zł, czyli mniej więcej ok. 6 tys. dolarów. To, co jej zostaje, to równowartość akurat kosztów produkcji. Czyli jeszcze inaczej nic jej nie zostaje.
Jeszcze gorzej jest ze srebrem. O ile przy cenowej koniunkturze podatek od miedzi wynosi ok. 60 procent, to przy srebrze podatek ten jest jeszcze o trzy procent większy. W liczbach bezwzględnych wygląda to wszystko katastrofalnie. Podatek od miedzi wnosi 1,6 miliarda zł rocznie, a od srebra 4,5 mld zł! Razem 6,1 mld zł. Za taką mniej więcej sumę Chińczycy budują syberyjską kopalnię miedzi i srebra Udokan w pobliżu Jeziora Bajkał o zasobach rudy zbliżonych do KGHM. Suma ta stanowi ok. 5 procent budżetu RP.
Wydaje się, że takich obciążeń żadna firma w kraju i na świecie nie jest w stanie unieść. W tych warunkach niezależnie, czy jest hossa, czy bessa, firma nic z tego nie ma. Kończy się miedziowe eldorado. Jest to tym bardziej widoczne, że dotychczasowych podatków nikt z niej nie zdejmie. Ten jest tylko dodatkowym obciążeniem.
Murzyn zrobił swoje
Od kilku dni zapowiadane są zmiany personalne w najważniejszych spółkach skarbu państwa. Wymienia się też KGHM. Nie ma w tym nic dziwnego. Dotąd trwała tu walka polityczna o kluczowe stanowiska w zarządzie i radzie nadzorczej. Teraz po wyborach praktycznie nic w tej materii się nie zmieniło. Jednak o zmianach na tych stanowiskach mówi się już coraz częściej. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że przedstawiciele rządu w tej firmie, mieli za zadanie przygotować wielce niepopularny i rujnujący ją podatek nadzwyczajny.
Można zauważyć, że prezes Herbert Wirth wywiązał się pod tym względem nadzwyczajnie. Codzienne jego wywiady o tym, że nie wie co zrobić z zarobionymi pieniędzmi były dla rządu nieocenionym uzasadnieniem. Jest jasne, że ktoś, kto działał w sposób tak spektakularny przeciwko własnej firmie, nie będzie tolerowany ani przez jej akcjonariuszy, ani przez własną załogę. Decyzje w tej sprawie mają amerykańskie uzasadnienie, że Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. Ponieważ Murzyn doskonale wywiązał się ze swego zadania zapewne zostanie nagrodzony jakimś stanowiskiem rządowym. Jak potoczą się sprawy pokażą to już najbliższe dni.
Złudzenia związkowców
Nareszcie nawet związki zawodowe zauważają coś więcej niż tylko troskę o wzrost własnych wynagrodzeń. Wiara załogi w stereotypowe przekonanie o praktycznie nieograniczonych możliwościach finansowych firmy zaczyna walić się w gruzy.
17 grudnia związkowcy spotkali się na konferencji prasowej z Grzegorzem Napieralskim (SLD) oraz ze swoim związkowym liderem i posłem Ryszardem Zbrzyznym (SLD). Powoli zaczyna do nich docierać świadomość, że w następnych latach KGHM może mieć kłopoty. Ich skala jest jeszcze dla nich nie znana. Stan firmy omawiany jest w trybie warunkowym. Polega on na przekonaniu, że rząd jeszcze może cofnąć się z zapowiadanego podatku. Wątpliwości te wyrażają oni w słowach: "jeżeli podatek ten wejdzie w życie, to...".
Zaledwie nieśmiało jest formułowana myśl, że pieniądze z podatku, które mają wyleczyć Polskę z kryzysu mogą być źle wydatkowane, a w konsekwencji doprowadzić do załamania KGHM. Związkowcy będą przeciwko temu protestować. Będą to pikiety, wiece, petycje, apele, a być może, że zdecydują się oni nawet na akcję strajkową. Jak wiadomo podatek ten ma być ściągany w trybie bieżącym i o żadnych zaległościach z tego tytułu nie może być mowy.
Trzeba przyznać, że związkowcy i ich polityczna reprezentacja są całkowicie nieprzygotowani do zaistniałej sytuacji. Czas biegnie szybko. Sejm ma jeszcze w styczniu przyszłego roku przyjąć ustawę i ma ona wejść w życie z dniem 1 marca przyszłego roku. Potem już żaden protest niczego nie jest w stanie zmienić. Sytuacja finansowa państwa i całej UE jest tak poważna, że rząd pod żadnym tego rodzaju naciskiem nie ustąpi z tego podatku.
Dla złagodzenia swego stanowiska zapowiada, że inne kopaliny też będą objęte tym podatkiem. Chodzi zapewne o złoto i platynowce oraz inne pierwiastki ziem rzadkich odzyskiwane w KGHM. Tak, czy inaczej mści się na związkach zawodowych ograniczenie się tylko do targów o własne zarobki. Stan firmy i stosunek do niej rządu nikogo dotąd nie interesował. Za dobrą monetę przyjmowano tu zagraniczne inwestycje firmy, które miały świadczyć o jej nieograniczonych możliwościach. Zapowiadane zatrudnienie za granicą górników rozładowywało wszelkie w tej sprawie wątpliwości. Za naiwność i wygodę trzeba jednak płacić. Za te wszystkie złudzenia rząd wystawił słony i trudny do zapłacenia rachunek.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.