Zdawać by się mogło, że doba Pawła Krzystolika musi być rozciągliwa jak z gumy, ale profesor zaprzecza, by pracował nad siły: - Gdy jest coś pilnego, to robi się "durch", jak mówimy tu w Pszczynie - mówi, że ma żelazną zasadę: trzeba się wyspać przynajmniej 8 godzin.
Dla Trybuny Górniczej, którą zaprosił do swego domu kilka dni przed jubileuszem, nie skąpił czasu ani wspomnień. Zatopiony w starym fotelu, opowiedział nam o sprawach, na które nie mogło być miejsca w żadnej z setek naukowych prac.
O domu rodzinnym
W Pszczynie przy Rynku 9 ojciec Pawła Krzystolika miał znaną w mieście masarnię. Zabrali ją ojcu komuniści i zakazali się do niej zbliżać.
- Tata utrzymywał rodzinę, jak umiał, z uprawy kawałka pola. Miał konia, a sprzęt pożyczali sąsiedzi. Wieczorami przez szumy i trzaski nasłuchiwał Wolnej Europy i BBC. Prędko zmarł i nigdy nie pogodził się z tym, co zaszło. Nie przelewało się nam w domu - mówi profesor, który dorabiał za młodu reperowaniem radioodbiorników lampowych (skonstruował też pierwszy w Pszczynie telewizor).
Elektroniki nauczył się z angielskich czasopism, które przywoził z Katowic, a języka nauczyła go ciotka anglistka, z którą mieszkał przez okupację. Polskości Paweł uczył się od brata dziadka, który walczył w powstaniu styczniowym. W 1951 r. był najlepszy na maturze w Pszczynie.
- Dyrektor przepraszał matkę, że to przykre, ale cofnięto nagrodę - wstęp na studia, bo mam złe pochodzenie - wspomina prof. Krzystolik. Udział w olimpiadzie matematycznej zapewnił mu jednak indeks Politechniki Śl. w Gliwicach.
Przemierzył kulę ziemską, ale pytany o ukochane miejsce mówi, że to ten dom z ogrodem.
- Wie pan, miejsce, w którym żyjemy, to nie tylko krajobraz. Nie tylko język - dla mnie polski, którym zawsze mówiliśmy w domu, choć myślę też w innych językach, które przestały być obce.
Ale człowiek to także przodkowie, ich życiorysy i ślady. I to, że przy największej wiedzy w różnych dziedzinach… - profesor zamyśla się - jest jeszcze coś, czego nie znajdziesz gdzie indziej. Taki jedyny na życie, niepowtarzalny know-how…
O swoich mistrzach i coca-coli
We Wrocławiu na olimpiadach z matematyki poznał samego Hugona Steinhausa - legendę lwowskiej szkoły matematycznej. Na gliwickiej Politechnice też studiował pod kierunkiem sławnych profesorów ze Lwowa. Komisja nakazów pracy kazała młodemu magistrowi zostać w katedrze elektrotechniki, ale on - z dyplomem elektryka ze specjalizacją górniczą - uparł się, żeby pójść do kopalni.
- Nie wiem dlaczego, ale czułem, że pociąga mnie właśnie górnictwo i że ma przyszłość - wspomina profesor.
Kolejny nakaz pracy wystawiono do Kopalni Doświadczalnej Barbara przy Głównym Instytucie Górnictwa. Prof. Bolesław Krupiński i jego współpracownik prof. Wacław Cybulski - tuzy nauki górniczej - szybko poznali się na asystencie, który władał biegle łaciną, angielskim, niemieckim (obowiązkowy w podstawówce), francuskim (obowiązkowy w liceum), rosyjskim (tylko takie podręczniki są dostępne w latach 50.). Wyjechał z szefem na konferencję do Paryża. Prof. Cybulski zaprosił Pawła do stolika pod wieżą Eiffla, spojrzał na Champs-Élysées i opowiedział młodemu koledze o przedwojennych przygodach, które w pracy trzeba było ukrywać w tajemnicy.
- Profesor zaufał mi i tak już na zawsze zostało. To była fascynująca opowieść z wojną polsko-rosyjską w tle, niezwykły życiorys… - wspomina Krzystolik i dorzuca: - Pamiętam, że wtedy w Paryżu pierwszy raz w życiu poczułem smak coca-coli!
Gdy władze nie chciały wypuścić go za granicę, słowo Krupińskiego wystarczało za glejt. Prof. Krzystolik zapamiętał chwilę z 1972 r., gdy zawiadomił szefa o śmierci Krupińskiego. Prof. Cybulski stężał na twarzy, odwrócił się do okna, minuty ciągnące się w nieskończoność stał wyprostowany i milczał.
O eksplozjach i czołgu z tektury
Za drogą naprzeciw domu stała niemiecka bateria moździerzy. Paweł pamięta, jak po wojnie wydźwigiwał stamtąd monstrualne pociski i karabiny, które taszczył do milicjantów na rynek. Później znalazł kilka granatów i ukrył, wrzucając je do studni w ogródku.
- Była tu, gdzie teraz kominek w salonie. Przypomniałem sobie o granatach podczas budowy domu, kiedy koparka grzebała w fundamentach! W tajemnicy zszedłem sam do wykopu z wykrywaczem metali i wszystkie znalazłem. W świetnym stanie oddałem saperom! - śmieje się światowej sławy ekspert od wybuchów i detonacji w kopalniach.
Zaraz po wojnie po raz pierwszy zobaczył komnaty pszczyńskiego pałacu, do którego zakradli się z kolegą. W parku hitlerowcy urządzili szkołę saperów, którzy ćwiczyli m.in. na atrapie T-34.
- Przez czołg z tektury nie byłoby już zamku w Pszczynie. Niemcy byli w odwrocie i cel wypatrzyła załoga tygrysa, który wytoczył się na ulicę naprzeciwko Sali Lustrzanej. Lufa wycelowała we wroga, ale ludzie wybiegli, machali, krzyczeli i do wystrzału nie doszło - mówi prof. Krzystolik, który przed 5 laty w Bażantarni, jako prezes Towarzystwa Przyjaciół Zamku Pszczyńskiego, podejmował uroczyście Bolka VI Hochberga von Pless, ostatniego żyjącego wnuka księżnej Daisy.
O katastrofach i niepękającej lampie górniczej
- W Polsce kultywuje się zupełnie wyjątkową etykę, że ratownicy - jak na wojnie - idą do końca, za wszelką cenę, żeby wydobyć ofiary, nawet gdy już wiadomo, że ludzie zginęli. W innych krajach bywa, że zostawia się na dole zasypane zwłoki - mówi prof. Krzystolik, który zna na wylot kopalnie w Stanach Zjednoczonych, Chinach, Japonii, Kanadzie, Włoszech, Francji, Anglii, Niemczech, Hiszpanii, Nowej Zelandii, Indiach, Meksyku, Iranie, RPA, Australii.
Był ekspertem komisji badających przyczyny najtragiczniejszych wypadków górniczych na świecie. Wie, że kluczem do bezpieczeństwa jest przestrzeganie przepisów. Ale - z perspektywy swych 80 lat życia i 57 lat pracy w górnictwie - zna jeszcze groźniejszą postawę: tępe, biurokratyczne podejście do przepisów i norm.
- Dzieje się tak wtedy, gdy dla człowieka, który decyduje o bezpieczeństwie innych, najważniejszy jest papier i tylko papier. Odfajkowuje na nim, że dotrzymano normy, że np. stężenie metanu nie przekroczyło 2,0 proc. Do głowy mu nie przyjdzie, że to umowna granica - tłumaczy prof. Krzystolik.
Zapamiętał też, jak odpowiedzialni za nieszczęście próbowali wywieść go w pole. Kiedyś w Bytomiu wmawiano mu, że lampa spadła na spąg, powodując wybuch. Wtedy w profesorze budziła się krew detektywa. W eksperymentach miotał lampami z wysokości i już wiedział, że to niemożliwe, bo żadna pękać nie chciała. Potrafił wstawać w środku nocy, autobusem jechał do kopalni, by o świcie podpatrzyć, jak naprawdę wygląda praca górników i gdzie popełniono błąd.
- Nie zawsze głupota lub brak wyobraźni są przyczynami wypadku. Jest ich tak wiele, że można się zdziwić. Pośpiech, zmęczenie, wygodnictwo, niebezpieczne polecenie, spowolnione reakcje, a bardzo często, niestety, ludzie giną niewinnie przez błąd kolegi na dole. Zawsze giną niepotrzebnie.
Profesor świętuje 80. urodziny!
Prof. Krzystolik, który do 2003 r. przez ponad 20 lat kierował jedyną w Polsce badawczo-naukową kopalnią GIG w Mikołowie, uchodzi w świecie za jednego z najwybitniejszych znawców problematyki bezpieczeństwa w kopalniach i zwalczania zagrożeń wybuchami metanu i pyłu węglowego. Wynalazł metody i skonstruował urządzenia, które pomogły ocalić życie i zdrowie tysięcy górników, takie jak iskrobezpieczne zapalarki, zasilacze i metanomierze, automatyczne blokady metanometryczne, technologia strzelań z powierzchni i wiele innych. Jego zespół wprowadził pierwszy nadajnik osobisty GON do lokalizacji odciętych ofiar katastrof. Nowoczesne wersje GON mają na wyposażeniu wszyscy polscy górnicy. Zbadał i wszechstronnie opisał tajniki wydzielania się metanu do wyrobisk, wykorzystanie metanu w silnikach, usystematyzował kompleksowe zasady ochrony budynków przed zagrożeniem gazowym.
Opublikował prawie 300 prac naukowych, wspólnie z prof. Wacławem Cybulskim napisał podręcznik akademicki o zasadach strzelania elektrycznego w górnictwie. Od ponad 40 lat prezesi Wyższego Urzędu Górniczego powołują prof. Krzystolika na eksperta wszystkich komisji po katastrofach w związku z wybuchami w górnictwie.
W imieniu Rzeczypospolitej koordynował Międzynarodowe Konferencje Instytutów Bezpieczeństwa Górniczego, w których uczestniczył bez przerwy od 1958 r. Zasiada w Polskiej Akademii Nauk (jako członek komisji górniczej i sekcji aerologii górniczej i cybernetyki Komitetu Górnictwa PAN). Jest wiceprzewodniczącym komitetu technicznego nadającego uprawnienia audytorów przy Polskim Centrum Badań i Certyfikacji, działa w Komisji Nauk Technicznych Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Jako wybitny znawca sztuki górniczej zapraszany jest na najważniejsze światowe sympozja i kongresy, odbywał wielomiesięczne staże w Dortmundzie, Neapolu, Mediolanie. Od 1973 r. przez ćwierć wieku doradzał Amerykanom w rozbudowie i podniesieniu bezpieczeństwa kopalń w USA. Odwiedził najważniejsze kopalnie na wszystkich kontynentach, a za najpiękniejszą z nich uważa carraryjski kamieniołom marmurów we Włoszech.
Doktorat uzyskał w 1970 r. na Politechnice Śl. dysertacją o pomiarze ciśnienia wybuchów, w 2000 r. habilitował się rozprawą o iskrobezpieczeństwie obwodów elektrycznych w kopalniach metanowych, w 2002 r. uzyskał tytuł profesora zwyczajnego.
Prof. Krzystolik urodził się i do dziś mieszka w Pszczynie, ma dwoje dzieci (córka, z zawodu architekt, zmarła w 2008 r., syn jest informatykiem). Jest dumnym dziadkiem trojga wnuków, które raz do roku zabierał w zagraniczne podróże wakacyjne. Pasjonuje się elektroniką, historią, budownictwem, fotografią (ostatnio cyfrową), wytchnienie daje mu muzyka klasyczna. Jego żona jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach.
Czytaj więcej: GIG - huczny jubileusz prof. Pawła Krzystolika
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.