Nie jestem z Górnego Śląska i nie wiem, czy moje dzieci będą pracowały w przyszłości w JSW. Ale, gdy patrzę na ludzi, których dzieci za dekadę lub dwie mają pracować w tej spółce, to wiem dobrze, że jeśli dzisiaj nie zadba się o nasze sprawy tutaj w Brukseli, jeśli przegapimy je, to szanse będą mizerne - stwierdza w rozmowie z Trybuną Górniczą DANIEL OZON, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Dlaczego konferencję „Od węgla do stali: odpowiedzialne górnictwo i zrównoważona stal” Jastrzębska Spółka Węglowa postanowiła zorganizować właśnie w Brukseli? Na ile w centrum Unii Europejskiej zrozumiałe są problemy wydobycia węgla koksowego i koksownictwa?
Wybraliśmy Brukselę, ponieważ zapadają tu wszystkie ważne dla naszej przyszłości decyzje polityczne. Gdy nieco ponad rok temu po objęciu stanowiska po raz pierwszy przyjechałem do Brukseli, nie wszędzie chciano nas wpuścić do unijnych gabinetów. Bo przecież reprezentujemy węgiel... Trzeba więc było przywieźć materiały, które objaśnią, jak krytyczne znaczenie ma ten surowiec dla unijnej gospodarki. Wspominam nieraz żartem, jak w Jastrzębiu-Zdroju na 1 czerwca kupiliśmy dzieciom drukarki 3D i przy okazji, najprościej jak tylko można, tłumaczyłem im, że wcale nie ma jednego węgla, że występuje on w wielu rodzajach: „taki do kotłowni, i taki do huty”. Otóż – co zauważam z uśmiechem - okazuje się, że poziom tego objaśniania oczywistości, obojętnie czy dzieciom, czy dorosłym urzędnikom brukselskim, musi być bardzo podobny! Po prostu musimy zaczynać od samego początku.
Różnica jest taka, że dzieci nie podejmują ważnych dla spółki decyzji, a urzędnicy i politycy – jak najbardziej…
Oczywiście! Dlatego między innymi przed konferencją wysłaliśmy zaproszenia do wszystkich bez wyjątku europosłów polskich w Brukseli. Dyplomatycznie mogę powiedzieć: szkoda, że nie przyszło ich więcej. Spotkanie otwierali natomiast Jerzy Buzek, który naprawdę wiele pomógł nam przy konstruowaniu unijnej listy surowców krytycznych (odnawiana co trzy lata, we wrześniu 2017 r. umieszczono na niej węgiel koksujący – przyp. red.) oraz komisarz ds. rynku wewnętrznego, przemysłu, przedsiębiorczości i sektora małych i średnich przedsiębiorstw Elżbieta Bieńkowska, która odpowiada właśnie za obszar działania JSW. Ta lista jest niezwykle ważna, bez tego nie miałbym po co jechać do Luksemburga i rozmawiać o stu milionach euro kredytu dla firmy! A musimy szukać finansowania za granicą, bo w Polsce nie udaje nam się zebrać nawet miliarda złotych. Nasze banki oferują kwoty na poziomie stu-stu pięćdziesięciu milionów złotych, i to w kredycie na pięć lat. A Europejski Bank Inwestycyjny, o którym mowa, daje pożyczkę na 10 lat. Właśnie dzięki temu, że węgiel koksowy figuruje na liście surowców krytycznych UE.
Obecność osób piastujących wysokie stanowiska w Komisji Europejskiej i Parlamencie Europejskim niezwykle podnosi rangę wydarzenia. Nie wszystkim organizatorom się to udaje.
Dlatego bardzo cieszę się, że Jerzy Buzek i komisarz Elżbieta Bieńkowska znaleźli czas dla JSW. Są związani ze Śląskiem, rozumieją naszą sytuację. Nie jestem z Górnego Śląska i nie wiem, czy moje dzieci będą pracowały w przyszłości w JSW. Ale, gdy patrzę na ludzi, których dzieci za dekadę lub dwie mają pracować w tej spółce, to wiem dobrze, że jeśli dzisiaj nie zadba się o nasze sprawy tutaj w Brukseli, jeśli przegapimy je, to szanse będą mizerne. Zostając menedżerem w spółce zatrudniającej ponad 20 tys. pracowników i pełniącej niezwykle ważną rolę w życiu regionu, nie przyszedłem po to, aby nią administrować, podpisywać delegacje i przelewy. Należało stworzyć wieloletnią strategię firmy do 2030 r., bo gdy bierze się pieniądze z giełdy i pożycza od banków, to trzeba mieć wizję przyszłości. Jeśli dzieci naszych pracowników mają pracować w JSW za dwie dekady, musimy zadbać o to już teraz. W unijnych regulacjach jest tak, że co chwilę mogą pojawić się jakieś nowe, niespodziewane obostrzenia, a to na emisję, a to na hałas, czy wiele innych parametrów. Dlatego właśnie musimy skutecznie przebić się na rynek Unii Europejskiej i wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Musimy twardo walczyć o przyszłość.
Niedaleko ławki, na której siedzimy (w parku Leopolda opodal XVIII-wiecznej Bibliothèque Solvay – przyp. red.), stoi pałacyk, w którym tylko jeden z landów niemieckich – Bawaria – zatrudnia... dwustu lobbystów. Pokazuje to skalę różnicy. My działamy z Warszawy. Osoba odpowiedzialna za kontakty w Unii Europejskiej jest w Brukseli raz na dwa tygodnie. Ja jestem na razie raz w miesiącu, żeby nawiązać początkowe relacje, a potem je utrzymywać. Dlaczego? Bo to, co tutaj się wydarzy w ciągu trzech, pięciu, siedmiu lat, będzie miało konsekwencje dla nas w Polsce.
Często używanym podczas paneli słowem była „dekarbonizacja”. Czy Pan się jej nie boi?
Dużo i mam nadzieję, że jasno i wyraźnie, mówiliśmy na konferencji „From Coal to Steel” o perspektywach produkcji stali bez wykorzystania koksu oraz o tym, na ile byłoby to opłacalne. Zapewne przez najbliższe 20 lat nie za bardzo. Po to zebraliśmy wszystkich decydentów, aby mogli się o tym dowiedzieć. Cieszę się, że obecni byli zarówno przedstawiciele KE i UE, jak i dostawcy europejscy i azjatyccy. W Polsce mamy surowiec i zamiast tanio go sprzedawać, warto nastawić się na produkty przetworzone, które zapewnią nam znacznie większą marżę i około 10 proc. przychodów w ciągu 5-7 lat. Dlatego osobiście w przypadku węgla koksowego nie boję się dekarbonizacji. A co będzie później, za trzydzieści lat, po prostu nie wiemy. Przypuszczam, że istnieją setki bardziej prawdopodobnych zagrożeń dla ludzkości niż to, że ktoś nie kupi kiedyś koksu do produkcji stali.
Nowa linia produktowa JSW z zaawansowanego technologicznie przetwórstwa węgla koksowego to m.in. wodór, ogniwa paliwowe, produkcja elektryczności i baterie, włókna węglowe i kompozyty. Węgiel surowcem przyszłości?
Oczywiście! Jako spółka musimy tylko przygotować się do niezbędnej transformacji technologicznej. Po to też zaprosiliśmy dostawców technologii, żeby dowiedzieć się, co można z naszego węgla koksowego uzyskać, jaką gamę produktów, których w tej chwili nie robimy, możemy wytwarzać. Wiele pomysłów przewinęło się w prezentacjach na konferencji i wiele z nich zostanie w nieodległej przyszłości zaimplementowanych w JSW. Będziemy zatem produkowali i włókna węglowe do tworzyw dla motoryzacji i przemysłu lotniczego, i ogniwa wodorowe z bardzo czystym paliwem. Z obecnym na konferencji sekretarzem generalnym stowarzyszenia Hydrogen Europe Jorgo Chatzimarkakisem nieraz rozmawialiśmy, stwierdzając z niepokojem, że Azja uciekła Europie w zakresie wodoru. Mamy Toyotę, Hyundaia i samochody japońskie napędzane wodorem. W Polsce konsument nie chce takich aut, bo nie ma ich gdzie zatankować. Mamy więc do czynienia z dylematem „jajko czy kura” - co najpierw? Czy kupić samochód i czekać na stacje, czy postawić stacje wodorowe i czekać, aż przyjadą toyoty mirai... A gdyby tak udało się nam na początek pilotażowo stworzyć własny system na skalę Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii? Zbudujmy kilka stacji wodorowych i zapewnijmy autobusy na wodór, które przez całą dobę kręcą się po regionie. Do takiego projektu nie potrzeba bardzo rozległej i kosztownej krajowej sieci stacji. Z dużym napięciem obserwuję proces sprzedaży wytwórni Solarisa w kraju - to najlepsza polska marka, produkująca autobusy o napędzie wodorowym. Kibicuję, aby pozostała w polskich rękach! Oprócz Solarisa zgłosił się do nas także inny producent autobusów wodorowych - Ursus, z którym również chcemy nawiązać intensywną współpracę. Myślę, że we współpracy z gminami metropolii, być może przy wsparciu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (które daje przecież pieniądze na kilkaset autobusów elektrycznych), udałoby się stworzyć podobny program wodorowy!
W takim projekcie ewidentną przewagą JSW jako dostawcy wodoru byłby odpowiednio duży wolumen i stałość dostaw paliwa do sieci. A czy musi ono mieć również najwyższą czystość?
Tak, wodór do ogniw paliwowych, które wykorzystywane są w motoryzacji, musi pozostawać w najwyższej klasie czystości „pięciu dziewiątek”, czyli 99,999 proc. Stałość dostaw wodoru z JSW odpowiadać będzie stałości działania baterii koksowniczej, która po uruchomieniu musi działać nieprzerwanie przez dziesięciolecia. W gazie koksowniczym znajduje się 55-60 proc. wodoru, który trzeba wyseparować, oczyścić i doprowadzić do maksymalnej osiągalnej w praktyce czystości „pięciu dziewiątek”. Taki wodór z JSW stanie się niezastąpionym paliwem.
W kuluarach konferencji „Od węgla do stali” krążyła anegdota, że na użytek Unii Europejskiej najlepiej byłoby wymyślić nową nazwę dla węgla koksowego, taką bez węgla...
To nie dowcip, ale realne zdarzenie! Pomysł wyszedł nie od nas, a od któregoś z urzędników UE, z którym spotykaliśmy się w ciągu minionego roku. „Po co wy nazywacie to węglem?!” - zapytał w pewnym momencie zdziwiony. „Dla mnie jest to coś jak «surowiec do stali». Znajdźcie jakieś słowo, które będzie wpadało w ucho! Jak nazwiecie ten węgiel inaczej, to nie będzie nas tak bardzo kłuł po oczach! Wymyślcie coś!”. Cóż, myślimy, myślimy, ale na razie nie mamy nowej nazwy...
Widać jednak, że m.in. dzięki konferencji w Brukseli uruchomiony został świadomie proces budowania zupełnie nowej i odrębnej marki węgla koksowego.
Oczywiście, będziemy uczestniczyć w tym procesie, a chodzi o cały cykl wydarzeń. Konferencja to pierwsze z nich. Podobne eventy trzeba pewnie organizować minimum raz czy dwa razy w roku. Trzeba zapraszać kolejne osoby, które zmieniają się na stanowiskach w Brukseli. Trzeba odświeżać tę listę i utrzymywać stały kontakt. Bez zbudowania i podtrzymywania świadomości, jak ważny jest węgiel koksowy dla gospodarki unijnej, zmiany regulacyjne mogą doprowadzić do sytuacji, w której żywotność produktu skończy się jak nożem uciął. Po prostu w pewnym momencie, pod wpływem nowych przepisów, przestanie być opłacalny.
Ogromne wrażenie zrobiły na Europejczykach prezentacje koncernów azjatyckich z Indii i Chin o niebotycznej skali wydobycia i przetwórstwa surowca. Czy to dla nas wciąż egzotyka?
Od wielu lat JSW sprzedaje koks na rynek indyjski w ilości pół miliona ton rocznie. Indie są w tej chwili rynkiem numer jeden na świecie, o największej dynamice wzrostu produkcji stali. Hindusi chcą ze stu milionów ton stali rocznie dojść realnie w 2030 r. do ćwierć miliarda ton! Hinduski kontrakt pozwala nam utrzymywać się na tamtym rynku. Warto tam być. Na rynek europejski patrzę z optymizmem, ale kiedy słyszymy, do czego mogą nas doprowadzić wojny handlowe czy zwłaszcza drożejący podatek ETS, gdy jednostka dwutlenku węgla kosztować zacznie 50 dol./t, jest jasne, że w pewnej chwili koncerny hutnicze będą musiały zdecydować, czy utrzymywać produkcję w Europie, czy przenieść ją jednak do takich krajów, gdzie podobnego podatku nie ma.
Z kolei Chińczycy tworzą największy na globie rynek wydobycia węgla i produkcji stali. Mają ogromne zapotrzebowanie, wiedzę i pieniądze, co pozwoliło im znacząco rozwinąć przetwórstwo węgla.I nie mówimy tu o dziesiątkach czy setkach milionów ton, ale o miliardzie ton wydobycia surowca w Chinach! Właśnie ta olbrzymia skala spowodowała, że Chińczycy wyspecjalizowali się technologicznie. Wiadomo, że żaden liczący się producent europejski nie podejmie wysiłku przetwórstwa produktu, którego w Europie nie ma. Tymczasem miejsc, gdzie wydobywa się węgiel koksowy na naszym kontynencie, jest już niewiele i coraz mniej.
Chińczycy zrobili bardzo wielki postęp. Rozwijając intensywnie przemysł, nie dbali w przeszłości o środowisko, ale widzą teraz, jak ogromny koszt społeczny ponieśli. Podczas jednej z wizyt w Syczuanie znajomy zabrał mnie do dużego szpitala, w którym na pięciu piętrach leżeli pacjenci z nowotworem płuc. To pokazuje rzeczywistą skalę problemu. Nie dostrzeżemy tego podczas turystycznych wyjazdów, ale Chińczycy już zrozumieli. Zanieczyszczenie środowiska, powietrza i wody mogą doprowadzić do protestów społecznych. Dlatego technologie, po które sięgają dzisiaj Chiny, mają za zadanie zadbać o środowisko i produkować czysto.
Czy nie ma obawy, że bez względu na nasze europejskie wysiłki skazani jesteśmy na niekonkurencyjność? Tym bardziej, że w Europie musimy jak mantrę powtarzać zaklęcia klimatyczne porozumienia paryskiego, którym w Azji przejmują się jednak znacznie mniej.
To oczywiście stawia pewne regiony w świecie w bardziej lub mniej uprzywilejowanej pozycji. Moim osobistym zdaniem inicjatywy podobne do porozumienia paryskiego należy przeprowadzać w skali całego globu, ale liderzy musieliby zgodzić się na to i jednocześnie podpisać pod równymi regułami dla wszystkich. Na poziomie ideologicznym można zastanawiać się, czy warto, ale jeśli już, to tylko w skali całego świata, aby niepotrzebnie nie konkurować ze sobą właśnie przy pomocy drastycznie różnych kosztów emisji dwutlenku węgla.
Wspominał Pan w jednym z wystąpień, że JSW jest zdeterminowana, aby szukać finansowania w USA jako kraju względnie nieuprzedzonym jeszcze do węgla. Co aktualnie dzieje się na tym polu?
Rozmawiamy z agencjami ratingowymi przed wejściem na tamtejszy rynek. Na tym właśnie koncentrujemy się na początku. Obligacje kupowane są nie przez banki, a przez fundusze zarządzające pieniędzmi emerytów i poszukujące zwrotu z zainwestowanego kapitału. Przy dzisiejszych ujemnych lub bliskich zera stopach zwrotu w Europie, w Stanach Zjednoczonych są one już dodatnie. Tak czy inaczej, jeśli z obligacji możemy otrzymać 3 lub 4 proc., to jest to zdecydowanie korzystniejsze, niż z depozytu bankowego za 1 czy 2 proc. Amerykański rynek papierów wartościowych jest wyjątkowo głęboki. Niemniej jednak w pierwszej kolejności skupiamy się na refinansowaniu w Polsce.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.