Nie sposób oprzeć się refleksji, że jego autor jest jednym z współczesnych bohaterów sienkiewiczowskiej „Trylogii”. Był nie tylko górnikiem, ale i znanym pilotem, który dwukrotnie zdobył tytuł Mistrza Polski w lotach samolotowych. Doktor nauk technicznych. W 1981 roku - przewodniczący Krajowej Komisji Koordynacyjnej Górnictwa NSZZ ”Solidarność”. W 1989 roku z listy Komitetu Obywatelskiego uzyskał mandat posła na Sejm kontraktowy z okręgu Wodzisław Śląski. Od 1990 do 1993 był prezesem Aeroklubu Polskiego, do 1995 zasiadał też we władzach Międzynarodowej Federacji Lotniczej. Obecnie na emeryturze.
"Przy głębieniu szybów były wypadki ciężkie i śmiertelne, były też nieprawdopodobne. Byłem sztygarem oddziałowym szybu IV i V kopalni “Lubin”. Oba zatopione. Jeden z nich, zgłębiony do 505 m, miał lustro wody na głębokości około 440 m. Pomost wiszący na linach, o trzech poziomach, z przelotami na kubły miał 2 poziomy pod wodą, jeden nad lustrem wody. Okresowo jadąc w kuble dokonywało się rewizji obudowy i pomiaru głębokości lustra wody.
Po północy na kontrolę w kuble zjeżdżają 4 osoby: inżynier Krzemień, sztygar zmianowy Kwiczak, przodowy i górnik. Opuszczanie kubła odbywało się powoli, jedynie 2 metry na sekundę. Maszynista wyciągowy miał kubeł zatrzymać kilka metrów nad pomostem wiszącym. Sygnaliście na powierzchni przy szybie wydawało się, że jakoś długo kubeł jedzie, a potem nagle maszyna wyciągowa stanęła. Biegnie do maszynisty, a ten śpi. Na głębokościomierzu wskazówka zatrzymała się na 550 m. Maszyna sama się wyłączyła. Budzi maszynistę. Przerażeni, że utopili 4 osoby, pomału, około 1 metra na sekundę, zaczynają wyciągać kubeł do góry.
A co działo się w kuble?
Miał 2 metry sześcienne pojemności. Każdy używany kubeł ma kilka dziur w dnie, ten był nowy, wczoraj zawieszony, jeszcze dziur nie przewiercono. Górnicy zjeżdżali szybem, świecili na obudowę szybu, obserwowali.
W pewnej chwili kubeł przeleciał przez otwór w najwyższym podeście pomostu wiszącego, uderzył w wodę z szybkością 2 m/sek. Przewrócił się. Inżynier Krzemień i górnik wypadli. Lina i zawiesie pociągnęły kubeł do wody. Wszystko ucichło. Inżynier pływa i pyta:
– Jest tu kto?
– Jest. – odzywa się górnik. Ciemno, lampy pospadały na dno szybu. A dwaj pozostali górnicy zostali w kuble.
Kubeł po przewróceniu się do góry dnem tonął ciągnięty przez rozwijającą się linę wyciągową. Był szczelny, została bańka powietrza. Jak się uspokoiło, pływający w nim namacali nogami kabłąk i stanęli na nim. Lampy nie świeciły.
– Kto ty jesteś?
– Kwiczak, a ty?
– Pawlik, przodowy.
Powietrza niewiele, zużywają tlen, dwutlenek węgla rozpuszcza się w wodzie, lustro wody w kuble podnosi się. Już mają tylko około 60 cm powietrza w kuble. Żegnają się, przepraszają, wiedzą, że za chwilę zginą.
Wtem poruszyło się zawiesie.
– Chyba będą nas ciągnąć...
– Kubeł się znowu przewróci i zaleje nas woda. Ciągnąć nas będą dość długo.
Zaparli się plecami i nogami o ściany kubła. Poplątali nogi, rozparli się rękami. Jak kubeł drgnął, złapali ostatni oddech powietrza. Wytrzymali. Przeżyli.
* * *
Przy głębieniu dwóch szybów wschodnich kopalni “Polkowice” jeden z szybów już zgłębiony miał czynne urządzenia klatkowe już do poziomu 810 m. W drugim szybie również zgłębionym poniżej poziomu 810, na poziomie 820 m wisiał pomost, ale prace w szybie odbywały się z kubła takiego, jak wspominałem. Pomost był zawieszony na 8 linach. Ostępy między linami wynosiły 162 cm.
W kuble około 20 m od powierzchni ziemi pracuje 3 górników. Zastępca przodowego Kuchta i 2 górników. Jeden z nich najwyższy, około 190 cm wzrostu, stanął na obrzeżu kubła bez pasa bezpieczeństwa i kilofem coś robił w szybie. W pewnej chwili poleciał do szybu kilof a zanim górnik.
Kuchta chwilę pomyślał, wiedział, jakie będą konsekwencje. Wyjechał na powierzchnię. Mówi do sygnalisty: – Zadzwoń, niech tu przyjdzie inżynier Krzemień (ten sam który pracował w szybie IV i V) i sztygar zmianowy.
Syganlista dzwoni, obaj wezwani przychodzą. Kuchta zaczyna opowiadać im, co się stało. Chwila ciszy. Wtem dzwoni telefon, odbiera sygnalista i mówi do sztygara:
– To do pana...
Sztygar odbiera słuchawkę i pada. Zemdlał. Słuchawkę odbiera inżynier. I zemdlał. Słuchawkę ponownie przejmuje sygnalista, a tam krzyk w słuchawce:
– Co się u was dzieje?! Przyślij mi klatkę na szyb III na 810, chcę wyjechać! – krzyczał ten, co wpadł do szybu.
Ale sygnalista nie skojarzył: – Nie drzyj się, ja mam swoje kłopoty, inżynier i sztygar zemdleli, muszę zorganizować im pomoc. Zadzwonię do sygnalisty na trzeci, dostaniesz klatkę.
Na noszach obu omdlałych zaniesiono do łaźni, położono na ławkach. Ten, co wpadł do szybu wyjechał i przyszedł do łaźni. Tamci odzyskali przytomność i zobaczyli nad sobą “nieboszczyka”. Znowu zemdleli.
A jak to było?
Górnik musiał spadać około 800 metrów. Daleko pod sobą widział jasną kropkę światła na pomoście na głębokości 810 m. Miał na sobie ciepłą bieliznę, kufajki, na nich ubranie szybowe, buty gumowe i grube onuce. Na rękach grube rękawice, na nich gumowe rękawice. Spadał widząc kropkę światła. W pewnej chwili otarł się o linę. Lekko chwycił ją i przycisnął do barku. Nogi zaczęły spadać szybciej i natrafiły na sąsiednią linę. Dopiero jak światełko było coraz większe zaczął hamować. Ściskał linę rękami, dociskał do barku i splecionymi nogami ściskał drugą linę. Spadał płasko. Wyhamował tuż nad pomostem. Jeszcze 10 m i chyba by nie wytrzymał. Miał przetarte rękawice i zdartą skórę z dłoni, przetarte ubranie i lekko zdartą skórę na barku koło szyi. Również buty i onuce były przetarte. Miał kilkanaście dni zwolnienia lekarskiego. Był to mój sąsiad. Długo dzieci pokazywały go sobie palcami".
Górnicza literatura
Nie ma uznania i nie jest popularna. Również cytowany tu pamiętnik nie został nigdzie wydany. Nie ma żadnej zachęty dla rozwijania w środowisku górniczym literackich zainteresowań. Brak konkursów, debiutów, opisów i dramatów. Tematów chyba nie brakuje.
Z jednej strony jest czas akordów, przodowników i stale rosnącego wydobycia w epoce Edwarda Gierka. Potem następuje restrukturyzacja, zamykanie kopalń i plaga bezrobocia. Są to tematy uniwersalne, ale jakoś nie podejmowane przez młodych - zdolnych i starych - sprawdzonych w swoim rzemiośle literatów.
Można zauważyć, że od czasów Gustawa Morcinka posucha jest na tym polu. Wiadomo, że ministerstwo kultury na nic nie ma pieniędzy. Jest jednak wiele różnych stowarzyszeń, firm i instytucji, którym powinno zależeć na literackim utrwaleniu mijającego czasu i zachodzących w nim historycznych wydarzeń. Powinne one znaleźć sponsorów na wydania dla zasługujących na to autorów.
I nie chodzi tu tylko o Górny Śląsk. Ta sama sytuacja dotyczy też górnictwa rud miedzi na Dolnym Śląsku, czy też górnictwa węgla brunatnego w Centralnej Polsce.
Wydaje się, że na górniczej literaturze ciąży jeszcze odium „produkcyjniaka” z czasów PRL. Pół wieku już mija od porzucenia tego rodzaju pisarstwa, a jednak nie ma nowych talentów, opowiadań, nowel i dzieł.
Może ten krótki fragment pamiętnika zachęci wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia o górnictwie, do sięgnięcia „po pióro” (które teraz ma kształt komputera), gdyż następcy Henryków Sienkiewiczów są pilnie poszukiwani.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Facet ma talent epicki, zresztą takie nazwisko zobowiązuje!