Rozmowa z prof. Władysławem Mielczarskim, ekspertem do spraw energetyki z Politechniki Łódzkiej
Chciałam porozmawiać o polskim programie energetyki jądrowej. Rząd podpisuje kolejne umowy, zapadają decyzje, a Pan pozostaje sceptyczny. Jaki jest stan tego programu po 16 latach od uchwalenia w 2009 roku?
Efekt jest mizerny. Mamy wycięte hektary lasu pod Choczewem, budowaną drogę i stosy dokumentacji. Wydano kilka miliardów złotych, choć nikt już dokładnie nie wie ile. Podpisujemy mnóstwo umów, zawsze z fotoreporterami w tle, ale żadna z nich nie dotyczy dostawy urządzeń do elektrowni jądrowej. To wszystko są umowy na projekty – projekty do projektów. Dokumentacja energii nie wyprodukuje.
Czyli mamy papiery, ale nic konkretnego. Co, Pana zdaniem, jest największym problemem?
Są dwa kluczowe problemy. Po pierwsze, pieniądze. Budowa elektrowni jądrowej to koszt rzędu 200 miliardów zł. Nikt w Polsce nie ma takich środków, więc musielibyśmy sfinansować to przez pomoc publiczną, czyli kontrakt różnicowy, gdzie społeczeństwo dopłaca do inwestycji. To oznaczałoby nową opłatę, coś w rodzaju obecnej opłaty mocowej – nazwijmy to „opłatą atomową”. Po drugie, elektrownie jądrowe mają ogromne koszty kapitałowe, które stanowią 80 proc. kosztów produkcji energii. Żeby te koszty miały sens, elektrownia musi pracować 7000-8000 godzin rocznie, czyli niemal non stop, bo rok ma 8760 godzin. Jeśli będzie pracowała mniej, na przykład 2000-3000 godzin, ceny energii będą horrendalne – 2-3 tysiące złotych za megawatogodzinę, podczas gdy energia z węgla kosztuje dziś około 500 zł.
Dlaczego elektrownia jądrowa miałaby pracować tak mało godzin?
Bo w Europie, w ramach Zielonego Ładu, priorytet mają odnawialne źródła energii. Jeśli OZE mają pierwszeństwo w systemie, elektrownia jądrowa nie osiągnie wymaganych 7000 godzin pracy, tylko 2-3 tysiące. To sprawia, że koszty energii z atomu stają się nieakceptowalne. Żeby atom miał sens, musiałby mieć priorytet w systemie elektroenergetycznym, ale Komisja Europejska, jak pokazał przykład Czech, jasno stawia na OZE. Czesi prosili o zgodę na kontrakt różnicowy dla swojej elektrowni jądrowej, ale Komisja stwierdziła, że priorytet muszą mieć odnawialne źródła. W takiej sytuacji budowa atomu traci sens.
Mówi Pan, że bez priorytetu dla atomu projekt jest nieopłacalny. A co z dostawcami technologii? Podpisaliśmy przecież umowę z amerykańską firmą Westinghouse.
To kolejny problem. Żeby zbudować elektrownię jądrową, potrzebny jest dostawca z pełnym łańcuchem dostaw – zakładami produkcyjnymi, które utrzymują tę specyficzną technologię. Na świecie są tylko trzy kraje, które mają takie zdolności: Chiny, Rosja i Francja. Chiny budują elektrownie dość sprawnie, Rosja trochę mniej, a Francja bardzo powoli, z ogromnymi opóźnieniami – kolejny blok we Francji może być gotowy dopiero w 2040-2045 r. Westinghouse, z którym podpisaliśmy umowę, był kiedyś liderem w budowie elektrowni jądrowych. Ale Stany Zjednoczone odeszły od atomu w latach 80. Ostatnie elektrownie oddano tam w 1987 r., a w 2017 r. Westinghouse zbankrutował. Nie wiem, w jakim stanie jest teraz ta firma, czy ma fizyczne możliwości realizacji takiego projektu. Mają wiedzę i doświadczenie, to pewne, ale czy mają działające zakłady i łańcuch dostaw? To trudne do zweryfikowania. Budowa elektrowni jądrowej wymaga dostawcy, który jest w stanie dostarczyć wszystko na czas, a to zamawia się z kilkuletnim wyprzedzeniem.
Czyli, podsumowując, mamy problem z finansowaniem, z priorytetem w systemie i z dostawcami. Czy w takim razie elektrownia jądrowa w Polsce w ogóle powstanie?
Szczerze mówiąc, szanse są niewielkie. Pomijając organizacyjne zamieszanie i ciągłe „gonienie króliczka” z umowami, brak nam możliwości sfinansowania projektu i wiarygodnego dostawcy. Nawet jeśli jakimś cudem znajdziemy pieniądze, Komisja Europejska może nie zgodzić się na priorytet dla atomu, a bez tego projekt jest ekonomicznie nieopłacalny. Na dziś budowa elektrowni jądrowej w Polsce to bardziej marzenie niż realny plan.
Panie Profesorze, bardzo dziękuję za rozmowę i wyjaśnienie tych złożonych kwestii.
***
Czeski rząd uznał w styczniu 2024 r., że amerykańska firma Westinghouse nie spełniła warunków przetargu na budowę nowego bloku elektrowni jądrowej w Dukovanach. To ta sama firma, która ma uczestniczyć w budowie pierwszego polskiego bloku jądrowego na Pomorzu. Wcześniej w USA spółka zbankrutowała. Ale po kolei.
Westinghouse Electric Company (WEC) – amerykańskie przedsiębiorstwo specjalizujące się w produkcji urządzeń wykorzystujących energię nuklearną, ich bieżącej obsłudze, serwisie oraz kontroli, a także w projektowaniu siłowni jądrowych na rzecz sektora cywilnego i wojskowego.
Nazwa przedsiębiorstwa pochodzi od nazwiska jej założyciela w 1886 r., George’a Westinghouse’a. Do dziś Westinghouse wyprodukował ponad 440 komercyjnych reaktorów jądrowych dla USA i innych krajów. Generują one w sumie energię o mocy ponad 368 gigawatów. Westinghouse jest także jednym z dwóch głównych dostawców siłowni nuklearnych dla okrętowych systemów napędowych amerykańskiej marynarki wojennej.
W 2006 r. Westinghouse Electric został sprzedany korporacji Toshiba za kwotę 5,4 mld dolarów. W marcu 2017 r. Toshiba ogłosiła, że Westinghouse złoży wniosek o ogłoszenie upadłości na podstawie amerykańskiego prawa z powodu strat w wysokości 9,8 mld USD, wynikających z budowy reaktorów jądrowych w USA. W 2018 r. Westinghouse został kupiony od Toshiby za 4,6 mld USD przez Brookfield Business Partners (do tej pory korporacja nie działała w sektorze energetyki jądrowej). Teraz będzie współuczestniczyć w najważniejszej od lat inwestycji dla Polski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.