Zygmunt Dąbrowski próbował zostać żołnierzem, marynarzem, aż w końcu większość życia przepracował w Polskich Kolejach Państwowych. Zanim trafił do PKP, przez dziewięć miesięcy był osobistym kierowcą Rosjanki, pracującej jako inżynier w dyrekcji kopalni rud uranu w Kowarach. Jego wspomnienia z tamtego czasu odbiegają od obiegowych opinii na temat górnictwa uranowego w czasach stalinizmu.
Zmarły kilka lat temu Zygmunt Dąbrowski zawarł swoje przeżycia w dwóch książeczkach, wydanych w 2018 i 2019 r. w Jeleniej Górze. Noszą one tytuł „Wspomnienia. Blaski i cienie” oraz „Vis maior”. W tej pierwszej opisane zostały głównie wydarzenia związane z pracą w PKP w rejonie Jeleniej Góry. Ta druga natomiast ma formę autobiografii, poczynając od dzieciństwa na wsi w okolicach Sandomierza, poprzez czasy drugiej wojny światowej i dorosłego życia w Polsce Ludowej.
Dwa rozdziały poświęcone zostały pracy w charakterze kierowcy służbowego w Kowarskich Kopalniach Uranu – jak błędnie nazywa je autor. Chodzi o Zakłady Przemysłowe R-1 w Kowarach, bo taką nazwę od 1951 r. nosiło to przedsiębiorstwo. Zajmowało się ono poszukiwaniem i eksploatacją rud uranu w Polsce. Jako że Polacy wcześniej nie wykształcili specjalistów w tym kierunku, kierownicze stanowiska zajmowali oraz kadrę fachową stanowili obywatele Związku Radzieckiego.
Nasz bohater przeniósł się do ZP R-1 z fabryki papieru w Raszczycach, w której były marne zarobki. W zakładach uranowych oferowano mu wynagrodzenie trzykrotnie wyższe. Początkowo Zygmunt Dąbrowski otrzymał przydział do oddziału samochodowego, chociaż nie miał specjalnego pojęcia o pojazdach. Tam zdał egzamin na prawo jazdy. W tym czasie pensja kierowcy kopalnianego samochodu była dosyć atrakcyjna, chociaż i tak stanowiła tylko nieco powyżej połowy wynagrodzenia górnika uranowego.
Odtąd bezpośrednim przełożonym Zygmunta Dąbrowskiego została Lena Popowa. Była ona inżynierem geologiem oddelegowanym do Polski. W Moskwie zostawiła kilkuletnią córkę pod opieką swej mamy. Jako że prawie płynnie mówiła po polsku, nie miała trudności, by dogadać się ze swoim młodym kierowcą, liczącym nieco ponad dwadzieścia lat. Ona zaś była od niego starsza o około dziesięć lat.
Młody kierowca czuł się bardzo dobrze traktowany przez swoją zwierzchniczkę. Pozwoliła mu ona np. parkować samochód służbowy pod jego domem w Jeleniej Górze. Dzięki temu nie musiał dojeżdżać do pracy w Kowarach tak zwanym kopalniakiem, czyli samochodem przewożącym górników. Nie było to jedyne udogodnienie. „Pani inżynier załatwiła mi dodatkowo jak gdyby pół etatu, ponieważ przy pobieraniu próbek z poszczególnych sztolni zabierała mnie ze sobą, gdzie pomagałem jej w przemieszczaniu tych próbek w metalowych pojemnikach do samochodu. Robiliśmy również pomiary chodników, które były nanoszone na plany geodezyjne kopalni” – pisał w swoich wspomnieniach Zygmunt Dąbrowski.
Niespodzianką dla naszego bohatera był też wyjazd do Legnicy. Rosjanka zażyczyła sobie, by jej kierowca wyglądał elegancko. Dlatego w tamtejszym sklepie przy garnizonie Armii Radzieckiej, stacjonującej tymczasowo w Polsce, kupiła garnitur i torbę podróżną jako prezent. Ubranie to miało być zawsze w samochodzie, gdyż od czasu do czasu zdarzały się dalsze wyjazdy służbowe z Kowar w Tatry lub w rejon Gór Świętokrzyskich. Tam też prowadzono poszukiwania rud uranu. Rosjanka chciała, by jej kierowca podczas obiadu w Chęcinach czy Zakopanem wyglądał elegancko.
W Zakopanem pracownicy Zakładów Przemysłowych R-1 zajmowali dwa domy wczasowe: Danusia i Teresa, zbudowane koło Wielkiej Krokwi. Jednak pani geolog miała swój pokój zarezerwowany gdzie indziej, u gazdy w Poroninie. Zygmuntowi Dąbrowskiemu utkwił w pamięci znamienny szczegół: „Do Poronina przyjeżdżaliśmy przeważnie w porze wieczorowej i sądziłem, że po podwiezieniu jej do gazdy, będę zmuszony jechać na bazę do Zakopanego. Jednak nic takiego nie nastąpiło, ponieważ pani inżynier powiedziała, że mam zostać, bo boi się zostać sama w tym pokoju. W pokoju były, co prawda, dwa łóżka i kładliśmy się spać każde do swojego łóżka, ale rano budziliśmy się w jednym”.
Zażyłe stosunki, jakie zawiązały się między Leną Popową a Zygmuntem Dąbrowskim, nie uszły uwadze zawistnych współpracowników. Plotki doszły w końcu do dyrekcji zakładów. Przełożeni skierowali Rosjankę z powrotem do Związku Radzieckiego, bez możliwości powrotu do Polski. W taki oto sposób trwająca około dziewięciu miesięcy sielanka została radykalnie przerwana.
Wkrótce potem Zygmunt Dąbrowski spowodował wypadek samochodowy, po którym musiał trzy miesiące leżeć w szpitalu. W konsekwencji zakończyła się jego kariera kierowcy w Zakładach Przemysłowych R-1. Potem, po krótkim epizodzie w PKS Towarowa, nasz bohater we wrześniu 1953 r. zatrudnił się w Polskich Kolejach Państwowych w Jeleniej Górze. W PKP przepracował do emerytury.
Czy autor wspomnień fantazjował, opisując swój romans z Rosjanką? „Kłamstwa odznaczają się właśnie dokładnością szczegółów” – twierdził francuski pisarz Juliusz Verne. Takiej dokładności nie znajdziemy we wspomnieniach Zygmunta Dąbrowskiego. Spisane zostały naturalistycznym językiem, bez nawału dat, miejsc i nazwisk. Można więc przypuszczać, że opisane sytuacje wydarzyły się naprawdę...
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.