Ringi, siatka, kombajn przodkowy i dziesiątki najdrobniejszych szczegółów. Przodek jak się patrzy, nie ma się do czego przyczepić. Tomasz Marunowski, kombajnista z ruchu Halemba kopalni Ruda, poświęcił na zbudowanie makiety okrągły miesiąc.
Najpierw szychta na dole, a po niej kolejna, na powierzchni, przy stole w swoim mieszkaniu. Jak sam przyznaje – lekko nie było, choć na tej drugiej szychcie kombajnem pracować nie musiał.
– Musiałem za to mocno ruszyć głową i szukać pomysłów na to, z czego wyprodukować na przykład obudowę, i to jeszcze możliwie jak najtaniej – śmieje się Marunowski.
A wszystko zaczęło się od pomysłu rzuconego przez jego syna Oskara, ośmiolatka, ucznia Szkoły Podstawowej nr 6 w Rudzie Śląskiej. – Tato, trzeba będzie przedstawić twoje miejsce pracy, bo w szkole ma być konkurs na tego rodzaju prace – zakomunikował ośmiolatek.
– Skoro tak, to zacząłem intensywnie myśleć. Sprawę rozwiązała moja trzyletnia córeczka Weronika, która następnego dnia rano poprosiła mnie, abym pomógł założyć jej opaskę na włosy. Biorę tę opaskę do ręki i myślę sobie – będzie dobra na ringi. Zamówiłem więc czterdzieści takich. Teraz zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób taką opaskę rozciągnąć na kształt łuku. Kupiłem płytę. Taką, którą stosuje się do produkcji szkieletów, ścian budynków i konstrukcji dachowych. Do tego dobrałem odpowiednie listewki i przymocowałem do wspomnianej płyty. Przełożyłem przez nie opaskę na kształt łuku, wszystko spoiłem z sobą klejem i w taki oto sposób powoli dopinałem swego – opisuje początki swej pracy nad modelem przodka Tomasz Marunowski.
Pozostał wszak jeden problem – w jaki sposób złączyć ringi. I znów pomógł przypadek.
– Pojechaliśmy pewnego dnia z wizytą do teściów. Siedzimy w ogródku przy grillu. Szaszłyki zjedzone, a mój wzrok przyciągnęły patyczki, które po nich zostały. Jeszcze tego samego dnia kupiłem kilkadziesiąt sztuk tych najdłuższych, a nazajutrz po powrocie z pracy zacząłem je przymierzać. Pasowały jak ulał. Pomyślałem też o siatce, takiej, która służy do ocieplania budynków styropianem. Akurat w sąsiedztwie mojego bloku prowadzono takie roboty i wokół leżało sporo odpadów. Pasowały rozmiarowo do mojego modelu. Kiedy wszystko było gotowe, Oskar zapytał mnie: a gdzie kombajn? No właśnie. Przyszła pora na kombajn i znów musiałem kombinować, jak i z czego stworzyć maszynę – opowiada dalej kombajnista z Halemby.
Padła myśl, że z kartonu. No to do roboty, ale hola, hola. Maszyna musi zmieścić się w chodniku w odpowiedniej skali.
– Trochę mi się odechciało, jak sobie pomyślałem, co mnie jeszcze czeka, ale przecież wszystko do tej pory szło naprzód, więc postanowiłem mocno wziąć się w garść na ostatniej prostej, tym bardziej że syn coraz bardziej dopingował mnie do pracy i nade wszystko bardzo pomagał – opisuje Tomasz Marunowski.
Aby maszyna mogła zmieścić się w chodniku długim na 120 cm, szerokim na 20 cm i wysokim na ok. 18 cm, musiała zostać zaprojektowana w odpowiedniej skali. W ruch poszedł karton i to z niego powstały koniec końców wszystkie elementy kombajnu wraz z gąsienicami.
– Wiadomo, nowe kombajny, dopiero co złożone w podziemnym wyrobisku, są koloru białego. Oskar pomalował zatem kombajn na biało, a gąsienice, do których wykonania użyłem lekko pomarszczonej dykty, na czarno. Razem z synem cieszyliśmy się, że wszystko wyszło super, ale uświadomiłem sobie, że finał tej żmudnej roboty jest jeszcze przede mną. Bo oto padło kolejne pytanie – co z organem urabiającym? No właśnie, co z nim? I znów tęgie myślenie. Pola manewru dużego nie miałem. W myślach zaświtała mi piłeczka pingpongowa. Biegnę do sklepu i pytam o nie. Są! Uradowany kupuję i biegnę z powrotem do domu. Przykładam je, okazuje się, że pasują jak ulał do wysięgnika. Jeszcze tylko noże. Skąd je wziąć? Próbowałem wykonać je z kartonu, ale nie trzymały się piłeczki. Któregoś dnia spoglądam na biurko syna. Mój wzrok zatrzymał się na plastikowym opakowaniu gry do PlayStation. Zacząłem wycinać małe trójkąty i nagle zaświtał mi pomysł, żeby przytwierdzać je do plastikowej piłeczki na ciepło, uprzednio rozgrzane pod wpływem płomienia z zapalniczki. Trzymały się! – ależ to była radość. Prędko jej nie zapomnę – śmieje się Tomasz Marunowski.
Na tym jednak nie koniec modelarskiej szychty. Organy urabiające trzeba było zatknąć na wysięgniku.
– I to wymagało przyjęcia odpowiedniej koncepcji, żeby przypadkowo kombajn za którymś razem nie rozpadł się na części pierwsze. Postanowiłem więc, że znów sięgnę po patyczek i zatknę na nim piłeczki, lecz po uprzednim wypełnieniu ich płynnym klejem. Poszło. I znów ogromna satysfakcja. Robota gotowa! – wspomina kombajnista-modelarz.
Ale czy aby na pewno gotowa? A gdzie taśmociąg?
– O rany, no właśnie, taśmociąg. Trzeba znów siadać do roboty po robocie. Z początku myślałem o pasku ze skóry, ale przecież miało być tanio. Ostatecznie do jego produkcji użyłem papieru i też wyglądało w sam raz. Kiedy tak spojrzałem na cały ten chodnik, znów czegoś mi brakowało. No i za chwilę było wszystko jasne: nie ma węgla na ociosie i wszechobecnych rur. Postanowiłem sięgnąć po brykiet drzewny i najmniejszy rozmiar rurek będących w ofercie sklepów technicznych. Ostatecznie znalazło się nawet miejsce dla kabli, które wykonałem z przewodu do myszki komputerowej. Węgiel z kolei znalazł się tylko z jednej strony wyrobiska, żeby można było dokładnie obejrzeć przodek z każdej strony. Gdy już było wszystko gotowe, a makieta trafiła do szkoły, podczas wywiadówki zapytałem panią nauczycielkę, co z tym konkursem na model, no bo przecież tyleśmy się z synem napracowali. A pani na to, że żadnego konkursu nie ma, za to makieta jest niesamowita! No i fajnie. Teraz cieszę się, że zainteresowali się nią w Polskiej Grupie Górniczej. Ma posłużyć jako pomoc naukowa – opowiada Marunowski.
Na co dzień górnik z Halemby pracuje w charakterze kombajnisty. Drąży przodki kombajnem R-150 Famur. W przeszłości pracował także na maszynach: AM 75, L-130 czy Sandvik 340.
– Lubię tę pracę. Górnictwo bardzo się ostatnimi laty rozwija. Pracowałem na kombajnie, który rzuca światło laserowe na czoło przodka, robi łuk i drąży się wyrobisko jak najciaśniej – tak, jak wskazuje światło lasera, żeby weszła obudowa i nie trzeba było wypełniać pustek. Pracowałem na takim kombajnie w Pniówku. Technologii jest teraz mnóstwo, sęk w tym, żeby umieć się nimi posługiwać. W górnictwie, jak w każdej branży, trzeba nieustannie się dokształcać. Takie czasy – podsumowuje Tomasz Marunowski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Niema takiego zawodu jak kombajnista.