Postacie znanych świętych, pasterzy, owieczki, niedźwiedź, a nawet słoń. No i malutki Jezusek złożony w kolebce w otoczeniu Józefa, Maryi i trzech króli. W tle zaś brzmią dyskretnie najpiękniejsze polskie kolędy, a wokół błyszczą kolorowe światełka choinki. Przy betlejce Alfonsa Ficnera w bytomskich Łagiewnikach można by na dobrą sprawę spędzić całe święta. I chyba zabrakłoby jeszcze czasu, aby wychwycić wszystkie szczegóły tej niezwykłej scenografii przedstawiającej biblijną opowieść o narodzinach Jezusa Chrystusa w Betlejem.
Dlaczego właśnie betlejka, a nie żłobek, szopka czy też stajenka?
– Moja rodzina mieszka w Łagiewnikach od dziesiątek lat. Dziadek był powstańcem zatrudnionym w miejscowej kopalni. Jak wybuchła II wojna światowa, został aresztowany. Zginął w obozie koncentracyjnym. Ojciec również był górnikiem. Pracował na Rozbarku, i to właśnie on zapoczątkował zwyczaj budowy betlejki, bo tak się u nas mówiło i nadal mówi na bożonarodzeniową stajenkę – wspomina Alfons Ficner.
Jan Pośpiech, pisarz i zarazem badacz kultury śląskiej, wspomina w jednej ze swych książek, że dawniej w każdym, zwłaszcza górniczym domu, gościła taka właśnie stajenka. Biedniejsi zdawali się na własne umiejętności, bogatsi zaś zamawiali je u stolarzy. Konstrukcja była prosta. Wyglądem przypominała albo pasterski szałas, albo skalną grotę. W centrum stał malutki żłóbek z Dzieciątkiem. Przy nim stała Matka Boska i Święty Józef, a niedaleko nich wół i osiołek. Przed żłóbkiem ustawiano różne umalowane figurki, a to pasterzy w kapeluszach z kijami, a to znowu trzech mędrców ze Wschodu z koronami na głowach. Był też anioł wiszący na druciku ze skrzydełkami, a najwięcej ustawiano baranków.
I takie właśnie były początki stajenek w domu Ficnerów.
– Ojciec układał szopkę z rana w Wigilię. Kiedyś nie do pomyślenia było ubieranie choinki i stawianie betlejek wcześniej. Mama pilnowała, żebyśmy pod żadnym pozorem nie wchodzili do pokoju, gdzie ojciec ją szykował. Dopiero jak nastała pierwsza gwiazdka, mogliśmy podziwiać to stworzone przez tatę cudo, no i przy okazji odbierać prezenty – opowiada dalej Alfons Ficner.
W 1976 r. pracował już jako górnik w bytomskim Rozbarku. Przejął też po zmarłym ojcu zwyczaj budowania tej niezwykłej szopki.
– Co tu dużo mówić, kręciło mnie to i kręci do dzisiaj, bo inaczej bym się za to nie brał – przekonuje.
– Ojciec zaczynał od dwudziestu figurek, bo to była w tamtych czasach podstawa, żeby stawiać betlejkę. Ja z roku na rok dokładałem do tego kolejne i dziś na całość składa się już ponad 150 postaci ludzi i zwierząt wykonanych z gipsu – pokazuje.
Wreszcie chwyta za pilot i zdalnie jednym naciśnięciem guzika wprowadza całą tę barwną scenerię w ruch. Przypominają się wówczas słowa popularnej kolędy „anieli grają, króle witają, pasterze śpiewają, bydlęta klękają, cuda, cuda ogłaszają”. Z dala widać zabudowania, domy, kościół, las. Wszystkie elementy pięknie podświetlone. Środkiem zaś wartko płynie strumyk. Mało tego. Ognisko, przy którym zasiedli pasterze, zaczyna puszczać dym! Nieopodal zaś na drzewo wdrapuje się sporych rozmiarów niedźwiedź, jakby chciał na własne oczy przekonać się, co też takiego zdarzyło się w żłóbku na pobliskiej polanie.
– Pss, techniczne serce betlejki ukryte jest pod stołem – śmieje się Alfons Ficner.
– To tam działają silniczki. Dzięki nim 90 proc. figur może się poruszać. Nie każda figura ma swój silniczek, bo nie dałbym sobie z tym wszystkim rady. Tak średnio to jeden silniczek wprawia w ruch około dziesięciu figurek – wyjaśnia techniczne szczegóły całej instalacji jej twórca.
Wśród różnych postaci spieszących oddać cześć nowonarodzonemu Dziecięciu rozpoznaję postacie papieża Jana Pawła II, Matki Teresy z Kalkuty, św. Krzysztofa, Ojca Pio i oczywiście św. Franciszka z Asyżu.
– Gdyby nie on, żadnej stajenki nigdy by nie było – śmieje się bytomianin.
Podobno pierwszą szopkę odtwarzającą moment narodzin Jezusa Chrystusa stworzył właśnie ten święty. Wszystko było w niej jak najbardziej autentyczne i żywe. Trudno jednak wyobrazić sobie podobne przedsięwzięcie zrealizowane w dzisiejszych czasach w centrum dużego miasta albo przed domem na osiedlu. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie święta Bożego Narodzenia bez szopki.
– Ja sobie po tych 47 latach nie wyobrażam, dlatego każdego roku zabieram się za jej stawianie już w październiku, żeby zdążyć na czas. W ciągu roku natomiast przeprowadzam konserwację silniczków i pozostałej mechaniki. Rozlatujące się figurki zamieniam na nowe. To żmudna praca. Cały ten mechanizm musi koniec końców właściwie zadziałać. A zdarzały mi się już awarie, oj, zdarzały. Jednego roku strumyk przeciekał. Zauważył to pewien gość. Problem udało mi się rozwiązać, ale innym razem nawalił silniczek. Niestety, gdy się coś takiego stanie, muszę odczekać do 20 lutego. Wówczas zaczynam demontować całą scenografię i biorę się za ewentualne naprawy – przyznaje.
Betlejka z Łagiewnik staje się coraz bardziej znana. W okresie Bożego Narodzenia do domu emerytowanego górnika z Rozbarku w starej bytomskiej Kolonii Zygmunt ściągają goście z różnych stron Polski, a nawet Europy! Jedyną w swym rodzaju inscenizację narodzin Jezusa Chrystusa podziwiali już biskupi, urzędnicy, ludzie kultury, dzieci i młodzież. Wielu przynosi z sobą instrumenty i wówczas zaczyna się prawdziwe kolędowanie. Jeśli zaś nie ma żywej muzyki, wtedy rozbrzmiewa podkład muzyczny specjalnie przygotowany z myślą o gościach. Największą radość mają oczywiście najmłodsi. Ciekawscy zaglądają pod stół, by zobaczyć mechanizmy napędzające figurki, a twórca betlejki ma satysfakcję, że może zaprezentować wszystkim zainteresowanym kawałek śląskiej tradycji.
Kiedyś w jego mieszkaniu złożył wizytę nawet sam Julian Gembalski, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, organista archikatedry Chrystusa Króla w Katowicach. Swoje programy świąteczne zrealizowały TVP Katowice i Telewizja Silesia. Bytom odwiedziła ponadto ekipa dokumentalistów z niemieckiej telewizji ZDF, która realizowała reportaż o Górnym Śląsku. Pojawili się również ze swą kamerą Finowie.
– Jak tylko adwent nastanie, to już mnie ludzie na ulicy pytają: „Słuchaj Alfons, ta twoja stajenka to w tym roku też będzie? Jak daleko z nią jesteś?”. Kiedyś proponowano mi przeniesienie całej inscenizacji do kościoła. Innym razem otrzymałem nawet propozycję jej odkupienia za całkiem niezłe pieniądze. Szkopuł jednak w tym, że betlejka nie jest na sprzedaż. To moja rodzinna tradycja, która nie ma żadnej ceny – mówi Alfons Ficner.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.