- Komisarz UE ds. Energii, Kadri Simson, poinformowała jeszcze w czerwcu, że „nie sprzeciwia się w sposób zdecydowany mechanizmom mocowym dla węgla. Jednak takie odstępstwo powinno pozostać wyjątkowe. Czy zatem jest wyjątkowe? Po stronie Brukseli pojawiła się, jak mniemam, pewna elastyczność i coś ugraliśmy.
- Decyzja unijnych ministrów energii o wpisaniu do ich stanowiska na negocjacje z Parlamentem Europejskim kluczowej dla Polski derogacji w sprawie rynków mocy, to niewątpliwie ważny krok w dobrą stronę. Przypomnijmy: chodzi o wydłużenie możliwości wspierania w ramach takiego specjalnego mechanizmu – zatwierdzonego już przez Komisję Europejską – elektrowni węglowych, które nie spełniają restrykcyjnego limitu emisyjności 550 g CO2/kWh. W grudniu 2018 r., gdy kończyliśmy prace nad poprzednią reformą rynku energii elektrycznej UE – za co odpowiadałem jako przewodniczący Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) – udało nam się uzyskać nadzwyczajne wyłączenie do połowy 2025 r. dla takich jednostek węglowych. Polski rząd przekonywał, że tyle czasu wystarczy, by zrealizować niezbędne inwestycje i obniżyć emisje naszego sektora energii przy jednoczesnym zachowaniu bezpieczeństwa dostaw. Dzisiaj wiemy, że w tym terminie to się nie uda.
- Dlaczego Polska potrzebuje więcej czasu?
- Powodów jest kilka, ale na pewno nie pomógł kryzys energetyczny w Europie, spotęgowany wybuchem w lutym 2022 r. pełnoskalowej, barbarzyńskiej, rosyjskiej wojny w Ukrainie. I stąd obecne starania o przesunięcie daty końcowej tej derogacji o trzy i pół roku – na 31 grudnia 2028 r. Państwa członkowskie ostatecznie się na to zgodziły, teraz jednak muszą jeszcze przekonać do tego w rozmowach międzyinstytucjonalnych, tzw. trilogach, Parlament Europejski, na czele z naszym głównym sprawozdawcą w tej sprawie, hiszpańskim socjalistą Nicolásem Gonzálezem Casaresem.
- Jakie są szanse, że Parlament Europejski przychyli się do tej propozycji Polski?
- Nie będzie to proste i mówię to z perspektywy kogoś, kto w ostatnich miesiącach intensywnie zabiegał wśród koleżanek i kolegów europosłów o poparcie takiej poprawki, najpierw na poziomie komisji ITRE, a później na sesji plenarnej w Strasburgu. Z drugiej strony, gdy pięć lat temu wpisywaliśmy to wyłączenie dla węglówek do prawa unijnego, też nie było łatwo. Udało się, ale sprawa ważyła się niemal do ostatniej minuty ostatniego trilogu! Dziś więc również widzę powody do ostrożnego optymizmu.
- Na czym opiera pan ten optymizm?
- Po pierwsze, po moich rozmowach z posłem Casaresem widzę pewne zrozumienie dla naszych postulatów i argumentów. I po drugie, wydaje się, że może nam pomóc zmiana władzy w Polsce. Proszę mi bowiem wierzyć, że skrajnie trudno było przekonywać w PE, że potrzebujemy więcej czasu na rzetelną transformację, gdy jednocześnie PiS bezpardonowo atakował cały projekt tej unijnej zielonej transformacji, sprzeciwiał się właściwie wszystkim rozwiązaniom z pakietu „Gotowi na 55” (Fit for 55) i zaskarżał je po kolei do Trybunału Sprawiedliwości UE. Pytam więc, dlaczego ktokolwiek miałby chcieć komuś takiemu zaufać, pomagać, pójść na rękę? Jedno wydaje się przy tym jasne. Jeśli PE zgodzi się na taką derogację, zapewne będzie oczekiwał zaostrzenia jej kryteriów, przykładowo zobowiązania się przez kraj korzystający z wyłączenia do przyśpieszenia tempa rozwoju u siebie odnawialnych źródeł energii. Polska powinna być tego świadoma i potrafić konstruktywnie na to odpowiedzieć.
- Jak dużą rolę mogłaby tu odegrać Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego, która miała zostać powołana już w ubiegłym roku, ale jak dotąd nie powstała?
- Wyniki niedawnych wyborów parlamentarnych stawiają pod dużym znakiem zapytania kwestię wydzielania aktywów węglowych ze spółek Skarbu Państwa w formule przewidywanej dotąd w projekcie NABE. I jest to – zwłaszcza w kontekście, o którym rozmawiamy – dobra wiadomość, bo wszelkie ewentualne dodatkowe aukcje dla elektrowni węglowych po lipcu 2025 r. będą musiały być przeprowadzane w sposób konkurencyjny. A to w przypadku powołania nowej agencji zgodnie z kontrowersyjną koncepcją odchodzącego rządu – m.in. bez obliga giełdowego dla wytwórców, mogło budzić poważne wątpliwości lub po prostu – być niemożliwym do zrealizowania.
- Czy w związku z tym, że trzeba będzie przygotować się na większe inwestycje w OZE, 2049 r. określony w umowie społecznej dotyczącej funkcjonowania kopalń do tego czasu nie okaże się zbyt odległy?
- To jest doskonałe pytanie, bo pamiętajmy, z jakiego powodu w ogóle rozmawiamy w Polsce o rynku mocy i stworzyliśmy go w 2018 r. i dlaczego po wprowadzeniu wspomnianego już limitu 550 g CO2/kWh zabiegaliśmy o zwolnienie spod niego do połowy 2025 r., a teraz do końca 2028 r. Odpowiedź jest banalnie prosta: bo bez takiego wsparcia jednostki węglowe wobec rosnących cen uprawnień do emisji CO2 w systemie ETS czy coraz mniejszych, a przy tym coraz droższych zasobów polskiego węgla byłyby kompletnie nierentowne. Jednocześnie – co przyznała Komisja Europejska, wydając zgodę na nasz rynek mocy – bez nich nie sposób obecnie zapewnić w Polsce bezpieczeństwa energetycznego.
- Jakie płyną z tego wnioski?
- Po pierwsze, trudno powiedzieć, kto do 2049 r. miałby korzystać z polskiego węgla, skoro w energetyce bez specjalnego wsparcia – już w 2025 r. (a najdalej po 2028 r.) będzie to ekonomicznie nieopłacalne. I po drugie – aby zagwarantować pewne dostawy energii bez węgla, niezbędne jest przyśpieszenie transformacji i rozwoju OZE. Dodatkowa derogacja w rynku mocy, o którą zabiegamy w Brukseli, nie ma służyć spowolnieniu tego procesu, a jedynie przeprowadzeniu go w sposób bardziej racjonalny kosztowo i sprawiedliwy społecznie. I tylko wtedy ma ona sens.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Grabarz polskiego górnictwa … A rodzinkę do roboty w górnictwie wepchnął …. Hańba Ci .
Buzek- zdrajca Śląska i Ślązaków!