- Mimo spowolnienia gospodarczego firmy starają się utrzymywać zatrudnienie, a część planuje podwyżki - powiedziała prof. SGH Elżbieta Mączyńska. Jak wskazała, możliwość pracy zdalnej jest postrzegana przez pracowników jako korzyść porównywalna z kilkuprocentową podwyżką.
Według Mączyńskiej sytuacja na rynku pracy jest obecnie dobra, o czym - jak zaznaczyła - świadczą dane GUS za listopad (zatrudnienie rdr wzrosło o 2,3 proc., a mdm o 0,1 proc.). Jak zastrzegła, nie można przy tym wykluczyć, że w warunkach spowolnienia gospodarczego firmy mogą natrafić na barierę popytu na produkowane wyroby, przez co będą musiały redukować zatrudnienie. Już teraz zachodzi to w niektórych przedsiębiorstwach - dodała.
- Na przykład Velux, jeden z największych producentów okien, ale także markiz i rolet, ze względu na spadek zamówień najpierw zdecydował się na wprowadzenie skróconego, czterodniowego tygodnia pracy (przy zachowaniu poziomu wynagrodzeń). Jednak w związku z nadal spadającym popytem i pesymistycznymi prognozami rynkowymi rozpoczął zwolnienia grupowe. Z podobnymi problemami boryka się też Facro. Producent zmniejszył tygodniowy wymiar czasu pracy i poszukuje optymalnych rozwiązań w sferze racjonalizacji zatrudnienia - przypomniała ekonomistka.
Podkreśliła, że w warunkach spowolnienia wzrostu gospodarczego nie tylko w kraju, ale i za granicą pracownicy mają świadomość, że sytuacja na rynku pracy może się pogarszać. - I chociaż tempo wzrostu płac nie nadąża za inflacją, to dla nich ważniejsze jest w takiej sytuacji utrzymanie zatrudnienia niż walka o podwyżki. Bo co z tego, że je wywalczą, jeśli firma nie uniesienie takiego ciężaru kosztów i będzie zmuszona do redukcji zatrudnienia? - zauważyła.
Mączyńska oceniła, że obecnie trudno jest wyrokować, jak będą zachowywały się firmy w 2023 r. - Na razie przedsiębiorcy starają się utrzymywać zatrudnienie, a niemała część z nich planuje nawet podwyżki płac.
Ekonomistka powołała się na ostatnie badania Barometru Polskiego Rynku Pracy, z którego wynika, że 53 proc. przedsiębiorstw rozważa zwiększenie wynagrodzeń. Przy czym - jak wskazała - 17 proc. pracodawców planuje podwyżki w związku z podniesieniem płacy minimalnej (od 1 stycznia wzrośnie ona do 3490 zł brutto, a od lipca o kolejne 360 zł), 22 proc. przedsiębiorstw planuje wyrównywanie płac w proporcji do inflacji, a 14 proc. zamierza podnieść pensje bez względu na inflację i wyższą płacę minimalną.
Zdaniem ekspertki na rynku pracy są grupy pracowników w zawodach deficytowych, którzy mają świadomość, że są cenni i mogą skutecznie upominać się o podwyżki - m.in. specjaliści z branży IT, lekarze czy kierowcy. Zaznaczyła, że reakcje pracowników i pracodawców uzależnione są nie tylko od branży, ale też od sytuacji na rynku pracy w regionie, gdzie funkcjonują.
- Generalnie wszędzie tam, gdzie występują deficyty pracowników, zatrudnieni mogą oczekiwać podwyżek płac, dzięki czemu są w jakimś stopniu zabezpieczeni przed inflacją i spowolnieniem gospodarczym - podsumowała. Zastrzegła zarazem, że jeśli spowolnienie potrwa dłużej, nie można wykluczyć większych redukcji zatrudnienia, a nawet stagflacji, czyli jednoczesnego występowania inflacji, spadku produkcji i popytu oraz wzrostu bezrobocia.
Profesor SGH pytana o wpływ emigrantów z Ukrainy na polski rynek pracy wskazała, że wypełniają oni lukę, która pojawiła się już kilka lat temu - głównie w usługach i produkcji. Oceniła przy tym, że ani Polska, ani Unia Europejska nie jest dostatecznie przygotowana na optymalne rozwiązywanie problemów migracyjnych. Zauważyła, że do tej pory nie powstała np. zintegrowana, kompleksowa baza danych o imigrantach, obejmująca informacje o ich kwalifikacjach, doświadczeniu i preferencjach zawodowych. Według Mączyńskiej dysponowanie taką bazą jest niezbędnym warunkiem optymalnego zagospodarowywania zawodowego potencjału imigrantów.
- Straciliśmy wielką szansę na zgromadzenie takich danych i zidentyfikowanie tego potencjału chociażby podczas procedur nadawania migrantom numerów PESEL - wskazała. Podkreśliła, że znaczna liczba osób, które przyjechały do naszego kraju po wybuchu wojny w Ukrainie, ma wyższe wykształcenie, ale wiele z nich z konieczności podejmuje prace poniżej swoich kwalifikacji. - A to oznacza utracone możliwości ekonomiczne dla nich samych i dla gospodarki - dodała.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.