- Chętnych na przejście do CSRG jest tak wielu, że nie mam możliwości przyjęcia wszystkich – mówi dr inż. PIOTR BUCHWALD, prezes Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu.
Czy bycie prezesem Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego to powód do dumy?
Tak, zdecydowanie. Swoją karierę zawodową zaczynałem na kopalni, gdzie piąłem się po szczeblach kariery aż do stanowiska głównego inżyniera wentylacji. Po 17 latach przeszedłem do CSRG w Bytomiu. Byłem kierownikiem pogotowia, a następnie dyrektorem Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Zabrzu. Kolejnym krokiem był Wyższy Urząd Górniczy, którym miałem zaszczyt kierować przez kilka lat. Po pewnym czasie wróciłem do CSRG na stanowisko jej prezesa.
Ta instytucja zawsze miała swoją markę. Tu pracują wspaniali ludzie, zawodowcy o najwyższych kwalifikacjach. Kiedy wróciłem do Bytomia w 2016 r., znałem plusy i minusy stacji, wiedziałem, co można dopracować, i to w znacznym stopniu, myślę, że udało się zrealizować. W CSRG bardzo silnym podmiotem jest zawodowe pogotowie ratownicze wraz z pogotowiami specjalistycznymi. Ten doskonały sprzęt, który posiadamy, jest ważny, ale byłby niczym bez ludzi – fachowców, którzy go obsługują.
Zawsze kładłem duży nacisk na pozyskanie z kopalń najlepszych ratowników i ich wyszkolenie. Chętnych na przejście do CSRG jest tak wielu, że nie mam możliwości przyjęcia wszystkich. Na biurku ciągle jest sporo podań o pracę, mam w czym wybierać. Czołowi ratownicy z drużyn kopalnianych mają zazwyczaj spore doświadczenie, ale aby spełniali wymogi naszej jednostki, muszą przejść kolejne szkolenia.
Jak długo to trwa?
Taki podstawowy kurs prowadzony w Okręgowych Stacjach Ratownictwa Górniczego trwa trzy tygodnie, ale po nim ratownik nadal jest „żółtodziobem”. Nie ma ani właściwego doświadczenia, ani praktyki. Zdobywa je w trakcie dalszej pracy. Do nas z kopalń przychodzą ludzie, którzy w ratownictwie mają przerobione po 8-10 lat i sporą wiedzę. Jednak nasza specyfika jest nieco inna, konieczne są kolejne szkolenia, które tak naprawdę nigdy się nie kończą. Mamy od 3 lat świetnie przygotowane wyrobiska ćwiczebne znajdujące się pod głównym budynkiem CSRG, w których ratownicy przygotowują się do udziału w prawdziwych, ekstremalnych akcjach.
Jak wygląda przeciętny dzień ratownika w stacji, kiedy nie ma potrzeby wyjazdu do akcji?
Dyżury są 12-godzinne. Grupa jest gotowa do natychmiastowego wyjazdu do akcji. Jednocześnie ratownicy ćwiczą w wyrobiskach, biorą udział w szkoleniach różnego rodzaju. Jedno z ostatnich było prowadzone przez balsamistów. Specjaliści z tego zakresu przygotowywali ratowników do kontaktu ze zwłokami w ekstremalnych sytuacjach, wynikających np. z katastrof. Nie każdy jest w stanie z tym sobie poradzić. A konieczne jest umiejętne podejście, szacunek wobec ciała zmarłego.
Ile godzin rocznie pracownicy pogotowia spędzają na szkoleniach?
Szkolimy tyle, ile trzeba. To proces ciągły, z różnych dziedzin. Jednym z bardzo ważnych jest udzielanie kwalifikowanej pierwszej pomocy. Te kursy przeszli wszyscy ratownicy. Jeśli znajdą się w sytuacji, kiedy docierają do poszkodowanego, to potrafią się zachować, zaopatrzyć tak, aby mógł zostać bezpiecznie przetransportowany do bazy, do służb medycznych. Nie zawsze bowiem lekarze mogą wejść do strefy zagrożenia, to jest ściśle uregulowane prawem.
Ratownicy także zajmują się swoim osobistym sprzętem, jego konserwacją. To przyrządy różnych firm. Jeśli chodzi o aparaty robocze, to korzystamy z najlepszych obecnie dostępnych, z firmy Dräger. Ratownicy dbają też o magazyny, w których zgromadziliśmy mnóstwo przydatnego podczas akcji sprzętu ogromnej wartości. Oczywiście sprzętem zajmują się także mechanicy, których zadaniem jest to, by był w każdym momencie gotowy do użycia. Wkładają go do wozów bojowych, które muszą być „uzbrojone” non stop, bo kiedy dostajemy sygnał o konieczności wyjazdu na akcję, liczy się każda minuta. Widząc wóz CSRG jadący na sygnałach do akcji, może się nam wydawać, że to zwykły autobus wiozący ratowników.
Ten pojazd rzeczywiście jest wykonany na podwoziu autobusu, ale przygotowany na nasze zamówienie w zupełnie inny sposób. Wnętrze umożliwia, by ratownicy mieli przy sobie podstawowy sprzęt, a w razie potrzeby mogli się przebrać w czasie drogi. Jest tam miejsce dla lekarza ratownika górniczego. Na zewnątrz są specjalne „szafy” z szufladami, które mieszczą specjalistyczny sprzęt. Wóz do pobliskich kopalń jest w stanie dojechać w czasie ok. 20 minut.
Najdalej, do kopalń jastrzębskich, w czasie 70 minut. Jeśli okazuje się w trakcie akcji, że potrzebny jest dodatkowy sprzęt, to jest on natychmiast dowożony wozami technicznymi. Jednak w 90 proc. przypadków wystarcza ten, który ratownicy mają ze sobą.
Kiedy zaczyna się akcja, czas pracy przestaje być limitowany?
Zdarzają się przekroczenia nawet kilkugodzinne, bo w grę wchodzi ludzkie życie. Oczywiście nie trzymamy ludzi w nieskończoność, zastępy się wymieniają, przekazują sobie pałeczkę na miejscu zdarzenia. Taki przykład to wypadek w kopalni Zofiówka w 2018 r., gdzie niestety nie udało się nam uratować pięciu górników. Pierwsze dni to były znaczne przekroczenia czasu pracy.
Zastępy były na miejscu nawet po 17 godzin, bo taka była potrzeba. Ta akcja była niezwykle trudna. Ratownik musi odpocząć, ale tam z drugiej strony byli poszukiwani górnicy. Trzeba było to wszystko wyważyć. Pomogliśmy, komu tylko mogliśmy, niestety nie wszystkim.
To była jedna z najtrudniejszych akcji, w jakich uczestniczyliście?
Tak, choć było takich znacznie więcej. To Halemba – wypadek, do którego doszło 21 listopada 2006 r. W rudzkiej kopalni zginęło wtedy 23 górników. Potem był 18 września 2009 r. – ruch Śląsk i 20 ofiar. Następnie Zofiówka w 2018 r., o której opowiadałem. Pół roku temu, 20 kwietnia – Pniówek, gdzie zginęło dziewięciu górników, a siedmiu, w tym pięciu ratowników drużyny kopalnianej, uznaje się za zaginionych. Trzy dni później Zofiówka, gdzie było 10 ofiar śmiertelnych. Czterech górników znaleźliśmy pod wodą. Sekcja zwłok wykazała, że udusili się. W czasie tąpnięcia rozszczelnił się rurociąg, na pewnym odcinku wyrobisko zostało zalane.
Urządzenia namierzające pokazały, że ci górnicy muszą być właśnie tam, w rozlewisku. Odpompowanie wody w warunkach metanowych nie wchodziło w grę, nie można było użyć elektrycznych pomp. Ratownicy z CSRG zanurkowali, odnaleźli i wyciągnęli ciała swoich nieżywych kolegów. To wszystko były niezwykle trudne akcje.
Czy wraz ze schodzeniem z eksploatacją węgla coraz niżej i większymi zagrożeniami – te akcje ratownicze są też coraz trudniejsze?
Jednej akcji do drugiej nie można tak wprost porównać. I tak ta zawałowa diametralnie różni się od pożarowej. Przy tej pierwszej zazwyczaj mamy do czynienia ze wstrząsem wysokoenergetycznym. W wyniku tąpnięcia ulega zniszczeniu jakiś odcinek wyrobiska i może dojść do sytuacji, że pod zawałem uwięzieni są ludzie. Dotarcie do nich to trudny proces, trzeba znaleźć drogę dojścia. Przykład to ubiegłoroczna akcja w kopalni
Bielszowice, gdzie w wyniku tąpnięcia doszło do częściowego zawalenia się wyrobiska. Na skrzyżowaniu ściany z chodnikiem podścianowym uwięzionych zostało dwóch górników. Dzięki temu, że odebraliśmy sygnały z ich nadajników, mogliśmy rozpocząć poszukiwania w konkretnym miejscu. Drogę do nich blokował przenośnik. Dzięki specjalnej pile udało się ratownikom wyciąć i usunąć elementy przenośnika. Po przejściu na drugą stronę wykonano podkop pod uwięzionych.
Jednego z nich wydobyto żywego. Drugi niestety nie miał tyle szczęścia, zmarł zanim ratownicy do niego dotarli. Na prośbę ocalonego, po kilku miesiącach, kiedy doszedł do siebie, zorganizowaliśmy w stacji w Bytomiu spotkanie z ratownikami. To było niezwykle wzruszające. Podziękował za to, że dostał drugie życie. 35-letni mężczyzna rozpłakał się, padł w ramiona tym, którzy bezpośrednio do niego dotarli i wyciągnęli go przez otwór. Co dotyczy akcji pożarowych, to zazwyczaj mają one przebieg dynamiczny. Ale pamiętać musimy, że dzisiaj w polskim górnictwie węglowym mamy do czynienia z zagrożeniami skojarzonymi. A więc chcąc nie chcąc musimy wprowadzać dodatkowe obostrzenia w prowadzeniu akcji ratowniczej.
Takie spotkania są bardzo ważne chyba także dla ratowników, bo pokazują, jak wielki sens ma ich praca.
Oczywiście, że tak. We wrześniu dostaliśmy informację o ratowniku, który uległ wypadkowi w kopalni Pniówek. Przeżył wybuch metanu, ale stracił nogę. Młody mężczyzna, dla którego to była pierwsza akcja ratownicza w życiu. On też chciał się spotkać z kolegami, którzy uratowali mu życie, tzn. pomogli mu w danej chwili wydostać się z zagrożonej strefy wybuchu. Przyjechał do nas z żoną i małą córeczką. Spędził tu kilka godzin. Zaprosiliśmy go też na dzień otwarty stacji. To było dla niego ogromne wsparcie. Mówił, że już nigdy nie będzie ratownikiem, ale ma dla kogo żyć. Zaprosiliśmy go do klubu honorowych ratowników CSRG.
Wasze hasło brzmi: „Zawsze idziemy po żywego”. A jak wiecie, że nie ma szans na to, by zaginiony górnik jeszcze żył? Czy wasz zapał spada?
Nie, nigdy. Ja tych moich ludzi znam i proszę mi uwierzyć, że kiedy ćwiczą, szkolą się, to zachowują się inaczej niż w momencie, kiedy zawyją syreny. Wtedy, kiedy biegną do wozu, adrenalina powoduje, że idą jak burza. Tak są szkoleni: iść do przodu i uratować poszkodowanego. Ale zwracając uwagę na to, co ich otacza, również na swoje bezpieczeństwo. Wiara w drugiego człowieka, wiara, że ratownicy każdemu pomogą, jest nieodzowna od lat w polskim górnictwie.
Zdarza się jednak, tak jak na Pniówku, że ratownicy tracą życie.
Niestety. Taki przypadek mieliśmy też przed kilkunastu laty w Niwce- Modrzejów. Tam zginął zastęp ratowników. Trudne warunki, wysoka temperatura. W Pniówku przyczyny były zupełnie inne. Jednak ten ostatni wypadek nadal bada komisja. Nie mogę wypowiadać się na temat przyczyn, dopóki nie zostanie ogłoszony oficjalny raport.
Dysponujecie obecnie najlepszym na świecie sprzętem. A jak to wyglądało jeszcze kilkadziesiąt lat temu?
Zmieniło się wszystko. Początki to przecież klatki z kanarkami. Teraz – najnowsze technologie. Ale pamiętajmy o jednym, nawet gdybyśmy cofnęli się o sto lat, to sprzęt ratowników, który dziś uznajemy za archaiczny, na tamten czas był rewelacyjny. Obecnie zaś mamy do czynienia z nieprawdopodobnym postępem technicznym.
Jakim sprzętem, będącym w posiadaniu stacji, szczególnie chciałby pan się pochwalić?
Przed laty głośna na świecie była katastrofa w chilijskiej kopalni. Uwięzionych pod ziemią zostało wielu górników. Na ratunek ruszył niemal cały cywilizowany świat. Amerykanie wykonali wtedy odwiert, przez który opuścili ratunkową kapsułę. Dzięki niej po kolei wydobywali górników na powierzchnię. My też posiadamy takie dwie kapsuły na wyposażeniu.
Mamy też dwa, jedyne w kraju, PWR-y, czyli przewoźne wyciągi ratownicze, używane do działań wykonywanych w szybach przy wsparciu specjalistycznego pogotowia alpinistycznego. Tym urządzeniem możemy schodzić na głębokość do 1400 m. W najgłębszej kopalni Budryk to jest obecnie 1300 m, mamy więc jeszcze pewien zapas. Za pomocą tego ogromnego, ważącego 40 ton PWR-a, opuszczamy kapsułę na dół szybu. To urządzenie wykorzystujemy przede wszystkim do wszelkich działań interwencyjnych prowadzonych przez rurę szybową, ale również bardzo często do licznych badań obmurzy szybowych prowadzonych zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Energii z 2017 roku.
Ile jest wart sprzęt zgromadzony w stacji?
Jeśli chodzi o całość, to trudno to precyzyjnie wycenić. Ale jest to ogromny majątek. Sam przywołany przed chwilą PWR to wydatek około 7 mln zł za sztukę. Mamy też kilkanaście urządzeń służących do podawania gazów inertnych. Część wykorzystywana jest do akcji ratowniczych przy gaszeniu pożarów, część w celach prewencyjnych. Koszt jednego to obecnie około 2 mln zł. Ale pamiętajmy, że sam ten sprzęt to nic bez ludzi, fachowców, którzy wiedzą, jak go prawidłowo i skutecznie użyć.
Znamy mniej więcej, bo oczywiście w dobie kryzysu energetycznego nie mamy pewności, czy nie ulegnie to zmianie – datę końca węgla w Polsce. Co potem ze stacją? Czy myślicie już o tym, jak dostosować się do nowej rzeczywistości?
Ratownictwo będzie istniało, dopóki choć jeden człowiek będzie zjeżdżał na dół. Przepisy mówią, że musi być zabezpieczenie. Dzisiaj górników węgla kamiennego nadal mamy jeszcze około 70 tys. i sporo kopalń. Oczywiście nie są to wielkości z lat 80. ubiegłego wieku. CSRG stale dopasowuje się do zmieniającego się modelu górnictwa. Silna centralna stacja z pogotowiem zawodowym, pogotowiami specjalistycznymi i trzema stacjami okręgowymi w Bytomiu, Jaworznie i Wodzisławiu, obecnie całkowicie zabezpiecza polskie górnictwo.
Była przymiarka do stworzenia w 2018 roku stacji okręgowej w Zagłębiu Lubelskim, ale transformacja energetyczna już kilka lat temu ją zweryfikowała. Obecnie LW Bogdanka jest zabezpieczana przez stację w Jaworznie. Czas przyjazdu jest wydłużony. Jako że działamy w ramach krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego, to na wypadek ekstremalnej sytuacji mamy do dyspozycji w ramach innych służb śmigłowiec, który szybko przetransportuje nasze zastępy na Lubelszczyznę. Jak to będzie w przyszłości? Myślimy o tym. Mamy przygotowane modele dalszych zmian, dostosowania się na bieżąco do sytuacji.
Z okazji jubileuszu czego pan życzy pracownikom?
Sukcesów w każdym rodzaju działalności. Prowadzimy w CSRG działania o charakterze interwencyjnym, prewencyjnym, szkoleniowym i innowacyjnym, czyli naukowo-badawcze. Oprócz ratowników zawodowych mamy m.in. dwa akredytowane laboratoria zatrudniające doskonałych fachowców, ludzi z tytułami naukowymi. Każdy pracownik stacji przyczynia się do jej rozwoju i sukcesów. Jeśli chodzi o podstawowy filar – ratowniczy, to życzę jak najmniej akcji i skupienia się na ćwiczeniach, bo przecież trening czyni mistrza. Jeśli już konieczny będzie udział w akcjach ratowniczych, to niech one kończą się happy endem. Tworzymy jedną wielką ratowniczą rodzinę. Widzę to na co dzień, nawet kiedy nie ma akcji. Ludzie wspierają się, są powiązani silnymi więzami. W czasie akcji obserwują się, dbają o siebie, wiedzą, że mogą na sobie polegać.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.