Zastanawiał się, w jaki sposób aktywnie spędzać czas. Wybór padł na jednoślad. Pod koniec lutego 2020 r. kupił rower szosowy. Miesiąc później przejechał swoje pierwsze sto kilometrów za jednym zamachem. Teraz nie wyobraża sobie wolnego czasu bez bicykla.
– Na tę swoją pierwszą kolarską wyprawę porwałem się trochę jak z przysłowiową motyką na słońce – śmieje się Błażej Marczykowski, dyspozytor w ruchu Bobrek kopalni Bobrek-Piekary w Bytomiu.
– Za cel obrałem sobie Żywiec, a drogę wyznaczyłem przy użyciu Google Maps. Wybrałem się w drogę w sobotę, bez narzędzi, nie wziąłem ze sobą nawet dętki. W Bielsku-Białej złapałem panę. Dobrze, że jeszcze był czynny sklep. Udało mi się kupić pompkę, łatki i klej. Mimo wszystko dotarłem do obranego celu. Wróciłem do domu szczęśliwy i zmotywowany do kolejnych rowerowych wypraw – wspomina.
Odtąd w kolejne trasy wybierał się już w pełni wyekwipowany. Dotarł kolejno do Krakowa, Wrocławia i Zakopanego.
Obecnie jest właścicielem trzech rowerów: dwóch kolarzówek i jednego gravela.
Karbon na Barbórkę
– Zebrałem już doświadczenia w jeżdżeniu na różnych rowerach. Najchętniej wybieram kolarzówkę z oponą o szerokości 25 mm i gładkim bieżnikiem. Uwielbiam prędkość, dystans i gładkie asfalty. Moja kolarzówka posiada ramę i koła aluminiowe. Na zeszłoroczną Barbórkę kupiłem rower karbonowy, z kołami wykonanymi również z włókna węglowego o stożkach 50 mm. To są najlżejsze rowery, świetnie się spisują przede wszystkim na podjazdach, gdzie każdy gram jest na wagę złota. Ramy karbonowe znacznie lepiej pochłaniają drgania spowodowane nierównościami na szosie. Mając taki rower, pomyślałem o nieco dłuższej trasie. No i tak zrodził się pomysł podróży z Bytomia na Hel – opowiada cyklista w Bobrka.
Przygotowania?
– Przede wszystkim dużo trenowałem na drodze, a w sezonie zimowym w zaciszu domowym, korzystając z trenażera. W podróż na Hel spakowałem się w kwadrans, bo ileż to bagażu można zabrać ze sobą na rower. Dętki, zapasowa opona, podstawowe narzędzia, bidony na napoje, lekka odzież z długim rękawem na zmianę, kurtka przeciwdeszczowa, no i to, co włożyłem na siebie, czyli typowy strój kolarza. I tak wybrałem się przed siebie w drogę liczącą 616 km – ciągnie dalej swą opowieść Błażej.
Bardzo istotnym elementem wyposażenia jego roweru była nawigacja rowerowa Wahoo Elemnt Roam, czyli podręczny komputer rowerowy GPS. Przy pomocy specjalnej aplikacji Komoot wgrywa się do niego trasę. Urządzenie proponuje różne opcje drogi: szosową, górską lub turystyczną i można ją dostosować do różnych poziomów sprawności. Pokazuje też nawierzchnie dróg, wykorzystując dane z map OpenStreetMap i innych baz.
– Kolorowy wyświetlacz wskazał 616 km dystansu, który dzielił mnie od celu wyprawy, i czas, w jakim miałbym go pokonać – 24 godziny. W sumie jechałem 24 godziny i 54 minuty, ale z przystankami było to już 36 godzin i 41 minut. W tym czasie poruszałem się ze średnią prędkością 24,7 km/h. Można mi wierzyć lub nie, ale w drodze nawet się nie zdrzemnąłem. Po prostu, potraktowałem tę jazdę jako taki rowerowy ultramaraton. W przeszłości dużo biegałem. Jakiś czas temu uległem wypadkowi przy pracy w kopalni i obecnie nie mogę już uprawiać tej dyscypliny. Chcąc pozostać aktywny fizycznie, wybrałem kolarstwo – wyjaśnia.
Trzeba być czujnym
Trasa wyprawy wiodła przez: Częstochowę, Kłobuck, Pajęczno, Zduńską Wolę, Kłodawę, Ciechocinek, Toruń, Starogard Gdański, Gdańsk, Sopot, Gdynię i Władysławowo, Zatokę Pucką na Hel.
– Jadąc rowerem, należy wykazać sporą czujność, zwłaszcza w porze nocnej. Spotkanie z dziką zwierzyną może zakończyć się fatalnie zarówno dla cyklisty, jak i roweru. Nocą przejeżdżałem przez Toruń. Bardzo mi się podobało to miasto spowite snem i ciszą. Lekki kryzys przechodziłem przed Starogardem pomiędzy 4 a 6 rano. Zatrzymałem się, żeby wstąpić do Biedronki. Zjadłem posiłek, uzupełniłem bidony i dalej w drogę. Widoczny spadek prędkości poczułem dopiero wjeżdżając do Gdańska. Tempo spadało wraz z pokonywaniem Trójmiasta. W samym Gdańsku zrobiłem sobie przerwę. Gdzie poszedłem? Oczywiście, że nad morze. Byłem szczęśliwy, że udało mi się dotrzeć cało i zdrowo nad Bałtyk i zrealizować plan, tak jak sobie to obmyśliłem – przyznaje cyklista.
Jego zdaniem trasy rowerowe w Polsce pozostawiają wiele do życzenia. Niektóre odcinki wysadzane są kostką zamiast utwardzone asfaltem. Do barier ruchu rowerowego należą również zapadnięte lub wystające studzienki, za głębokie i o ostrych krawędziach rynsztoki, a także zbyt wysokie krawężniki. Prawda jest też taka, że Polski nie da się pokonać na rowerze wzdłuż i wszerz, jak chociażby w Holandii. Ścieżki rowerowe nie mają ciągłości. Jedne kończą się, a kolejne zaczynają w zupełnie innym miejscu, zmuszając rowerzystów do zjazdu na często ruchliwe szosy.
O czym zatem pamiętać, organizując podobną wyprawę?
– Ważne jest, aby właściwie dobrać rower do własnej budowy ciała. Odpowiedni rozmiar ramy, wysokość siodełka, kąt jego nachylenia, to wszystko jest niezwykle istotne, żeby się nam go wygodnie i bezpiecznie prowadziło. Polecam również lemondkę rowerową. To dodatkowa opcja, dzięki której można nieco odpocząć podczas jazdy, umożliwiająca rowerzyście przyjęcie bardziej komfortowej i aerodynamicznej pozycji na jednośladzie. Jej zalety docenimy zwłaszcza podczas jazdy długodystansowej – radzi Błażej Marczykowski.
Na cel kolejnej swojej wyprawy w sierpniu ponownie wybiera Bałtyk.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.