Działacze Greenpeace kontynuują w czwartek, 18 marca, protest rozpoczęty dzień wcześniej w kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Turów w Bogatyni (woj. dolnośląskie), gdzie rozpięli transparenty na jednej z koparek wielkogabarytowych. Domagają się m.in. odejścia od węgla do 2030 r.
Aktywiści weszli na teren kopalni w Bogatyni w środę rano i spędzili tam noc. Rzeczniczka Greenpeace Polska Katarzyna Guzek powiedziała, że na miejscu w czwartek pozostaje kilkunastu działaczy tej organizacji. Cztery osoby, które wczoraj opuściły teren kopalni, spędziły nocy w policyjnej izbie zatrzymań - przekazała.
Działacze Greenpeace weszli na teren Kopalni Turów w środę rano. Na pracującej tam wielkogabarytowej koparce wywiesili transparent opatrzony logo PGE i Ministerstwa Aktywów Państwowych oraz hasłem: Kryzys klimatyczny? No i ch*j!. Na maszynie widnieją też transparenty z hasłami: Polska bez węgla do 2030 r. oraz Tu zaczyna się kryzys klimatyczny.
Guzek powiedziała wcześniej, że protest ma zwrócić uwagę m.in. na konieczność odejścia od węgla w Polsce do 2030 r. Sprzeciwiamy się też planom przedłużenia koncesji na wydobycie węgla do 2044 r. w kopalni Turów - dodała rzeczniczka organizacji.
Joanna Flisowska, koordynatorka zespołu klimat i energia w Greenpeace, uważa, że w obliczu kryzysu klimatycznego PGE zachowuje się biernie i nie podejmuje żadnych działań. To skandal, że największa spółka energetyczna w kraju nie ma planu prawdziwej transformacji, który obejmowałby odejście od węgla. PGE dużo mówi o ekologii, ale wciąż planuje kolejne inwestycje węglowe, w tym przedłużenie działania elektrowni i kopalni węgla brunatnego Turów nawet do 2044 r. - powiedziała Flisowska.
Greenpeace twierdzi, że brak planu odejścia od węgla regionu turoszowskiego i bełchatowskiego może grozić utratą środków unijnych z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Dodatkowo działalność odkrywki Turów jest osią sporu z sąsiadującymi Czechami i Niemcami - wskazują działacze tej organizacji.
Rzeczniczka PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna Sandra Apanasionek w przesłanym oświadczeniu podkreśliła, że protest Greenpeace na terenie Kopalni Turów jest inspirowany m.in. przez czeskich aktywistów i związany z żądaniem doprowadzenia do jak najszybszego zamknięcia kompleksu Turów, który - jak wskazała - jest jednym z największych i najważniejszych wytwórców energii elektrycznej w Polsce. Rzeczniczka dodała, że służby PGE GiEK wyceniają szkody finansowe związane z akcją Greenpeace.
Postulaty Greenpeace są nierealne. Doprowadziłyby do uzależnienia Polski od energii sprowadzanej z zagranicy, zaś dla tysięcy ludzi z regionu turoszowskiego - utratę pracy z dnia na dzień. Zatrudnienie bezpośrednie w Kopalni i Elektrowni to ok. 5300 osób. Dodatkowo pracownicy spółek zależnych oraz podmiotów współpracujących, wraz z rodzinami, to około 60-80 tys. osób. Likwidacja działalności Kopalni i Elektrowni Turów bez zapewnienia rozłożonego na lata programu transformacji oznaczałaby załamanie lokalnego rynku pracy oraz dramatyczny wzrost bezrobocia i upadłość setek firm - wskazała w komunikacie rzeczniczka.
Kopalnia i elektrownia Turów w Bogatyni należą do spółki PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, będącego częścią PGE Polskiej Grupy Energetycznej. W 2020 r. polski minister klimatu Michał Kurtyka przedłużył koncesję na wydobywanie w Bogatyni węgla brunatnego na kolejne sześć lat, do 2026 r.
Kopalnia Turów planuje kontynuować działalność górniczą do 2044 roku, co zbiegnie się w czasie z zakończeniem eksploatacji Elektrowni Turów - wskazano w środowym komunikacie.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Wynająć ,, zielone ludki ,, z Donbasu i zrobią z tym brukselskim lobby porządek w jedną noc
Niemiecko - brukselsko organizacjo jedźcie się powiesić chodź raz !!! na kominy węglowe do Putina na Dombas do nowych republik Greenpic sponsoruje i opłaca zachodnie koncerty energetyczne które chcą sprzedawać naiwnym polaczkom prąd z marżą 1000 procent jak syf w Kauflandzie Lidlu kolejki do lekarzy na trzy lata