Teledysk poświęcony bezpieczeństwu pracy w górnictwie, zrealizowany przez ekipę filmowców z kopalni Rydułtowy w Wodzisławiu Śląskim, trafi na międzynarodowy konkurs do Kanady. Wcześniej zebrał wiele nagród i wyróżnień, podobnie jak poprzednie. Dziś aż trudno uwierzyć, że przed laty pomysł autorstwa Bogusława Porwoła potraktowano z przymrużeniem oka. Mało kto wierzył, że tego rodzaju twórczość może odnieść sukces.
– To było dziesięć lat temu. Zbliżał się finał konkursu „Pracuję bezpiecznie” w ówczesnej Kompanii Węglowej. Zaświtał mi wówczas pomysł, żeby nagrać teledysk promujący bezpieczną pracę górników. W kopalniach instalowano ekrany telewizyjne, za pomocą których wyświetlano komunikaty, a przy okazji przestrzegano przed zgubnymi skutkami łamania przepisów. Nieśmiało opowiedziałem o tym na spotkaniu w centrali, ale panowie wzięli to na dystans. Jednak w drodze powrotnej odezwał się telefon. Usłyszałem głos Grzegorza Ochmana, obecnego dyrektora Działu BHP i Szkoleń Polskiej Grupy Górniczej. „To może spróbujcie z tym teledyskiem. Puścimy go podczas finału, oczywiście, jak się uwiniecie” – powiedział. Skoczyło mi ciśnienie. Pomyślałem, od jutra bierzemy się do roboty – wspomina Bogusław Porwoł, nadsztygar bhp z ruchu Rydułtowy kopalni ROW.
Niebawem scenariusz został dopięty na ostatni guzik. Pojawił się też główny wykonawca utworu – Dawid Klimanek.
Hit finału
– Pasował mi do koncepcji. W tamtym czasie grywał z zespołem Heaven. Dopiero co rozpoczął pracę w naszej kopalni w przygotowaniu produkcji, a następnie jako nadgórnik na wydobyciu. Pomyślałem sobie: ma mocny głos, pisze fajne teksty i potrafi zachować się przed kamerą. Nie musiałem go długo przekonywać, wystarczył jeden telefon – opowiada dalej Bogusław Porwoł.
Najpierw próby z towarzyszeniem zespołu Głębia, potem nagranie w studio i wreszcie kręcenie teledysku na dole.
– Pierwszą dniówkę spędziliśmy na poziomie 400, w przekopie zachodnim kopalni Rydutowy-Anna. Nazajutrz zaliczaliśmy hałdę Szarlota. I znów cztery bite godziny. Na resztę kręcenia umówiliśmy się w rudzkiej kopalni Pokój. Nie wyobrażaliśmy sobie, że strawimy pod ziemią dwa dni. Nie mogliśmy się doczekać premiery – dodaje.
I w końcu nadszedł ten dzień. Teledysk „Bezpieczna praca” stał się hitem finału konkursu w Brzeszczach. Przez kolejne trzy tygodnie prezentowały go wszystkie największe sieci telewizyjne. Miał 140 tys. wyświetleń tygodniowo na kanale YouTube. Krytyk muzyczny Marek Sierocki powiedział o piosence, że jest to hit, który pewnie stałby się jeszcze większym przebojem, gdyby aż tak bardzo nie był związany z kopalnią. Bo przecież górnicy są w mniejszości. Zachęceni sukcesem twórcy teledysku mocno wzięli się do pracy nad nowymi pomysłami. Zrealizowali kolejne teledyski dedykowane bezpieczeństwu pracy: „Ryzyko zawodowe, białe dłonie, rycerze życia” – o ratownikach górniczych, „Zabawa w rabunek”, „Bezpieczny zestaw” oraz „Tango w przebudowie”. Ten ostatni klip zrealizowany w ramach projektu Głębia, został nagrodzony podczas ubiegłorocznej, 47. edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poprawy Warunków Pracy w Warszawie. Przypadła mu nagroda II stopnia za przedsięwzięcie organizacyjne i edukacyjne – „teledyski muzyczne jako narzędzie wykorzystywane podczas szkoleń z dziedziny BHP w Polskiej Grupie Górniczej”. Właśnie został wysłany na międzynarodowy konkurs filmów o tematyce bezpiecznej pracy do Kanady.
– Często pytają mnie, jak się zaczęła moja przygoda z kamerą. Powiem krótko: to dzieło przypadku. Z górą 30 lat temu pewien mój znajomy, wyspecjalizowany w realizowaniu filmów okolicznościowych, poprosił mnie o zastępstwo przy jednym zleceniu. Był to ślub. Miałem już do czynienia z kamerą, więc się zgodziłem. Przed kościołem zjawiłem się z dużych rozmiarów kamerą Hitachi na kasety VHS. Robotę wykonałem jak należy. Znajomy w samych superlatywach ocenił efekty mojej pracy, a ja pomyślałem sobie, że kamera to fajna sprawa i warto bliżej zainteresować się kręceniem filmów. Pierwsze produkcje poświęcone bhp zrealizowałem już w 2004 r. – cofa się pamięcią wodzisławski filmowiec.
Jego największą dotychczasową produkcją były słynne „Rydwany węgla”. Początkowo miał to być dwudziestominutowy film dokumentujący historię kopalni Rydułtowy-Anna, a wyszedł prawie półtoragodzinny, pełnometrażowy obraz, w którym zagrało ponad 200 osób, nakręcono aż 77 scen w 44 miejscach. Scenariusz stworzyli: Bogusław Porwoł, Wojciech Szymiczek i Krzysztof Laszczyński.
Historia jednej kopalni
– Wiele scen musieliśmy powtarzać nawet po kilkanaście razy, bo ludzie zacinali się przed kamerą, mylili tekst albo wybuchali śmiechem. Wszyscy byliśmy przecież amatorami, ale się udało. W powstałym filmie nie ma niczego, czego musielibyśmy się wstydzić – podsumowuje Bogusław Porwoł.
Jak powiada – obecna praca filmowca diametralnie różni się od tej sprzed trzydziestu, a nawet dwudziestu lat.
– Sprzęt jest doskonalszy, zminiaturyzowany. Zdjęcia, zwłaszcza w podziemnych wyrobiskach, kręci się wygodniej. Dawniej trzeba było taszczyć ze sobą masę lamp i stojaków. Na dół musiała zjeżdżać liczna ekipa. Teraz sama realizacja zdjęć trwa krócej, ale za to montaż pochłania zdecydowanie więcej czasu. Na stole montażowym można czynić cuda. Dziś dobrze zrealizowany film z wesela to Hollywood lat 90. – śmieje się Porwoł.
Bogusław Porwoł wraz z ekipą filmową podczas realizacji zdjęć do kolejnego teledysku o bezpiecznej pracy. Zdj. ARC
Ma też co wspominać. Kiedyś, w trakcie realizacji zdjęć do jednego z filmów, jego ekipa rejestrowała scenę wypadku drogowego. Na miejsce zjechała karetka pogotowia i policyjny radiowóz. Ucharakteryzowany aktor, ofiara wypadku, leżał właśnie na szosie.
– W pewnym momencie nadjechał samochód, z którego wyskoczył mężczyzna, chwilę rozmawiał z policjantami, następnie podbiegł do mnie. Co się okazało? Był to ksiądz znad morza. Zobaczył, co się dzieje i postanowił udzielić rannemu ostatniego namaszczenia. Innym razem kręciliśmy film o pożarze w kopalni. Aktorowi tak realistycznie ucharakteryzowano twarz, że sami górnicy wychodzący z szoli wpadli w osłupienie – wspomina filmowiec.
Największym jego marzeniem jest nakręcenie filmu na kanwie trylogii „Sami swoi” z 1967 r. w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego o dwóch zwaśnionych rodzinach żyjących po sąsiedzku.
– Ponad pół wieku minęło już od premiery pierwszej części. Czasy się zmieniły, inna jest polska wieś. Jak wygląda życie współczesnych Kargulów i Pawlaków? Czy ktoś się nad tym zastanawiał? Ja tak. Mam nawet część scenariusza. Ale to na razie plan na przyszłość – zdradza nadsztygar z Rydułtów.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.