- Nie unikniemy zamykania kopalń, ale ten proces będzie miał dużą mniejszą skalę niż 20 lat temu - mówi Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki. W rozmowie z red. Aldoną Minorczyk-Cichy komentuje zapisy porozumienia zawartego pomiędzy stroną rządową a Międzyzwiązkowym Komitetem Protestacyjno-Strajkowym w sprawie zasad i tempa transformacji górnictwa.
- Strona rządowa podpisała porozumienie z Międzyzwiązkowym Komitetem Protestacyjno-Strajkowym w sprawie zasad i tempa transformacji górnictwa. Czy jego zapisy są realne?
- Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie, bo nie znam żadnych wyliczeń, symulacji sytuacji w poszczególnych kopalniach po 5, 10 czy 15 latach. To, w jakiej kondycji będzie kopalnia, czy trzeba będzie ją likwidować, czy też warto w nią inwestować, jest funkcją wielu analiz, zarówno geologicznych, jak i ekonomicznych. Zarówno dostęp do złoża, koszty wydobycia, inne uwarunkowania, jak nadkoncentracja górniczych zagrożeń, czy też fedrowanie pod silnie zurbanizowanymi terenami – to wszystko ma wpływ na koszty wydobycia. Likwidacja kopalni jest zakończeniem procesu restrukturyzacji, a nie jej początkiem.
- Informacja rządu o konieczności zamknięcia części kopalń spotkała się ze zdecydowanym odzewem górników.
- Zaskakiwanie partnerów społecznych sygnałem o konieczności zamykania kopalń było – biorąc pod uwagę wcześniejsze nader optymistyczne, oderwane od rzeczywistości, wysyłane przez polityków informacje o kondycji górnictwa – wielkim zaskoczeniem i powodem do niepokojów społecznych. Ten błąd popełnił nie tylko obecny rząd. Podobnie postąpili jego poprzednicy z koalicji PO-PSL. Całe szczęście, że te niepokoje zakończyły się podpisaniem porozumienia. Szczegółowe ustalenia zostaną – tak zapewniają sygnatariusze – zapisane w umowie społecznej, która ma być zawarta jeszcze w tym roku.
- Jak, pana zdaniem, powinno wyglądać odchodzenie od węgla, przygotowanie do zamykania kopalń?
- Likwidacja kopalń powinna odbywać się w oparciu o kryteria ekonomiczne i geologiczne. Można ją zacząć dopiero wtedy, gdy zostanie rozwiązany problem społeczny. Inaczej mówiąc, gdy wyprowadzi się w sposób dobrowolny z kopalni pracujących w niej górników. Tak ten proces był realizowany w latach 1997-2001 przez rząd Jerzego Buzka. System osłon społecznych powinien objąć górników ze wszystkich kopalń Polskiej Grupy Górniczej. To otworzyłoby drogę do alokacji pracowników pomiędzy zakładami górniczymi.
- Wtedy, 20 lat temu, zmiany udało się przeprowadzić w spokoju społecznym.
- Powody sukcesu były dwa. Polityczny, bo już podczas kampanii wyborczej mówiliśmy, że proces likwidacji kopalń jest nieuchronny. Część kopalń była wtedy trwale nierentowna. Po drugie, bo daliśmy górnikom gwarancje zatrudnienia. Obiecaliśmy, że nie zwolnimy żadnego pracownika kopalni i dotrzymaliśmy słowa. Także redukcja zatrudnienia, która towarzyszyła likwidacji kopalń, była duża, sięgała ok. 105 tys. osób. Pracownicy odeszli na emerytury, pięcioletnie urlopy górnicze, otrzymywali jednorazowe odprawy w ramach Górniczego Pakietu Socjalnego. To otworzyło drogę do likwidacji stale generujących straty zakładów, a to z kolei pozwoliło na odzyskanie rentowności całej branży. Z akumulacji minus 23 zł na tonie węgla w roku 1999, w 2001 r. do dodatniej na poziomie 7 zł. Obecnie sytuacja nie jest tak skomplikowana. Konieczna restrukturyzacja branży nie musi być tak rozległa, bo górnictwo jest zdecydowanie mniejsze. To około 80 tys. zatrudnionych i wydobycie na poziomie 60 mln t rocznie, czyli zdecydowanie mniej niż ponad 20 lat temu. Istotnym czynnikiem w realizacji programu 20 lat temu była odpowiedzialna postawa związków zawodowych. Górnicza Solidarność była współautorem Górniczego Pakietu Socjalnego, którego zastosowanie w istotnej mierze przesądziło o powodzeniu programu.
- Nie taki diabeł straszny?
- Proces likwidacji kopalń jest nieuchronny, trzeba jednak odpowiednio go przygotować. W górnictwie zawsze likwidowano kopalnie, bo kończyły się im zasoby. W samym Zabrzu w latach 60. było ok. 10 kopalń, teraz jest jedna i to w dodatku zabytkowa. Ważne jest rozwiązanie problemu ludzi. Przez ostatnie 30 lat górników nikt nie zwalniał. Umożliwiało się im natomiast dobrowolne odejścia, ograniczało się przyjęcia nowych osób do pracy.
- Wracając do podpisanego w ubiegłym tygodniu porozumienia, czy coś budzi pana wątpliwości?
- Mam wątpliwości co do terminów likwidacji poszczególnych kopalń. Ale też nie mam wystarczającej aktualnej wiedzy analitycznej. Mam jednak nadzieję, że mieli ją ci, którzy porozumienie podpisali.
- Związkowcy podkreślali, że terminy mogą ulec korektom, bo analizy należy przeprowadzić bezpośrednio w zakładach przeznaczonych do likwidacji. Oni takimi danymi nie dysponowali.
- To odpowiedzialne stanowisko. Trudno jest zadekretować, iż kopalnia będzie pracowała do danego terminu. Z mojego oglądu sytuacji wynika, że niektóre z zakładów będą musiały szybciej zakończyć pracę niż to zapisano w porozumieniu. Ich czas funkcjonowania będzie bowiem zależny od wysokości wydobycia i uwarunkowań ekonomicznych.
- Czego jeszcze zabrakło w porozumieniu?
- Zabrakło mi wspólnych deklaracji o podjęciu działań dotyczących organizacji pracy. Obie strony odsyłam do doświadczeń kopalni Silesia, gdzie związki poszły na dalekie ustępstwa i kopalnia pracuje 7 dni w tygodniu. A przecież już sześciodniowy tydzień pracy w PGG pozwoliłby na zredukowanie znaczącej części kosztów stałych w kosztach wydobycia. Rentowność kopalni nie tylko zależna jest od warunków górniczo-geologicznych, ale również w istotnym stopniu od organizacji pracy. Pytanie, czy nie należało także o tym rozmawiać podczas negocjacji i czy związkowcy również nie powinni poczuwać się do obowiązku wspierania działań, które zredukują koszty wydobycia. To jest najlepszy sposób na wygranie konkurencji z importowanym węglem.
- W porozumieniu zapisano pomoc publiczną, na którą musi się zgodzić Komisja Europejska.
- To jest problem numer jeden. Zgodnie z unijnymi zasadami pomoc publiczna może być udzielana tylko na cele związane z restrukturyzacją, czyli przeobrażeniem przedsiębiorstwa, czy też z jego fizyczną likwidacją. Jak do tej pory KE nigdy nie miała zastrzeżeń do publicznych środków, które wydawaliśmy w Polsce na restrukturyzację górnictwa. Także bardzo kosztowna restrukturyzacja za czasów rządu Jerzego Buzka została pozytywnie oceniona. Podobnie w ostatnim czasie. Natomiast czy KE zgodzi się wprost na dotowanie produkcji węgla? Mam duże wątpliwości. Przykład stanowczości KE można było poznać, gdy polski rząd wystąpił o zgodę na połączenie Lotosu z Orlenem. Warunki ze względu na ochronę konkurencji na polskim rynku paliw były bardzo stanowcze, nawet restrykcyjne. Spowodowały znaczące ograniczenie potencjału Lotosu.
- W przypadku górnictwa rozmowy też będą bardzo trudne.
- Większa szansa na akceptację byłaby, gdybyśmy chcieli objąć górników ze wszystkich kopalń pakietem osłonowym, by otworzyć drogę do alokacji ludzi między kopalniami. Wtedy pokazalibyśmy, że restrukturyzacji poddajemy nie poszczególne kopalnie, ale całą Polską Grupę Górniczą. Myślę, że to byłoby w zasięgu polskich negocjatorów, tym bardziej, że mamy z przeszłości przykłady skuteczności takich działań.
- Co podczas restrukturyzacji przemysłu górniczego jest najważniejsze?
- Przed Polską jest wiele problemów do rozwiązania. Wiadomo, że podobnie jak miało to miejsce w przeszłości, chcemy restrukturyzować górnictwo w warunkach spokoju społecznego. Nie ma mowy o grupowych, przymusowych zwolnieniach czy likwidacji kopalń bez oglądania się na pracowników. Tego nigdy nie było i sądzę, że nie będzie. Fizyczna likwidacja kopalni jest zakończeniem procesu. Można ją realizować dopiero po załatwieniu spraw pracowniczych, prowadząc permanentny dialog z partnerami społecznymi. To jedyna racjonalna droga, innej nie widzę. Tak to się zresztą robi w całej Europie. Płaci się odprawy, uruchamia się pakiety osłonowe. Nie tylko urlopy i odprawy, ale też cały system przekwalifikowań, pośrednictwo pracy itp. Za czasów rządu Jerzego Buzka stosowano wiele narzędzi, które wspomagały odchodzących dobrowolnie z pracy górników.
- Możemy korzystać z tych doświadczeń?
- Często rozmawiam z dziennikarzami, którzy epatują przykładami przeobrażeń górnictwa z Niemiec, Wielkiej Brytanii czy Francji. Ale tak naprawdę możemy i powinniśmy się wzorować na swoich programach, bo one były lepiej przeprowadzone. Poza tym u nas skala problemu była zdecydowanie większa niż w tamtych krajach. Przecież wychodziliśmy od sytuacji, kiedy w górnictwie pracowało ponad 400 tys. ludzi, którzy w latach 90. wydobywali 180 mln t węgla rocznie. Skala nieporównywalna tak z Niemcami, jak i z Brytyjczykami, którzy mieli na restrukturyzację swoich kopalń znacząco więcej czasu i pieniędzy. Nie sądzę, żeby lepiej to zrobili. Przecież, gdy premier Margaret Thatcher przymierzała się do przeobrażeń w brytyjskim górnictwie, to miała ponad 10-miesięczny strajk, bijatyki na ulicach. To nie jest absolutnie dobry przykład. Trzeba to robić w warunkach dialogu z partnerami społecznymi. Obie strony muszą się szanować.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
A to dopiero fałszywiec, pierwszy likwidator pw
A czyj podpis po akcesją RP do UE, kto rozpoczął likwidację górnictwa węgla kamiennego w Polsce? Czy to aby nie pan Steinhoff? Spółki Węglowe, pierwszy bękart likwidacji, był jego pomysłu.
Niemcy mogli dotować kopalnie , ostatnia kopalnia 3,5 mld euro dotacji rocznie dostawała. Polska nie może ani grosza na dotacje górnictwa przeznaczyć ! To jest to równe traktowanie państw w unii europejskiej !!!
Przygotowujemy rynek zbytu dla węgla zza granicy?!?!