Elon Musk, współzałożyciel i dyrektor generalny Tesli, zwrócił się do koncernów górniczych, które wydobywają nikiel, żeby zwiększyły wydobycie. Mimo że zaapelował również o poszanowanie środowiska, to dotychczasowe praktyki pokazują, że „ekologiczne” wydobycie niklu jest co najmniej trudne.
Tesla jest jednym z symboli transformacji energetycznej i zielonego ładu, który zrywa z wykorzystaniem paliw kopalnych. Kalifornijska firma jest najbardziej znanym producentem pojazdów elektrycznych, a w swojej flocie oprócz samochodów osobowych ma również pickupy, a nawet ciągniki siodłowe – wszystkie napędzane akumulatorami.
Mimo kryzysu związanego z pandemią koronawirusa oraz wszystkich chorób wieku dziecięcego nowego produktu, jakim wciąż jest samochód elektryczny – wysoka cena, stosunkowo mały zasięg oraz długi czas ładowania – firmie Muska z powodzeniem udaje się utrzymać na rynku. W okresie od kwietnia do czerwca, czyli w momencie, kiedy na świecie rozpoczął się koronakryzys, firma amerykańskiego miliardera zarobiła 104 mln dolarów. Jednym z głównych wyzwań, jakie postawił ostatnio Musk, jest obniżenie ceny samochodów oraz zwiększenie liczby produkowanych pojazdów, tak aby stały się bardziej dostępne dla szerszej rzeszy odbiorców.
Z poszanowaniem środowiska
Żeby tak się jednak stało, Tesla potrzebuje większej ilości materiałów. W tym wypadku najbardziej problematyczne są składniki potrzebne do produkcji akumulatorów. Jednym z nich jest nikiel i to właśnie do producentów tego metalu zwrócił się Musk.
– Tesla da wam gigantyczny kontrakt długoterminowy, jeśli będziecie potrafili wydobywać nikiel efektywnie i z poszanowaniem środowiska – zaapelował szef Tesli.
Dlaczego akurat nikiel? To jeden z najbardziej istotnych składników akumulatorów, który w bezpośredni sposób przyczynia się do zwiększenia zasięgu pojazdów. Póki co głównym zastosowaniem niklu jest jego wykorzystanie do produkcji stopów, chociażby przy tworzeniu stali, która dzięki domieszce tego metalu staje się bardziej wytrzymała, kwasoodporna i nierdzewna. Oprócz tego nikiel ma szerokie zastosowanie w elektryce, przy produkcji narzędzi i aparatury chemicznej. Coraz częściej jednak słychać, że przy tak szybkim tempie rozwoju elektromobilności to właśnie ta branża w kolejnych latach może stać się głównym odbiorcą niklu.
Sama Tesla nie jest producentem akumulatorów – ich dostawcami są LG Chem z Korei Południowej oraz japoński Panasonic i póki co to właśnie te koncerny kupują nikiel od firm wydobywczych. Największe zasoby tego metalu znajdują się m.in. w Kanadzie, Australii, Indonezji, Kolumbii i Nowej Kaledonii, natomiast jeśli chodzi o samych producentów, w gronie pierwszej trójki są: rosyjski koncern Nornickel, brazylijski Vale i brytyjsko-australijski BHP.
Apel o poszanowanie środowiska w przypadku produkcji niklu ma szczególne znaczenie. Niestety pozyskiwanie tego metalu wciąż trudno nazwać ekologicznym. Nikiel wydobywa się głównie metodami odkrywkowymi, co nie tylko powoduje trwałe przeobrażenie krajobrazu, ale również zakłóca system wód powierzchniowych. Na takie skutki uboczne skarżą się organizacje ekologiczne z Nowej Kaledonii, gdzie jednym z koncernów wydobywających rudy niklu jest Vale. Mimo że tamtejsze kopalnie w ostatnich latach zaczęły przywiązywać dużą wagę do kwestii środowiskowych, to niektóre wciąż są uznawane za zagrożenie dla lokalnego ekosystemu obejmującego też rafy koralowe.
To jednak nic w porównaniu do złej sławy rosyjskiego Norylska, gdzie pracuje jeden z największych zakładów wytopu metali ciężkich należący do koncernu Nornickel. Oprócz niklu zakład zajmuje się głównie produkcją miedzi, a to wszystko przekłada się na ogromną degradację i skażenie tego rejonu, którego efektem jest niższa o 10 lat średnia życia mieszkańców od i tak już niewysokiej rosyjskiej średniej.
Wizerunkowe problemy
Wracając do koncernu Vale (a to on zdaniem Agencji Reutera ma być faworytem, jeśli chodzi o zwiększenie dostaw niklu na rzecz Tesli), to Brazylijczycy mają wciąż wizerunkowy problem związany z katastrofą, do której doszło w minionym roku. Chodzi o pęknięcie tamy zbiornika odpadów poflotacyjnych w brazylijskiej kopalni rudy żelaza w Brumadinho. Zginęło wtedy ok. 270 osób, a ogromny teren został zanieczyszczony toksycznymi odpadami przeróbczymi.
Brazylijczycy mówili wtedy, że katastrofa przypomina do złudzenia wcześniejszą tragedię – w 2015 r. w tym samym stanie Brazylii inna tama zbiornika osadowego w kopalni rudy żelaza Samarco, należącej do kompanii BHP Billiton, doprowadziła do śmierci 19 ludzi i pociągnęła za sobą największą katastrofę ekologiczną w historii kraju (ze zbiornika z osadami wyciekło 50 mln m sześc. toksycznego błota, które rzeką Rio Doce spłynęło po 600 km do Oceanu Atlantyckiego).
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.