Kamień, miotła, para butów, z których jeden zaopatrzony jest w teflonową podeszwę i można śmiało ruszać na lód. Choć bez cierpliwego trenera może być kiepsko. Na szczęście i jego spotykamy. Paweł Kuśka, sztygar zmianowy oddziału ED16 ruchu Borynia, to wytrawny gracz w curling. O tej niezwykłej dyscyplinie sportowej wie wszystko.
- Drużyna liczy 4 osoby. Jedna rzuca, dwie szczotkują lodową taflę, kolejna stoi na końcu toru. Mamy 16 kamieni, po osiem na każdą drużynę. Zadaniem teamu jest umieszczenie jak największej liczby kamieni w domu, przy jednoczesnym wybijaniu kamieni przeciwnika, co bywa już nieco trudniejsze – instruuje.
Domy to okręgi przypominające tarczę. Są zaznaczone na torze o długości 45 m i szerokości 5 m.
Uwaga! Paweł Kuśka rusza przed siebie. Jedna jego noga posuwa się po torze, drugą się odbija i ciągnie ją za sobą po tafli. Cały czas w jednej ręce trzyma szczotkę, jakby się na niej lekko podpierał, a w drugiej 20-kilowy kamień. W pewnym momencie kładzie go miękko na lód, lekko podkręcając.
Gdy kamień zmierza już w kierunku domu, za robotę zabierają się dwaj partnerzy z drużyny uzbrojeni w miotły. Szybkimi ruchami polerują lód przed toczącym się kamieniem. Regułą jest, że wszyscy głośno krzyczą, jakby starali się przemówić do kamienia, by toczył się po ich myśli. W końcu wpada on do domu, trącając jeden z tych, które umieścili w nim przeciwnicy. Uderzenie okazało się na tyle mocne, że kamień przeciwnika opuścił dom.
Zawodnicy z drużyny Pawła radośnie reagują na ten widok.
- Twarda strona szczotki służy do podpierania się w czasie wykonywania ślizgu, czyli w momencie, gdy wypychamy kamień w stronę domu. Drugiej używamy w trakcie szczotkowania. A buty to osobna sprawa. Mimo, że stanowią parę, jeden ma gumową podeszwę, drugi dla odmiany teflonową określaną mianem lidera, ułatwiającą ślizg. Po jego wykonaniu zawodnik zwykle zakłada na teflonową podeszwę gumową nakładkę ochronną, zwaną gripem, co jednak nie jest regułą – opisuje mistrz curlingu.
Mecz składa się z 6 do 10 endów, czyli rund. Każdy z czterech zawodników każdej drużyny wykonuje po dwa rzuty kamieniem. Szczotkują ci, którzy nie rzucają. Zwycięża zespół, który wygra większość rund, czyli uda mu się umieścić najwięcej kamieni bliżej środka domu.
Największe wrażenie robią w tym wszystkim właśnie owe kamienie, popularni nazywane czajnikami ze względu na swą charakterystyczną budowę, zwłaszcza uchwyt. Dla osoby próbującej curlingu pierwszy raz w życiu robią wrażenie bardzo ciężkich. Produkuje się je z granitu wydobywanego u wybrzeży Szkocji.
- Sztuką jest nadać im odpowiedniej rotacji, zgodnie z ruchem wskazówek lub przeciwnie. Znam przypadki, gdy jeden rzut zadecydował o wygraniu rundy, a nawet całego meczu. Kamień poszedł lekko bokiem, wpadł do domu i wybił siłą rozpędu dwa kamienie przeciwnika. Słowem, mistrzostwo świata – opisuje Paweł Kuśka.
Co ciekawe, curling jest zaliczany do grupy sportów precyzyjnych, a to oznacza, że każdy mecz toczy się według ustalanej na bieżąco strategii. Jest za nią odpowiedzialny jeden z czwórki zawodników, zwany skipem.
- Jeśli komuś uda się wypchnąć kamień i przy tym nie upaść na lód, to będzie z niego gracz – śmieje się Paweł Kuśka.
Od pewnego trenuje w drużyny o dźwięcznej nazwie Curlusy Baniate, która aż trzykrotnie sięgała po tytuł mistrza Polski.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.