W tym roku mija 45 lat od katastrofy drogowej pod Żywcem. W wypadku dwa autokary, jeden po drugim, runęły z kilkunastometrowego mostu do wody. To jeden z najtragiczniejszych wypadków górniczych, który wydarzył się poza terenem kopalni. Przypominamy tekst, który w 2018 roku ukazał się na łamach Górniczej.
„Kopalniaki”, czyli pracownicze autobusy, które dowoziły górników na szychtę, to w latach 70. popularny widok. Górnicy, którzy zaczynali poranną zmianę, musieli wyruszyć już bladym świtem. Z Żywiecczyzny w stronę śląskich i małopolskich kopalń każdego dnia wyjeżdżał sznur autobusów PKS w kilkuminutowych odstępach. Nie inaczej było 15 listopada 1978 r. O godz. 5 było jeszcze całkiem ciemno. Śniegu co prawda nie było, ale w górach temperatura w nocy spadła kilka stopni poniżej zera, gdzieniegdzie unosiła się mgła. Jednym z autobusów, który miał zawieźć górników na kopalnie Brzeszcze, Ziemowit i Mysłowice, kierował 35-letni Józef Adamek, ojciec słynnego boksera. Pasażerowie, którzy stali przy drodze w kolejnych wioskach, aby się ogrzać przestępowali z nogi na nogę. Autobus miał ponad półgodzinne opóźnienie. Dziś trudno powiedzieć, czy przyczyną były trudne warunki atmosferyczne, czy usterka techniczna, którą trzeba było naprawić w bazie.
- Wszystko młode – wspomina w filmie dokumentalnym „Nieznane katastrofy. Wilczy Jar” Janusz Kinek, wtedy górnik kopalni Brzeszcze, który był jednym z pasażerów autobusu.
- Jedni się przyjmowali do pracy, jechali pierwszy raz załatwić akurat w ten feralny dzień. Inni jechali nawet się zwolnić, no bo różnie to bywało. Autobus miał 40 minut opóźnienia. Spiesząc się, kierowca jechał szybciej. Na pułapkę natrafiliśmy na moście.
Autobus z górnikami jechał drogą w kierunku Międzybrodzia Żywieckiego, która biegnie wzdłuż linii brzegowej Jeziora Żywieckiego. Most, o którym mówi Kinek, znajduje się w Oczkowie (dziś to najbardziej wysunięta na północ część Żywca, wtedy odrębna wieś) i łączy brzegi wąwozu, którego dnem płynie potok wpadający do akwenu. Most znajduje się na wysokości 18 m od lustra wody, a głęboki wąwóz jest nazywany przez miejscowych Wilczym Jarem. Tuż przed mostem droga opada w dół i lekko zakręca. Pod koniec lat 70. nawierzchnia mostu była jeszcze ułożona z wyszlifowanych przez lata kostek brukowych. Na dodatek mróz zrobił swoje i wilgoć zamieniła się w nocy w szklankę lodu.
Lot i uderzenie
- Spałem w autobusie. Jak weszliśmy w zakręt, czuć było, że próbuje hamować, ale bez efektu. Tyle że kierowca zawołał: „ludzie, ratujcie się”. Zdążyłem się chwycić przed sobą rurki i siedzenia i to było wszystko. Autobus runął, strasznie długo się leciało. Pamiętam te emocje, w powietrzu jak się leciało, długo, długo. Później tylko uderzenie i straciłem przytomność – opowiada Kinek.
Autobus, który połamał balustradę mostu jak zapałki, spadł na brzeg strumienia. Przód znajdował się w wodzie, reszta na lądzie. Kinek, kiedy się ocknął, w ciemnościach zobaczył makabryczny widok. Przed sobą miał rumowisko połamanych siedzeń, ciał i bagaży. Zwłoki górników, które wypadły z autobusu unosiły się na wodzie. Następny autobus pracowniczy, który kilka minut później jechał tą samą drogąm był tylko o krok od katastrofy. Też zatańczył na oblodzonej kostce, ale kierowca zdołał wyprowadzić go z poślizgu. Górnicy, którzy nim jechali, ruszyli na pomoc kolegom z wraku, który leżał rozbity na dnie wąwozu. Do nich przyłączyli się pasażerowie kolejnych „kopalniaków”. Na dole słyszeli jęk tych, którzy przeżyli. O pomoc prosił kierowca Józef Adamek, ale po kilku minutach zmarł.
Nie udało się zatrzymać
Kilku górników zostało na górze – zatrzymywali kolejne autobusy. Jadącego kilkanaście minut później takiego samego autosana, jak ten który runął w przepaść ok. godz. 5 nie udało im się zatrzymać. Pojazd zaczął hamować. Zwolnił, ale na niewiele to się zdało. Odbił się od barierek po prawej stronie mostu i powoli sunął w stronę wyrwy w balustradzie, którą zrobił pierwszy autobus. Spadając obrócił się kołami do góry. Wylądował w wodzie, kilka metrów dalej od pierwszego wraku. Świadkowie wspominają, że w momencie uderzenia było słychać krzyki. Kiedy pochłonęła go ciemna toń, zaległa całkowita cisza. Szczęście w nieszczęściu drugim autosanem oprócz kierowcy jechało tylko trzech pasażerów. Zginęli wszyscy.
Górnicy wyciągnęli na brzeg 18 ciał zanim na miejsce przyjechało pogotowie, straż pożarna i policja.
- Po takiej desce wszedłem na tył autobusu. Zajrzałem do środka i jak piekło Dantego. Szumiał wiatr, fale biły o prawą burtę autobusu (…). Tam w środku to się wszystko ruszało. Widać było głowy od tyłu, widać było kawałek ręki, ubrania. To wszystko było w ruchu, bo woda powodowała ten ruch – wspomina Czesław Pruski, wówczas komendant Rejonowych Straży Pożarnych ZSP w Żywcu. - Pracowaliśmy w strasznym stresie. Proszę sobie wyobrazić 30 ciał leżących obok siebie. To robi duże wrażenie.
W katastrofie zginęło 27 górników, dwóch kierowców oraz wdowa po górniku, który krótko wcześniej zginął na kopalni. Kobieta jechała, żeby załatwić formalności związane ze śmiercią męża. 9 osób przeżyło.
Wątpliwości do dziś
Śledztwo dotyczące katastrofy wszczęła Prokuratura Rejonowa w Bielsku-Białej. Biegli stwierdzili, że obydwa autobusy nie były sprawne technicznie – miały niesprawne układy hamulcowe, układy kierownicze i wady ogumienia. Jak orzekli, te wady mogły, ale nie musiały przyczynić się do katastrofy. Prokuratura szybko umorzyła sprawę. Winą obarczono obydwu kierowców, a dodatkową przyczyną były niesprzyjające warunki atmosferyczne. To do dziś budzi wątpliwości bliskich ofiar i tych, którzy przeżyli katastrofę. Wskazują, że główną przyczyną był zły stan techniczny pojazdów oraz samej drogi. Popularna wśród mieszkańców Żywiecczyzny wersja głosi również, że do wypadku pierwszego autobusu przyczynił się milicyjny radiowóz. Miał stać tuż przed mostem, a kierowca, który musiał go wyminąć miał podczas tego manewru stracić panowanie nad autobusem.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.