Ledwie w połowie sierpnia, po wielomiesięcznych sporach legislacyjnych, prezydent RP podpisał nowelizację ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii, a już media podnoszą alarm o kolejnym projekcie nowelizacji tego prawa, który w dodatku ma chytrze i po kryjomu odwracać jego sens...
Przypomnijmy, że zatwierdzona przez Andrzeja Dudę najnowsza wersja ustawy o OZE wprowadza jedną zasadniczą zmianę: tzw. opłata zastępcza, która dotąd była niezmienna i wynosiła 300,03 zł/MW dla przedsiębiorców (którym zabrakło na pokrycie części wytworzonej energii elektrycznej obowiązkowych tzw. zielonych certyfikatów pochodzenia z OZE) zastąpiona zostaje opłatą zmienną, której wysokość będzie sprzężona z rynkową wartością certyfikatów. Opłata nie może być wyższa niż 125 proc. średniej ceny danego rodzaju certyfikatów (np. z wiatraków lub biogazu rolniczego) na Towarowej Giełdzie Energii. Nie może też być wyższa niż dotąd.
Czy spółki przepłaciły za certyfikaty?
Cena rynkowa zielonych świadectw spadła przez kilka lat aż o 90 proc. z powodu nadpodaży (dzisiaj kosztują niecałe 30 zł/MW, gdy wcześniej kilkaset złotych). Niektóre państwowe spółki energetyczne podpisały przed kilku laty długoterminowe kontrakty na kupno certyfikatów z OZE po wysokich cenach na poziomie 300 zł i dzisiaj czują się poszkodowane, bo na rynku mogłyby je nabyć znacznie taniej.
- Uważam, że w sprawie odnawialnych źródeł energii, farm wiatrowych, drenowania spółek energetycznych powinna zostać powołana sejmowa komisja śledcza. Jest to niezbędne do wyjaśnienia wielu budzących szok i niedowierzanie transakcji wartych przecież miliardy – ocenił prezes grupy Energa Daniel Obajtek, komentując artykuł poświęcony „aferze OZE” na łamach konserwatywnego tygodnika „Sieci”.
Zdaniem wiceministra energii Andrzeja Piotrowskiego, który bronił w parlamencie noweli ustawy o OZE, należało ją poprawić: - Jeżeli w oparciu o prawo rodzi się patologia, to należy podstawę tej patologii usunąć i to jest istota tej zmiany – tłumaczył posłom.
Afera spójnikowa?
Tymczasem na inny, rzekomo aferalny trop wpadli niedawno autorzy Dziennika Gazety Prawnej, ogłaszając, że w kolejnym projekcie prawa związanego z OZE (noweli ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe), którą przygotowuje obecnie Ministerstwo Energii, umyślnie ukryto zmianę porównywalną do osławionego „lub czasopisma” sprzed lat…
O co chodzi? O odległość, w jakiej nie można w pobliżu domów mieszkalnych stawiać od ponad roku słupów z turbinami wiatrowymi. Teraz obowiązuje zasada 10H, to znaczy nie bliżej, niż dziesięciokrotna wysokość wiatraka.
- Na stronie 51 projektu skorygowany ma być przepis określający, w jaki sposób należy mierzyć wymaganą odległość. Obecnie mówi on, że wylicza się ją między punktem A a punktem B. Ministerstwo proponuje jednak zastąpić spójnik „a” spójnikiem „albo” - alarmują dziennikarze DGP.
- Wprowadzenie spójnika „albo” spowoduje, że odległość pomiędzy turbiną a budynkiem mieszkalnym nie zostałaby w ustawie w ogóle zdefiniowana. Odcinek musi przecież zawierać się między jednym punktem a drugim. Niemożliwe jest, by zawierał się między punktem albo punktem – potwierdza na łamach gazety prof. Barbara Lebiedowska, ekspertka Komisji Europejskiej ds. akustyki środowiska, która nazywa sprawę aferą spójnikową i posądza urzędników o celowe działanie, „aby wróciło stare”. W ministerstwie zdecydowanie jednak zaprzeczają, tłumacząc, że to tylko fatalny błąd, który zostanie natychmiast poprawiony.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.