- Teoretycznie węgiel dla elektrowni, po ich przerobieniu na inny rodzaj paliwa, można kupować w Polsce - twierdzi ukraiński ekspert ds. polityki energetycznej Kirył Sazonow. Jednocześnie argumentuje, że taki pomysł nie ma najmniejszego sensu.
Przypomnijmy, że od piątku (17 lutego) na Ukrainie zaczyna obowiązywac miesięczny stan wyjątkowy w energetyce. Decyzję rządu wywołał krytyczny brak węgla antracytowego, spowodowany samorzutną blokadą, jaką na linii demarkacyjnej między Donbasem a resztą kraju ustanowili weterani i ochotnicy batalionów obywatelskich.
- Dalsze blokowanie transportów z węglem z terytoriów okupowanych może doprowadzić do wyłączeń prądu elektrycznego na całym obszarze Ukrainy - ogłosił minister ds. tymczasowo okupowanych terytoriów Wadim Czernysz.
Władze: separatyści nie zarabiają na węglu!
Władze przekonują, że antracyt sprowadzany z Donbasu wydobywa się w kopalniach przedsiębiorstwa DTEK, które zostało zarejestrowane na Ukrainie, do elektrowni tej samej spółki.
- Węgiel przemieszcza się więc w ramach jednego przedsiębiorstwa. Po prostu przewozi się go tylko przez linię demarkacyjną - podkreśla minister Czernysz, dodając, że górnicy, którzy wydobyli antracyt na okupowanych terytoriach, są ukraińskimi pracownikami, dostają wynagrodzenia zgodnie z ukraińskim prawem i płacą podatki do budżetu państwa, również podatek na ATO (akcję antyterrorystyczną przeciw rebeliantom).
- Jeśli zatrzymamy dostawy węgla, kraj czekają wyłączenia energii elektrycznej - ocenia Czernysz.
Elektrownie na węgiel z Polski?
Kotły w ukraińskich elektrowniach można przebudować tak, by mogły spalać inne niż antracyt rodzaje węgla. Ekspert ds. polityki energetycznej Kirył Sazonow tłumaczy, że taka przeróbka zajmie od 9 do 12 miesięcy. Kosztowałaby ponad 100 mln hrywien za jeden blok energetyczny.
- Jasne, że nikt nie zrobi tego w sezonie grzewczym. Gdyby nawet, to węgla innego niż antracyt także na Ukrainie brakuje. Węgiel energetyczny w ilościach niezbędnych do przerobionych kotłów można teoretycznie kupić w Polsce, ale na logistykę trzeba odliczyć minimum dwa tygodnie. A do tego potrzebna Ukrainie ilość węgla musi być jeszcze w dyspozycji u sprzedawców - objaśnia Sazonow.
Jego zdaniem zastąpienie antracytu węglem z zagranicy nie opłaca się. Dlaczego? Cena węgla ukraińskiego wynosi 1730 hrywien/t (258 zł - przyp. red.), a importowanego według cen ARA około 2700-2800 hrywien/t (403-418 zł/t). Wątpliwe, by Polsce z kolei opłacało się obniżać ceny.
Sazonow uważa więc, że przerabianie elektrowni na węgiel typu G (czyli energetyczny, na ukrainie nazywa się go "gazowym" w odróżnieniu od A, czyli "antracytowego" - przyp. red.) w ogóle nie oznacza rozwiązania problemu.
- Na dłuższą metę przeróbka miałaby sens tylko pod warunkiem, że jednocześnie zwiększymy wydobycie własnego węgla energetycznego w Zagłębiu Lwowsko-Wołyńskim - twierdzi ekspert i tłumaczy, że waluty trzeba do kraju przyciągać, a nie wywozić z Ukrainy.
Polityczno-łapówkarskie gierki węglem
Wielu komentatorów ukraińskich sądzi, że toczy się jakaś polityczno-korupcyjna gra. Politolog Rusłan Bortnik nie wyklucza, że przy pomocy weteranów ATO przedstawiciele władzy chcą zaszantażować biznesmena Rinata Achmetowa, do którego należy spółka DTEK (z kopalniami na Donbasie).
- Może wykryto, że kroi się jakiś gruby kontrakt na węgiel np. z RPA? - pyta Bortnik.
Zdaniem Aleksjeja Jakubina bataliony grają rolę agentów interesów ekonomicznych ludzi, którzy chcieliby uzyskać jakąś część zysków z podobnych transakcji węglowych.
A może Gazprom ma interes?
Dla Aleksjeja Gołobuckiego dziwne jest, że akcję rozpoczęto w szczycie sezonu grzewczego.
- Jeżeli nie będzie węgla, elektrownie zaczną spalać dużo więcej gazu, który chętnie chciałby dostarczyć Ukrainie Gazprom z Rosji po cenach kontraktu zawartego jeszcze w 2009 r. Ale kupować tego gazu się nie opłaca, ponieważ w Sztokholmie trwa proces sądowy w sprawie cen w tym kontrakcie. Gdyby Ukraina złamała się i kupiła jednak gaz, zmniejszy to jej szanse przed sądem. A jeśli państwo przegra w Sztokholmie, to będzie musiało zapłacić Gazpromowi 38 mld dol. A to znaczy, że Ukraina przegra także całą wojnę - dopowiada Gołobuckij.
Blokada szkodzi tylko prostym ludziom
Inni eksperci podkreślają, że blokada Donbasu nie ma sensu z punktu widzenia ograniczenia kontrabandy, ani też nie doprowadzi do przyspieszenia procesu wymiany jeńców (odmowa wymiany była pierwotną przyczyną blokady - przyp. red.). Przeciwnie, separatyści mogą utwardzić swoje stanowisko przy wymianie.
Trudno też wyobrazic sobie naprawdę skuteczną kontrolę przemytu na granicy o długości 400 km. Do dyspozycji sztabu blokady pozostaje ok. 200 osób, a według wyliczeń potrzebnych byłoby minimum 900.
Podkreśla się, że absurd blokady polega też na tym, iż wszystkie zakazane produkty mogą zostać dostarczone na terytoria okupowane bezpośrednio przez północną granicę z Rosji.
- Gdyby nawet wystąpiły u separatystów jakieś kłopoty z zaopatrzeniem np. w żywność, to na pewno nie odczują ich rosyjscy żołnierze stacjonujący w Donbasie ani bojownicy. Ucierpią najwyżej prości ludzie - uważa poseł do Rady Najwyższej Ukrainy Refat Czubanow. Jego zdaniem, o ile główny cel blokady ma polegać na tym, żeby zagłodzić ludzi, to znaczy, że jest to zła akcja i w ogóle nie powinno się jej zaczynać.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.