Nowelizacja unijnej dyrektywy o delegowaniu pracowników może zagrozić setkom tysięcy polskich miejsc pracy; to ostatni dzwonek, by usłyszano nasz głos w Europie - mówi prezes Inicjatywy Mobilności Pracy Stefan Schwarz. Solidarność uważa z kolei, że propozycja KE to "krok we właściwym kierunku".
Mija półmetek prac związanych z budzącą kontrowersje nowelizacją unijnej dyrektywy o delegowaniu pracowników. Najprawdopodobniej na początku przyszłego roku poznamy jej ostateczny kształt. Według obecnych założeń wszystkie przedsiębiorstwa, które będą tymczasowo wysyłać swoich pracowników za granicę, będą musiały płacić im wynagrodzenie według zasad dotyczących lokalnych pracowników.
Projekt nowelizacji jest obecnie negocjowany w tzw. trylogu między Komisją Europejską, Parlamentem i Radą UE.
Projekt był głównym tematem niedawnej wizyty w Polsce unijnej komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen. Jak przyznała wtedy, rzeczywiście budzi on kontrowersje i nie każdemu się podoba.
- Dlatego kluczowe jest rozpoczęcie dialogu pomiędzy rządami państw członkowskich UE a partnerami społecznymi z krajów europejskich. (...) Jego głównym celem jest zapewnienie równych zasad dla przedsiębiorców w Unii Europejskiej i skutecznej ochrony pracowników. Przyglądając się dyrektywie z 1996 roku, stwierdziliśmy, iż jeszcze wiele można zrobić. Chodzi o wprowadzenie zasady równej płacy za tę samą pracę w tym samym kraju - powiedziała komisarz przy okazji wizyty w Polsce.
Jak przekonywała wtedy, KE nie chce, aby przykładowo polscy pracownicy delegowani byli traktowani jak "ludzie drugiej klasy".
- W krajach członkowskich UE pracuje ponad 400 tys. polskich pracowników delegowanych - dodała Thyssen.
W październikowy wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Thyssen powiedziała z kolei, że przemieszczanie się pracowników w ramach Unii nie może powodować presji na rzecz obniżenia płac i ograniczenia ochrony socjalnej, bo w niektórych krajach zachodnich, np. Francji, wywołuje to protesty.
- Ludzie zaczynają się sprzeciwiać już nie tylko przyjmowaniu pracowników delegowanych, ale w ogóle swobodzie przemieszczania się pracowników w Unii. To oznaczałoby obalenie jednej z czterech wolności, na których oparta jest integracja. (...) Dlatego w Komisji Europejskiej zdecydowaliśmy się na rewizję przepisów o pracownikach delegowanych - powiedziała komisarz.
Eksperci wskazują jednak na zagrożenia dla Polski, które mogą wynikać z nowej dyrektywy.
- Proponowane zmiany dotkną przede wszystkim 11 państw członkowskich, które protestowały w ramach żółtej kartki. Nowelizacja dyrektywy znacznie zmniejszy konkurencyjność przedsiębiorstw z tych państw - ale i całego unijnego rynku, zwłaszcza usług - mówi PAP Stefan Schwarz, prezes Inicjatywy Mobilności Pracy.
- Dotknie to Polskę w sposób szczególny, ponieważ co piąty delegowany pracownik w UE to obywatel naszego kraju. Nasze firmy delegują każdego roku ok. 400 tysięcy pracowników. Jeśli dodamy do tego pracowników sektora transportowego (którzy również mają być objęci dyrektywą) oraz pracowników administracyjnych firm, którzy delegują wielu pracowników, może to oznaczać, że zmiany dotkną w Polsce około 800 tysięcy osób - przekonuje.
Część ekspertów uważa, że po wprowadzeniu zmian polskie firmy działające za granicą zostaną obciążone nowymi ograniczeniami, a ich usługi staną się droższe niż te świadczone przez przedsiębiorstwa lokalne. Ich zdaniem forsowane zmiany zamiast wyrównywać szanse, odbudują mur pomiędzy wschodem i zachodem Europy. Konsekwencją będzie zamykanie się zachodnich rynków i upadek wielu polskich firm.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.