Pomysł wycofania się z podwyższenia wieku emerytalnego - przedstawiony przez prezydenta elekta Andrzeja Dudę - budzi kontrowersje. Według ekspertów stracą na tym przyszli emeryci. Z kolei związkowcy uspokajają, że nie chodzi tu o zwykłe anulowanie wcześniejszej reformy.
Projekt zmian w ustawie o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, którego celem było stopniowe wydłużenie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67. roku życia od samego początku budził wielkie emocje.
Rząd, przygotowując go przeszło trzy lata temu, wskazywał, że podniesienie wieku przechodzenia na emeryturę jest konieczne ze względu na czekające nas zmiany demograficzne. Z czasem spadnie bowiem liczba osób, które będą płacić składki emerytalne, wzrośnie natomiast grupa osób pobierających emerytury. To oznaczałoby w przyszłości głodowe emerytury lub konieczność drastycznych podwyżek podatków, dzięki którym można byłoby "załatać dziurę" w systemie emerytalnym.
Polska nie jest jednak odosobniona w tej kwestii, gdyż problem starzejącego się społeczeństwa dotyka w zasadzie wszystkie kraje rozwinięte. Co więcej nie jesteśmy jedynymi, którzy zdecydowali się na podniesienie wieku emerytalnego.
Podczas prac parlamentarnych nad dokumentem nie pomogły jednak ani te tłumaczenia, ani zapewnienia ówczesnego premiera Donalda Tuska, że proponowana zmiana jest najmniej dotkliwa dla ludzi, gdyż alternatywą byłoby np. podniesienie podatków.
Reformy bronił też ówczesny szef resortu finansów Jacek Rostowski.
- Przedłużenie wieku emerytalnego zostało przez rząd w bardzo przemyślany sposób zaprojektowane, jako coś, co będzie się działo - szczególnie, jeśli chodzi o zrównanie wieku kobiet i mężczyzn - w okresie 28 lat - mówił na początku prac parlamentarnych nad projektem noweli emerytalnej.
Proponowane przez rząd zmiany od początku popierali przedstawiciele pracodawców oraz eksperci. Ci pierwsi wskazywali, że reforma jest konieczna i nieuchronna, drudzy, że im dłużej będziemy pracować, tym większą emeryturę otrzymamy w przyszłości.
Odmiennego zdania byli m.in. związkowcy oraz opozycja, która nazwała rządowy projekt "szwindlem emerytalnym".
Obecny prezydent elekt Andrzej Duda, a ówczesny poseł PiS wskazywał wtedy, że Polacy pracują 1980 godzin rocznie, a to o wiele więcej niż w innych krajach Europy.
- Gdy wrócicie do swoich miast, co powiecie tym kobietom w marketach, na kasach? - pytał przyszły prezydent posłów koalicji PO-PSL.
Bezskuteczne okazały się jednak protesty związkowców z NSZZ Solidarność i OPZZ. Parlament odrzucił bowiem wniosek "S" podpisany przez ok. 1,5 mln osób, o zorganizowanie ogólnopolskiego referendum, w którym Polacy mieli zdecydować, czy chcą, by wiek emerytalny został podniesiony. Posłowie koalicji nie zgodzili się też na wysłuchanie publiczne projektu. Nic nie dało nawet zablokowanie przez przedstawicieli "S" parlamentu, gdy w maju 2012 r. Sejm głosował nad ustawą. W efekcie po około miesiącu prac nad reformą w parlamencie nowe przepisy zostały uchwalone.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
Niech mniej Rząd kradnie i obniżą sobie wynagrodzenie i będzie dobrze...
Brawo Kowalski:) uczy sie jwden taki z drugim pół swojego życia i musi pokazać że coś wie !!!! płenta taka że TEORIA BEZ PRAKTYKI TO GORZEJ NIŻ DNO!!!!!!!!!!!! PRZEPRASZAM WYSTKI CH INTELIGĘTNYCH LUDZI PONIEWRZ NIE KAŻDY TAKI JEST !!!
oczywiście że trzeba obniżyć, tak się robi w Europie: Francja, Niemcy.
Dobry obywatel nie wysuwa roszczeń emerytalnych - dobry obywatel umiera w pracy, nie obciąża jako Faktor kosztów ubezpieczenia chorobowe etc. powyższe dotyczy całej tzw. "wspólnoty wartości" czyli EU...Unia banków i kapitału jeszcze dojdzie do tego "wspólny rynek" z USA i będzie pięknie!!!
Zgadzam się z tobą Kowalski najwięcej mają do powiedzenia ci co nic nie robią a zarabiają krocie jak są tacy mądrzy i kochają pracować to niech sobie podniosą wiek emerytalny do 100 lat a zwykłym Polakom niech nie każą harować do śmierci
Kiedy przysłuchuję się różnego rodzaju komentarzom na temat wieku emerytalnego, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że najwięcej do powiedzenia na ten temat mają panowie profesorowe ekonomiści, którzy już dawno korzystają z pampersów dla dorosłych, mają po trzy wykłady w tygodniu (albo i nie, bo przecież zawsze mogą procować w domu z doktorantami), są zatrudnieni na uczelniach na umowę o pracę i dostają za to ciężkie pieniądze. A może tak pomyśleć o tych, którzy uczciwie w Polsce pracują 40h/tydz.?