W Polsce od 2010 r. przybywa osób, które pomimo że pracują, są zagrożone ubóstwem. To pożywka dla ruchów populistycznych, niechętnych gospodarce rynkowej - przestrzegała prof. Urszula Sztandar-Sztanderska z UW podczas czwartkowej (26 lutego) debaty na temat funkcjonowania rynku pracy.
- W grupie osób zagrożonych ryzykiem ubóstwa znajduje się coraz więcej osób pracujących. Do 2010 r. głównym zagrożeniem z tytułu ubóstwa było to, że człowiek nie pracuje, jest bezrobotny, teraz wśród pracujących zagrożonych ubóstwem jest znacznie więcej - podkreśliła prof. Sztandar-Sztanderska, z Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego podczas debaty na temat funkcjonowania rynku pracy zorganizowanej przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich i Szkołę Główną Handlową.
Jak podkreśliła, "trzeba sobie zdawać sprawę, że to jest pożywka dla wszystkich ruchów populistycznych".
- Duże zagrożenie ubóstwem mimo pracy wywołuje skutek odwrotny od poparcia dla rynkowej gospodarki - to nie jest korzystny proces - oceniła profesor.
Według niej jednym z problemów polskiego rynku pracy jest m.in. to, że tzw. umowy śmieciowe nie stanowią drogi do długotrwałego zatrudnienia.
- W wielu krajach istnieją umowy na czas określony, po czym one przekształcają się - jeśli się pracownik sprawdza - w umowy na czas nieokreślony. W Polsce stopa tych przekształceń jest bardzo niewielka, czyli jest to dosyć trwała cecha rynku pracy. Ma ona ujemne cechy dla pracowników polegające na niepewności jutra, wyrażone chociażby niemożnością zaciągania kredytów czy stabilizacji swojej sytuacji finansowej - oceniła ekonomistka.
Jak dodała, polski rynek pracy charakteryzuje też duża niepewność i niechęć ze strony pracodawców do ponoszenia długotrwałego kosztu zatrudnienia, gdy pracownik przestaje być potrzebny.
- Mamy bardzo słabych przedsiębiorców i niepewnych jutro. Ta niepewność skłania do takich kontraktów. (...) Jest taki trend, że pracodawcy nie potrafią udźwignąć ciężaru zapewnienia równowagi pomiędzy zmiennym popytem dla swoich towarów a zapewnieniem jakiejś stabilizacji dla czynnika produkcji, jakim jest pracownik, czyli zatrudnienia ludzi i brania za to pewnej odpowiedzialności - podkreśliła profesor.
Zauważyła, że w badaniach widać wyraźnie, że zwłaszcza w małych przedsiębiorstwach, przedsiębiorca przestaje być tym, który zapewnia pracę.
- Oczekuje, że elastyczność, czy ciężar elastyczności, mobilności wezmą na siebie pracownicy. Nie jest to specyficznie polskie (zjawisko), ale czy to jest politycznie i społecznie do zaakceptowania - wątpię - zaznaczyła.
Według prof. Sztandar-Sztanderskiej, badania pokazują, że przez ostatni kryzys gospodarczy lepiej przechodziły te kraje gospodarki rynkowej, które miały rynek pracy nieco bardziej regulowany, aniżeli te, które miały więcej liberalnych rozwiązań.
- Nie jestem pewna, czy możemy zdać się na sytuację, że każdy będzie sobie zapewniał zatrudnienie i będzie bardzo mobilny. Po prostu takich zasobów pracy: mobilnych, przedsiębiorczych, elastycznych, z zasobami do przetrzymania okresów bezrobocia w jakiejś godziwej kondycji nie mamy - podkreśliła ekspertka.
Także dr Łukasz Sienkiewicz z SGH ocenił, iż problemem sprawności rynku pracy nie jest tylko strona podażowa, czyli niedopasowanie kwalifikacji i edukacji (pracowników), ale również "znaczące problemy po stronie popytowej", czyli ze strony pracodawców.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.