Koncepcja unii energetycznej ma być odpowiedzią UE na możliwość zakłócenia dostaw energii. Choć zdaniem ekspertów wspólne zakupy gazu wydają się mało prawdopodobne, to integracja rynków zwiększy bezpieczeństwo energetyczne kontynentu.
Idea unii energetycznej, zawierająca m.in. koncepcję wspólnych zakupów gazu przez kraje UE, została przedstawiona wiosną 2014 r. przez ówczesnego premiera Polski Donalda Tuska. Była to reakcja na kryzys na Ukrainie, zapoczątkowany pod koniec 2013 r. ulicznymi protestami prozachodnich sił przeciwko odmowie podpisania przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza umowy stowarzyszeniowej z UE. Po przejęciu władzy w Kijowie przez opozycję Moskwa podwyższyła cenę, jaką Ukraina miała płacić za rosyjski gaz. Kijów zaprotestował - zarzucił Rosji, że ta bezpodstawnie odebrała jej wcześniej przyznaną zniżkę za dostarczane paliwo. Rosjanie oskarżyli tymczasem Ukrainę o niespłacenie długu za dostarczony wcześniej surowiec.
Od tego czasu trwały rozmowy pomiędzy zwaśnionymi stronami i Komisją Europejską. Toczyły się w cieniu obaw UE o eskalację sporu - przez Ukrainę przebiegają sieci przesyłu surowca do Unii i w razie przerwania dostaw wiele państw europejskich mogłoby odczuć niedobory gazu. W pamięci pozostawał rosyjsko-ukraiński kryzys gazowy z przełomu 2009/2010. Wiele krajów odczuło wtedy poważny spadek dostaw lub całkowite wstrzymanie dostaw błękitnego paliwa przesyłanego przez Ukrainę.
Dlatego na początku kwietnia 2014 r. premier Donald Tusk zaproponował koncepcję europejskiej unii energetycznej i zapowiedział ofensywę dyplomatyczną w tej sprawie. Wśród elementów projektu wymienił: wspólne negocjacje gazowe całej UE, inwestycje w infrastrukturę energetyczną, szczególnie gazową, lepsze wykorzystywanie własnych, europejskich źródeł energii (jak węgiel czy gaz łupkowy), wyraźne wzmocnienie mechanizmu solidarności na wypadek embarga na dostawy energii oraz "intensywne otwarcie na innych dostawców energii" niż Rosja i Gazprom. W sprawie tego projektu spotykał się z przywódcami europejskich krajów.
Państwom unijnym została też wtedy zaprezentowana polska propozycja mapy drogowej unii energetycznej. Według unijnych źródeł, do których dotarła PAP, zawierała postulat utworzenia specjalnej agencji dla wspólnych zakupów gazu i nakaz sprzedaży surowca na giełdach energii dla firm, które nadużywają dominującej pozycji na rynku UE. Gdyby za takie przedsiębiorstwo został uznany np. rosyjski koncern Gazprom, oznaczałoby to, że musiałby sprzedawać surowiec w UE na konkurencyjnych giełdach gazu.
Najwięcej kontrowersji wzbudziła koncepcja wspólnych zakupów gazu. Część ekspertów zajmujących się energetyką przekonywała, że będzie ona bardzo trudna do zrealizowania, bo nie odpowiada interesom tych państw, które za rosyjski gaz płacą mniej: krajom zachodniej Europy.
- Wystarczy spojrzeć na obecne ceny gazu w Europie. W krajach UE, które są położone bliżej Federacji Rosyjskiej - Polsce, Węgrzech, Litwie, Łotwie czy Estonii - ceny gazu są wysokie, bo brakuje alternatywnych dostawców wobec Gazpromu. Te kraje wierzą, że jeśli kraje unijne będą razem kupowały gaz, to otrzymają lepsze ceny. Z drugiej strony kraje Zachodu, jak Francja czy Niemcy, płacą mniej za gaz, bo mają alternatywne wobec rosyjskich kierunki dostaw. Te państwa z pewnością nie będą chciały płacić więcej. Dlatego powołanie agencji wydaje się politycznie trudne - mówił wówczas Georg Zachmann, ekspert brukselskiego think-tanku Bruegel.
Zdaniem b. dyrektora wykonawczego Międzynarodowej Agencji Energetycznej Claude'a Mandila, pomysł centrali zakupowej autorstwa Tuska był "bardzo zły".
- Potrzebujemy elastyczności, różnych dróg, możliwości zmiany dostawcy, a centralny system zakupowy gazu z monopolem - Gazpromem - po drugiej stronie, to dokładne zaprzeczenie tego - mówił niedawno Mandil.
Z jednej strony Gazpromowi zarzuca się, że jest zbyt blisko Kremla, że uprawia politykę, a nie biznes, a z drugiej strony miałaby z nim rozmawiać unijna centrala zakupowa, co tylko podniosłoby rangę rosyjskiego koncernu - dowodził Mandil.
Eksperci podkreślają, że kraje Europy Zachodniej są bardziej sceptyczne względem koncepcji wspólnych zakupów gazu, bo są dużo bardziej bezpieczne energetycznie niż państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Europa Zachodnia korzysta z rosyjskiego gazu, ale oprócz tego - przez sieć gazociągów - sprowadza surowiec z Norwegii i Afryki Północnej. W zachodniej części naszego kontynentu znajdują się także liczne terminale LNG, które pozwalają na import surowca np. z krajów Zatoki Perskiej. Sieć gazowa Europy Zachodniej jest bardzo dobrze rozbudowana, istnieją połączenia międzypaństwowe (tzw. interkonektory), a rynki są zliberalizowane (działają giełdy gazu).
Tymczasem kraje Europy Środkowo-Wschodniej są dużo bardziej uzależnione od Rosji - przykładowo Polska sprowadza ok. 70 proc. potrzebnego gazu z Rosji, a państwa bałtyckie są wręcz całkowicie uzależnione od dostaw Gazpromu. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej dopiero rozbudowują sieci przesyłu gazu i budują interkonektory, dzięki którym zwiększy się ich bezpieczeństwo energetyczne.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.