Ratownicy górniczy, biorący udział w akcji w kopalni Mysłowice-Wesoła, posuwają się do przodu.
- Rozwiązanie polegające na zamknięciu tamy, odcinającym dopływ powietrza do ściany i wtłaczaniu gazów inertnych dla zduszenia zarzewia pożaru, powodującego dymy, sprawdziło się - poinformował portal górniczy nettg.pl Wojciech Jaros. - Od godzin nocnych z soboty na niedzielę sytuacja wydaje się stabilna.
W niedziele (12 października) do godz. 19.50 ratownicy, idąc pod prąd w stosunku do obiegu powietrza) posunęli się z budową lutniociągu rozrzedzającego dymy o 180 m od skrzyżowania. Linia chromatograficzna przesunięta została na 190. metr.
Licząc od skrzyżowania chodnik ma około 550 m długości, miejsce w którym zaginiony pracownik był zlokalizowany ostatni raz jest ok. 50 m przed jego zakończeniem.
- Zostawałoby zatem około 320 m, by dotrzeć do tego miejsca - dodał Jaros.
Jednak wciąż nie wiadomo, jak wygląda sytuacja na kolejnych odcinkach. Chodnik nie przebiega poziomo, są w nim dwie duże muldy, gdzie mogą występować rozlewiska wodne.
Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
On tam został bo nie miał siły się wycofać. Bez picia w atmosferze niezdatnej do życia był od poczatku bez szans. Jego koledzy leża w stanie krytycznym a on spokojnie czeka w lutni. Piontek i Nowak przeżyli zawały skalne ale to jest całkiem inny rodzaj katastrofy górniczej. Chciałoby się napisać, ze 'nadzieja umiera ostatnia', ale bądźmy realistami
Jako elektryczek z bielszowic, wierzę z całego serca że zaginiony górnik czeka na pomoc w lutni w kórej jest świerze powietrze