Siedzi i czeka. Czas leci. Trwa akcja ratunkowa. Szukają górnika. Zabójczy dym spowija wyrobisko. Gorąco jak w piekle. Ratownicy ryzykują życie. Jest niebezpiecznie. I dlatego przy nich jest lekarz. Siedzi i czeka. Czeka na swoją kolej...
Takich jak Wojciech Richter i Jacek Lis w Polsce jest kilkudziesięciu. O takich jak oni zwykło mówić się: lekarz ratownik górniczy. Lekarz - wiadomo. Ratownik - też wiadomo. Obaj doktorzy działają w systemie medycznej służby ratownictwa górniczego Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego. Obaj mają tego stosowne potwierdzenie. Z pieczątką. Kawałek tekturki, mniejszej od karty kredytowej, otwierający bramki we wszystkich kopalniach. Jednak nie wystarczy skończyć studia medyczne, zrobić specjalizację, by zafasować taki dokument potwierdzający przynależność do elity.
Tylko dureń się nie boi
Dr Richter, chłop barczysty, posturą wypełniający pozaśląski stereotyp górnika, wyjaśnia, że trzeba było przejść przez szkolenia teoretyczne i praktyczne, poznać prawo rządzące górnictwem, bo w nim, jak w wojsku, wszystko - nawet praca lekarza - ujęte jest w procedury i przepisy. Należało zaliczyć ćwiczenia (i egzaminy) ze sprzętem używanym przez ratowników. Zaliczył.
I po raz pierwszy dane było mu zjechać na dół w 2000 r. Tyleż nowe, co ciekawe doświadczenie. Od paru lat był już związany zawodowo z górnictwem, choć nie miał z nim jakichkolwiek koneksji. Miał dyżur, obok swojego ośrodka zdrowia, w stacji ratownictwa, okręgowej, w Bytomiu. Dyżuruje się po to, by w razie potrzeby jak najszybciej zameldować się na miejscu akcji. Alarm. Wezwanie. Do wozu bojowego razem z ratownikami. Laikom wydaje się, że ratownicy ruszają do akcji, gdy na dole kogoś zasypie - uśmiecha się nieco dr Richter i tłumaczy to, o czym górnicy wiedzą, a laicy już nie. Jest akcja, nie ma pytania: czy jest z nami lekarz?
Pytam o strach. Ten pierwszy, przy pierwszym doświadczeniu. I później też. Odpowiedź: bał się, gdy debiutował. Boi się i teraz, gdy zjeżdża do akcji. Idzie aż i tylko o to, by opanować strach. Tylko dureń nie odczuwa strachu.
Bywa się heroldem śmierci
Jacek Lis związał się z górnictwem, bo kolega z ogólniaka ściągnął do ratownictwa górniczego. Nietrudno było mu się odnaleźć w systemie, bo ojciec był sztygarem na Rozbarku. Doktor dyżuruje w stacji okręgowej, dyżuruje w kopalni. Czym różni się jeden dyżur od drugiego? W zasadzie taka sama służba. Z jednym wyjątkiem. Gdy zginie górnik, to na lekarzu dyżurującym w tej kopalni, w której doszło do tragedii, spoczywają przykre obowiązki. To kopalniany lekarz stwierdza zgon. To on, razem z przedstawicielem kopalni i pielęgniarką, idzie zawiadomić rodzinę, że ich ojciec, syn, mąż...
Dla dr. Lisa strach nie jest czymś najgorszym w jego pracy. Najgorsze są takie sytuacje, kiedy trzeba iść i powiedzieć to, czego nie chciałoby się usłyszeć. O tym, jak to jest, gdy się występuje w roli herolda śmierci, mówić nie zamierza. O tym, że wcale to nie jest tak, że w bazie ratunkowej jest bezpiecznie, coś powie. Nie będzie jednak wyliczał, ile razy był w akcji i w sytuacjach nie do pozazdroszczenia. Bo na dole podczas akcji ratowniczej nawet na (wydawałoby się) bezpiecznym podszybiu (tu zawsze zakłada się bazy) wszystko może się zdarzyć. Były takie przypadki, że i lekarz dostał po głowie, gdy ruszył się górotwór. Doktorowi z pamięci nie chce się wymazać filmik ze Szczygłowic, zapis z życia wzięty. Podszybie. Baza. Ruch górotworu. I bryły węgla gigantycznej wielkości.
Od ranigastu, po adrenalinum
Dzięki Bogu takie horrory nie są wpisane w codzienny repertuar ratowniczej służby. Zwykły dzień akcji ratowniczej w wykonaniu lekarza sprowadza się do opieki medycznej nad ratownikami. Na dole, nim wejdą do akcji, lekarz bada i mierzy ciśnienie, tętno, temperaturę ciała, osłucha serce i płuca. Może wycofać ratownika z akcji. Wyniki badań zapisze w "karcie przeglądu lekarskiego". I nawet kierownikowi akcji ratunkowej (doktorzy otrzymują polecenia wyłącznie od dowodzącego) nic do tych decyzji!
Doktorzy mają nie tylko wiedzę w głowach. Mają też w plecakach, wcale niemałych, "niezbędny zestaw środków i sprzętu medycznego do dyspozycji lekarza biorącego udział w akcji ratowniczej". Zestaw to prawie 40 medykamentów - leki stosowane w reanimacji, leki przeciwbólowe, rozkurczowe, psycholeptyczne, przeciwdrgawkowe, kardiologiczne... Inaczej: od ranigastu, po adrenalinum. Do tego dodajcie materiały i sprzęt medyczny - od waty, po defibrylator. Apteczka lekarza ratownika swoje waży. Odpowiedzialności spoczywającej na Richterze, Lisie i innych lekarzach ratownikach zważyć się nie da.
Dopóki będą w Polsce kopalnie
Nie mogliby sobie siedzieć w przytulnych gabinetach, zamiast narażać się na zrządzenia losu ileśset metrów pod ziemią? Może i by mogli, ale ktoś musi zadbać o tych, którzy narażają i zdrowie, i życie w akcji ratowniczej. Lekarze ratownicy. Dziś zapaleńcy trzymający z ratownictwem nie z powodów materialnych. Kiedyś, gdy lekarz ratownik był zatrudniony na podstawie umowy o pracę w stacjach ratownictwa, mógł korzystać z takich samych przywilejów, jak ratownicy bez tytułów lekarskich. Ale co było i nie jest, nie pisze się w rejestr. Dziś nie ma etatów dla lekarzy ratowników. A oni są. I będą. Dopóki w Polsce kopalnie...
Strach? Nad strachem trzeba panować. Tylko dureń się nie boi...
Strach? On nie jest czymś najgorszym w mojej pracy.
zdjęcia: andrzej bęben
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.
niech jedzie do mysłowic
Panie Dr Richter szacun spotkamy się jeszcze raz dwudziestytrzeci w OBL,a wy lolki nie piszcie komentaarzy bo nie macie pojęcia o górnictwie. GOROL.
trzeba byc glombem zeby cos takiego pisac bazy tylko na podszybiu a na marginesie miol zech wypadek na dole inie zyca ni komu takigo dochtora co mnie chciol opatrzac
Na Pniówku był wypadek ciężki i lekarz dyżurny miał 2.2 promila. Sprawa oczywiście została uciszona.