Z Jerzym Markowskim, byłym wiceministrem gospodarki i ekspertem górniczym, rozmawia Aldona Minorczyk-Cichy
Pod Myszkowem są duże złoża cennych surowców. W mediach ukazały się informacje, że zainteresowana ich eksploatacją jest amerykańska firma. Wcześniej wiele firm zagranicznych próbowało inwestować w nasze surowce, w tym także węgla. Bez powodzenia. Dlaczego to się nie udaje? Co stoi na przeszkodzie?
Myszków to złoża rud molibdenowo-wolframowo-miedziowych, czyli tak zwanych metali ziem rzadkich, które są udokumentowane od 40-50 lat. Dokumentował to człowiek, wówczas pracownik Państwowego Instytutu Geologicznego – PIB i Akademii Górniczo-Hutniczej, który 30 lat temu wyjechał do Kanady. Na emigracji zainteresował złożami przedsiębiorców kanadyjsko-amerykańskich. Żeby inwestować w eksploatację zasobów naturalnych, trzeba mieć koncesję, która jest wydawana przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Podstawą wydania koncesji są dokumentacja geologiczna złoża i raport oddziaływania na środowisko.
I tu się zaczynają schody?
Raport oddziaływania na środowisko jest zatwierdzany przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska terytorialnie, w tym przypadku w Katowicach, i dotyczy przedsięwzięć o szczególnym znaczeniu, o szczególnej uciążliwości dla środowiska. Każda kopalnia, zwłaszcza głębinowa, taki raport musi sporządzić. Z kolei dokumentacja geologiczna złoża musi odpowiadać pewnym parametrom, które zostały ustalone w prawie geologicznym i górniczym. Konkretnie – dokumentację złoża przeznaczonego do eksploatacji minister klimatu i środowiska może zatwierdzić wtedy, kiedy ona jest zrobiona w tak zwanej kategorii C1. Kategoria C1 to są otwory odległe od siebie o nie więcej jak 500 do 1000 m. Chodzi o upewnienie się co do rzeczywistej wielkości złoża. To jest właśnie to, czego nie zrobiono pod koniec lat 80., kiedy powstawała kopalnia w Warszowicach. Wybudowano szyby, a nie było złoża.
Raport o oddziaływaniu na środowisko to dokument, w którym się właściwie przesądza o możliwości realizacji takiej inwestycji.
On podlega skrupulatnym konsultacjom społecznym. Gminy, społeczeństwo, no ja to przeżywałem, kiedy wymyśliłem projekt Orzesze. To niekończące się spory. Na przykład raport o oddziaływaniu na środowisko dla złoża Bzie-Dębina Jastrzębska Spółka Węglowa zatwierdzała 17 lat. 17 lat! Ja 6 lat robiłem dokument dla Orzesza. Kopalnia Bogdanka w tej chwili po to, żeby poszerzyć swój obszar eksploatacyjny, już od 6 lat prowadzi postępowanie zatwierdzające raport o oddziaływaniu na środowisko.
Ten czas oczekiwania i sprzeciw społeczny może zniechęcić każdego inwestora.
W ustawodawstwie polskim nadano nadzwyczajne uprawnienia samorządom i mieszkańcom dla przeciwdziałania, czy w końcu weryfikacji takiej eksploatacji podziemnej. Ludziom się wydaje, że to są nieodwracalne szkody górnicze: ruina krajobrazu, zanikanie wód. Te wątpliwości trzeba rozwiać. Aczkolwiek prawdą jest to, że my to wszystko obserwujemy przy naszej eksploatacji kopalń węgla kamiennego. To wszystko się dzieje. No tyle tylko, że kiedyś tego nie zabezpieczano, a dziś to potrafimy robić.
Inwestorów zainteresowanych naszym węglem było sporo.
I to takich, którzy nie chcieli kupować gotowej kopalni, woleli wybudować nową, ale na obszarach geologicznych, które były udokumentowane przez służby geologiczne i posiadały dokumentację Państwowego Instytutu Geologicznego. Przyczyna nieudanej inwestycji jest w każdym przypadku inna. Na Dolnym Śląsku jest kopalnia Nowa Ruda. Coal Holding, należący do australijskiego koncernu Balamara, otrzymał w 2013 roku koncesję na rozpoznanie złóż węgla koksującego. Po zakończeniu tego procesu chciał rozpocząć eksploatację. Trzy lata temu złożyli wniosek o koncesję i do dzisiaj nie został on rozpatrzony. Sądzą się. W Lubelskim Zagłębiu Węglowym firma australijska Prairie Mining zabiegała o koncesję na eksploatację na nowe złoże w sąsiedztwie kopalni Bogdanka. Był to poważny konflikt z planami kopalni Bogdanka oraz niezrealizowana do końca koncesja na rozpoznanie złoża. Z inwestycji nic nie wyszło.
Ale oprócz geologii i ekonomii zdarzają się także względy polityczne, które przesądzają o być albo nie być danej inwestycji?
Te akcenty polityczne zawsze najbardziej widoczne były w przypadku węgla. Pamiętamy kampanię, jaka toczyła się wokół projektu Orzesze: „Nie oddamy węgla Niemcom”, choć inwestor nawet wcale niemiecki nie był. Projekt chciała realizować spółka amerykańsko-szwajcarsko-niemiecka. Po drugie ten projekt nie polegał na tym, żeby kupić kopalnię Krupiński, tylko żeby eksploatować złoże Orzesze z wykorzystaniem infrastruktury czynnej kopalni. Aby nie było możliwości technicznej na sięgnięcie po to złoże, kopalnia Krupiński została w końcu zlikwidowana, i to mimo że pojawili się inwestorzy z Polski, Wielkiej Brytanii i Australii, którzy chcieli ją kupić. Wszyscy dostali odpowiedź negatywną. W tym złożu zostało 760 milionów ton węgla, i to węgla koksowego.
To zwyczajne marnotrawstwo.
I niejedyna taka sytuacja. Podobnie w kopalni Makoszowy, gdzie zostało 190 milionów ton węgla, najczystszego węgla w Polsce, o zanieczyszczeniu 3 proc., i to – przypominam – kopalnia zupełnie bezmetanowa. Mimo że był inwestor polski, który to chciał kupić od państwa, nie pozwolono na to. Politycy szukają cały czas sposobu na to, żeby górnictwa nie było. Taka jest prawda. Tymczasem inwestowanie w górnictwo jest najpewniejszym sposobem inwestowania, ponieważ koncesję wydaje polski rząd. I on ma prawo w tej koncesji określić swoje warunki nie tylko sposobu eksploatacji, ale i zagospodarowania tego złoża. Czyli można zdecydować, że pierwszeństwo dla tego produktu ma rynek polski. Poza tym inwestycje w górnictwo są inwestycjami, które zawsze pozostają w tym samym miejscu. To nie jest tak, jak z fabryką, nie wiem, samochodów albo czekoladek, że można ją zdemontować i przenieść w inne miejsce.
Złóż, szybów, wyrobisk się nie przeniesie.
Dokładnie. Kopalnia to jest około 40-50 kilometrów wyrobisk, szyby za miliardy złotych. To są inwestycje, które pozostają w miejscu, gdzie zostały wykonane. Przypomnijmy, że 60 kopalń, które eksploatowaliśmy po wojnie, było wybudowanych za czasów administracji niemieckiej, austriackiej albo czeskiej. Górnictwo to najczystszy sposób inwestowania. Państwo polskie ma pełne prawo do ustalenia w koncesji swoich zasad i kontroli. Mimo to opór polityczny powoduje, że te procedury trwają i prowadzą do zniechęcenia lub konfliktu z prawem, ale też konieczności wypłacania odszkodowań, jak to było w przypadku Prairie Mining, która wygrała z Polską w międzynarodowym sądzie.
Tymczasem przecież polskie spółki prowadzą eksploatację poza granicami kraju.
Orlen ma ponad sto koncesji na eksploatację złóż ropy naftowej w Norwegii. KGHM Polska Miedź ma koncesje na eksploatację złóż miedzi w Afryce. To naszym politykom nie przeszkadza. A przecież mają pełnię władzy nad danym projektem górniczym poprzez zapisy koncesji, jak również plan ruchu kontrolowany przez urząd górniczy. Jeśli dochodzi tylko do minimalnego uchybienia, to urząd górniczy zamyka taką kopalnię. Dla ludzi takich jak ja, którzy wiedzą na ten temat trochę, działanie na niekorzyść zagranicznych inwestorów jest skrajnie niezrozumiałe z punktu widzenia interesów państwa.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.