Gdyby stryj Stasia w Sosnowcu miał łagodniejsze usposobienie, a siostra lepsze zdrowie, nie byłoby teorii Knothego-Budryka, z której słynie w świecie polska nauka górnicza. Staś pewnie nie zostałby profesorem. Miałby prywatną kopalnię w Niemcach (dziś Ostrowach Górniczych, dzielnicy Sosnowca) i wyrywałby węgiel spod ziemi, zamiast wymyślać genialne wzory o wpływie wydobycia na powierzchnię.
Po stryju - też Stanisławie, który trzymał chłopca do chrztu, prof. Stanisław Knothe odziedziczył z pewnością rogatą duszę. Po I wojnie światowej stryj - społecznik i uczeń kieleckiego gimnazjum, wyrzucony przez Rosjan z wilczym biletem, szukał szczęścia w Zagłębiu Dąbrowskim, gdzie pozwolono mu skończyć technikum górnicze Sztygarka i studia górnicze w Leoben. Założył firmę, otworzył kopalnię Dorota i ściągnął nad Przemszę rodziców Knothego, który urodził się w Sosnowcu w 1919 r. i spędził tam pierwszych 15 lat życia.
O ojcu chrzestnym z Sosnowca
- Miałem w życiu szczęście do świetnych, wymagających nauczycieli - wspomina mury neoklasycystycznego gmachu gimnazjum Dietlowskiego na Pogoni i mały folwark pod kopalnią stryja, gdzie rósł w pejzażu pełnym zapadlisk, szybików, biedaszybów, bezrobocia i nędzy. Wśród górników i koni, dlatego w siodle ukończył przed wojną podchorążówkę, z trzecią lokatą na 80 elewów w baterii. Armia kusiła zdolnego żołnierza, a jeszcze pół wieku później kobiety rozpływały się nad ułańską sylwetką profesora.
- Zostać kawalerzystą to był wielki honor, ale nie chciałem. Dlaczego? A dlaczego ktoś ma mi rozkazywać całe życie?! - 94-letni prof. Knothe uśmiecha się po szelmowsku i dodaje cicho: - Mam problemy z kolanem. I doskwiera też pamięć - wyjawia w swym krakowskim domu, wsparty na balkoniku, dzięki któremu chodzi.
W Sosnowcu Staś nauczył się mieć własne zdanie.
- Byłem po prostu niemożliwy! Na spacerach z rodzicami znajomi bali się zbliżać, bo jak nie ugryzłem dorosłego w łydkę, to palnąłem coś obraźliwego. Ale tata nigdy mnie nie ukarał. Stryj się z nim nie zgadzał... - wspomina prof. Knothe.
Gdy siostra zapadła na zdrowiu i lekarze zalecali czystsze powietrze, w 1934 r. rodzice postanowili przeprowadzić się do Krakowa. Jednak ojciec chrzestny, właściciel kopalni Dorota, który miał same córki, widział bratanka jako sukcesora. - Przez jego porywczy charakter nie mogłem sobie wyobrazić pracy w kopalni - mówi profesor, który po maturze w renomowanym krakowskim gimnazjum im. Witkowskiego uciekł jak najdalej, na studia w Politechnice Warszawskiej.
O pierwszym balu na całe życie
Był tak pewny swego, że gdy pierwszego roku w Krakowie jako 16-latek na kursie tańca przy Rynku nad Hawełką zobaczył śliczną dziewczynę w błękitnej, tiulowej sukience, rzucił do kolegi: - Ona będzie moją żoną!
Za samowolne zapisanie się na kurs tańca dyrektor wyrzucił go ze szkoły, ale niedługo przyjął ponownie. Wkrótce z Janiną tańczyli na pierwszym balu jej Wyższej Szkoły Rolniczej, a w jednej z szuflad profesor do dziś ma kotylion z Murzynkiem z tamtego balu. Przeżyli wspólnie całe długie życie. Przez kilka lat opiekował się żoną, gdy chorowała ciężko. Nie może pogodzić się z jej utratą. Czarno-biała fotografia żony zajmuje miejsce blisko krzyża, różańca, wśród kolorowych zdjęć wnuków, prawnuków, na tle księgozbioru i tajemniczych, opasłych czerwonych teczek, do których wkłada kartki pamiętnika.
- Jeśli czegoś w życiu żałuję, to chyba tylko tego, że poświęciłem jej tak mało czasu. Zamiast siedzieć popołudniami w pracy... - mówi.
O słabości do wiedeńskiego akcentu
Dwukrotnie poczuł, że za chwilę może stracić życie. Pod koniec kampanii wrześniowej na Kresach jego oddział kawalerii wpadł w kleszcze.
- O niewoli u Sowietów nawet nie chcieliśmy myśleć. Niemcy pędzili mnie pieszo z szeregowcami, bo wcześniej odprułem podoficerskie naszywki - wspomina, że pod Annopolem nadzorców z piechoty wymieniła niemiecka konnica.
- Oho, może dam radę uciec! - profesor wspomina, że pomogła mu... geologia.
Jeńcy weszli w lessowy jar, zbyt wąski dla konnych. Uciekł. Ukrywał się na wsi w Radomskiem, ale tam wytropili go w końcu żandarmi. Dowódca wziął na przesłuchanie, choć z donosu wiedział już o zbiegu wszystko. Na koniec oznajmił: "Jestem wiedeńczykiem i nie przyjechałem tu po to, by sprawiać ból panu lub pana rodzinie". Pozwolił uciec, pod warunkiem że więcej go nie zobaczy.
- Uratowała mnie chyba perfekcyjna znajomość niemieckiego. Mówiłem płynnie, znałem na pamięć Schillera i Goethego. Nauczyła mnie tego matka, po studiach przed wojną w Szwajcarii. "Nie mamy pieniędzy, ale w to jedno na życie mogę cię wyposażyć" - powtarzała, ucząc języka - mówi prof. Knothe: - Ten niemiecki żandarm sprawił, że uwielbiam Wiedeń i wiedeński akcent.
Po wojnie, gdy w pracy naukowej trzeba było przetłumaczyć prasę górniczą z rosyjskiego, którego profesor nie znał, pomagał mu tata - przedwojenny nauczyciel polskiego i historii w łódzkim gimnazjum, gdzie wykładano w języku zaborcy.
O członkach partii i zelóweczkach
"Czy członek członka partii może być członkiem partii?" - taki dowcip opowiedział w latach 60. przed sądem w Krakowie przedwojenny profesor Akademii Górniczo-Hutniczej Stanisław Gołąb, zeznając jako świadek w procesie, który trzem obiecującym naukowcom wytoczył o pomówienie pewien partyjny aktywista. Oskarżeni sprzeciwili się na radzie wydziału mianowaniu działacza docentem. Nie podobało się im m.in., że działacz potępia starego profesora za używanie na wykładach "podejrzanych łacińskich wtrętów" i opowiadanie studentom "niemoralnych dowcipów". Gdy sąd usłyszał próbkę, po chwili ciszy podziękował świadkowi. Ale proces zakończył się dla prof. Knothego i dwóch kolegów szczęśliwie.
- Oczywiście chodziło o to, by wyrzucono nas z uczelni, bo jako skazani nie moglibyśmy w niej pracować - Knothe pamięta, że przyszłość jego rodziny wisiała przez kilka lat na włosku.
Wydział Górniczy AGH był niszą wolną od propagandy. Profesorowie-legendy szanowali studentów, którzy - jak Knothe - mogli pochwalić się przedwojennym indeksem. Studia skończył w dwa lata, a już w 1951 r. zabłysnął w pracy doktorskiej teorią wpływu eksploatacji górniczej na powierzchnię terenu.
Promotorem, mistrzem, a później też współautorem teorii był prof. Witold Budryk, który miał rzadki zwyczaj: wielkodusznie, na pół z asystentem, dzielił honoraria za opinie badawcze dla przemysłu. Polecał niestety wystawiać śmiesznie niskie rachunki: "Tyle, żeby starczyło na zelóweczki!" - powtarzał przełożony, chodząc bez przerwy w naprawianych butach. Gdy po latach prof. Budryk przed wyjazdem do Moskwy na stopniu tramwaju urwał sobie podeszwę, po powrocie opowiedział tę historię prof. Knothemu, na co ten zareagował żartem: "Na zelóweczki, na zelóweczki, panie profesorze. A wystarczyło brać na buciki!".
O teorii w Szombierkach
Pomysł Knothego, by zastosować do opisu deformacji funkcję Gaussa, był genialnie prosty, a rozwinięcie teorii słynie w świecie wśród najwybitniejszych osiągnięć nauki górniczej. Dzięki odkryciom Knothego w pierwszych latach PRL możliwe stało się m.in. wydobycie z filarów ochronnych tak, by nie rujnować powierzchni zakładów przemysłowych i miast. Prof. Knothe przyznaje, że z biegiem czasu kopalnie przestały interesować się ostrzeżeniami naukowców, co skłoniło go do wycofania się z czynnej pracy eksperta.
O szlachetnym Ślązaku
W odróżnieniu od działaczy krakowskiej PZPR i inżynierów niektórych kopalń, z sympatią zapamiętał Jana Mitręgę - przedwojennego górnika i związkowca, który w PRL przez 15 długich lat był ministrem górnictwa i energetyki. Mitręga mówił z silnym śląskim akcentem.
- Nigdy mi to nie przeszkadzało. Był prostym, ale uczciwym i szlachetnym człowiekiem - mówi prof. Knothe i wspomina, jak kiedyś Mitręga zasugerował mu, że może jednak warto by było "upartyjnić" Wydział Górniczy AGH.
"Dużo inwestycji centralnych wam śmiga koło nosa, bo nie macie tu ani jednego członka PZPR! Zróbcież kogoś tym członkiem!" - powiedział do prof. Knothego. A po chwili zmitygował się i dorzucił szeptem: "Ale panu profesorowi nie proponuję! Bo straciłbym dla pana wszelki szacunek!".
O najważniejszym wyjątku
Najwyraźniej profesora obdarzali szacunkiem także studenci, którzy w 1981 r., tuż przed stanem wojennym przyszli prosić prof. Knothego, by został ich dziekanem wydziału górniczego.
- Dlaczego ja się zgodziłem? No, przecież nie mogłem im odmówić! - wspomina.
- Nigdy w życiu nie zapisałem się do żadnej organizacji - mówi z naciskiem. - O, przepraszam! Jeden jedyny raz gdzieś jednak należałem! Przed wojną. Była to sodalicja mariańska, męska organizacja katolicka w gimnazjum. Byłem nawet jej prefektem! Nie wstydzę się, traktowałem to poważnie - wspomina prof. Knothe.
Czy Bóg, zasady, religia były i później ważne? Profesor milczy. Potakuje z tajemniczym uśmiechem.
Jeśli chcesz mieć dostęp do artykułów z Trybuny Górniczej, w dniu ukazania się tygodnika, zamów elektroniczną prenumeratę PREMIUM. Szczegóły: nettg.pl/premium. Jeżeli chcesz codziennie otrzymywać informacje o aktualnych publikacjach ukazujących się na portalu netTG.pl Gospodarka i Ludzie, zapisz się do newslettera.